[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.tak jak na scenie.Dowcip tryska jak fontanna, języki jakby wyostrzone na kamieniu, goście jedzą trochę cukrów i trochę siebie, byle była zabawa nie przekraczająca granic i taka, któraby się nie gorszył podsłuchujący pod drzwiami lokaj.Od drzwi do drzwi przechodzą wciąż nowe pary, każda następna rozprawia z pełną jadu słodyczą o tej, która się zaraz zjawi na scenie.Panna Mabel, »która w ludziach o zdrowym rozsądku nie budzi wprawdzie wrażenia dzieła sztuki, ale jest podobną do tanagryjskiej figurynki«, jak ją opisuje Wilde, aby dać aktorce.jasne pojęcie, jak ma wyglądać — rozprawia z siwym lordem o londyńskiem towarzystwie.— Ja bardzo lubię towarzystwo londyńskie.Znajduję, że się ogromnie na korzyść zmieniło.Teraz składa się wyłącznie z pięknych idyotów i pełnych kultury waryatów.A więc jest właśnie takie, jakiem dobre towarzystwo być powinno.Na scenę wchodzi kobieta »demoniczna«, czarny charakter w białej sukni, pani Cheyeley; charakterystyka jej przepyszna, inna znów aktorka może tłuc głową o uwagi scenaryusza jak o ścianę.Pani Cheveley »podobna jest trochę do orchidei i ciekawości stawia wielkie wymagania… W całości dzieło sztuki, ale takie, które nosi na sobie ślady szkół różnorodnych«.Dookoła pani Cheveley bukiet kobiet.Na wstępie pyta jedna jakąś księżną dobrodusznie o zdrowie męża.— Droga księżno, jakże zdrowie męża? Czy zawsze tak słaby na umyśle, jak dawniej? No, tego się można było zresztą spodziewać.Dobry jego ojciec był zupełnie taki sam.Rasy nic nie przemoże…Pośród takich dobrodusznych, serdecznych ludzi rozgrywa się »naiwna« komedya, jakby ją reżyserował Sardou albo Scribe.Operetkowa historya jest następująca.Podsekretarz stanu w ministerstwie spraw zewnętrznych, dziś »idealny mąż«, zrobił kiedyś małe świństwo, z którego teraz ma wielki majątek; sprzedał gabinetową tajemnicę a do kupca napisał beznadziejny list, który teraz ma w rękach »straszna« niewiasta, dyplomata w spódnicy, pani Cheveley.Zacna ta dusza przychodzi na raut do »idealnego męża«; powiada mu poprostu, że jeśli jutro nie wygłosi w Izbie mowy za projektem kanału, na czem ona może zarobić, opublikuje list i zrobi skandal.Amfiteatr zadrżał… To straszne! Gdzie jest Sherlock Holmes?! Ten list musi »idealny mąż« za wszelką cenę otrzymać z powrotem.To nic bowiem, że go dyabli wezmą, ale żona, żona, która postawiła go na piedestale i uważa za ideał męża, co ta kobieta sobie o nim pomyśli! Kurtyna spada beznadziejnie, smętna i zrezygnowana.Dobry Bóg czuwa jednakże nad podsekretarzami stanu, którzy mogą kiedyś być nawet ambasadorami przy Watykanie.Miody lord Goring znalazł zgubioną przez straszną kobietę broszkę i schował ją tajemniczo do portfelu.Na scenie tymczasem zamieszanie i szczękanie zębami.Żona idealnego męża pisze do lorda Goringa czuły list, zapowiadający przybycie do niego, aby się mogła wypłakać, czego nie może zrobić w domu.W tej chwili awantura dosięga szczytu; zamiast niej przyszła do lorda Goringa — pani Cheveley! Czyż może być większa sensacya? Pani Cheveley była kiedyś narzeczoną Goringa — co jest rzecz zupełnie naturalna, inaczej nie byliby się znali tak dobrze.Lord Goring mrugnął porozumiewające oczyma w stronę publiczności, na znak, że zaraz wyrwiemy żmiji zęby.Dzieje się to kryminalnym sposobem: w streszczeniu migawkowem rzecz się tak przedstawia: — Lordzie Goring, zgubiłam broszkę;.— Czy to ta? — Ta sama! — Ale można jej używać także jako bransolety! — Co pan mówi? — Niechże pani poda rączkę.W tej chwili zatrzasnął jej na ręce bransoletę.— Nie wiedziałam, że broszka ta może być i bransoletą.— Nie mogła pani wiedzieć.— Dlaczego? — Bo tę broszkę ukradła pani dwanaście lat temu mojej siostrze.Amfiteatr zaśmiał się szatańsko; lady Cheveley wije się, chcąc zdjąć bransoletę z ręki, ale bransoleta nie jest głupia, bo posiada specyalny zamek.— A teraz niechże pani odda kompromitujący list, n ja zdejmę bransoletę.Jeśli nie, to zawołani policyi.Tryumf dobrej sprawy i zwycięstwo; pani Cheveley oddała list, a kiedy się Goritig odwrócił, ukradła mu z biurka inny, ten, który pisała do niego żona »idealnego męża«, zapowiadający serdeczne wypłakanie się na piersi lorda Goringa.Kpi teraz w żywe oczy we własnem jego mieszkaniu i spokojnie odchodzi, bo lord Goring jest tak nieśmiały, że się boi wyjąć jej list z za gorsu.A przecież piersi niewieście są jako para jelonków, powiada Salomon król, lord Goring mógł się odważyć.Historya kończy się prześlicznie; za bohaterstwo dostaje lord Goring żonę, »idealny mąź« nic sobie nie robi z anonimu, tylko odchodząc już ze sceny, coś sobie przypomniał.I oto z namaszczeniem powiada do żony: »Robicie z nas jakieś ideały i padacie przed niemi na kolana.Ale żaden z nas nawet najlepszy, nie jest ideałem.Nie zasługujemy na wasze uwielbienie i nie wymagamy go też.Uwielbienie nie uszczęśliwia, lecz męczy.Zmusza nas do komedyi, do nieszczerości, do maskowania wad i udawania przymiotów.My nie chcemy być uwielbiani, my chcemy być kochani…« Rzekł, i — został ministrem.To jest ten szlachetny ogon sztuki, najdowcipniejsze miejsce z dowcipnych, zważywszy, że to mówi Oskar Wilde, któremu z tą patryarchalną miną tak samo do twarzy, jakby mu było do twarzy z patryarchalną brodą, Namaszczenie salonowego dyskursu o wszystkiem i o niczem, parodya apostolskiej miny, świetna poza wytrawnego causera, który przestrzega lekkomyślne niewiasty przed następstwami omijania przykazań bożych…Ta dramatyczna operetka była zabawką dla Wilde’a, który ją z zamiłowaniem wielkiego artysty stroił w te nieporównane blaski rozrzucone w każdej scenie; bez nich nie podpisałby się pod fabułą »Męża idealnego« trochę szanujący się grafoman.Blaski te to niezrównany dyalog, którego słuchać można bez końca, to te świetne pointy dowcipów, padających jak grad i ta gra słów wykwitnych, a jadowitych.Jest to poemat satyry, eleganckiej, używających najrafinowańszych, drogich perfum i śnieżnych rękawiczek w stosunkach z idyotami, z których kpi.Jest to idealna lektura dla wszelkiego rodzaju Podfilipskich, musująca jak szampańskie wino; savoir vivre pełen wielkopańskiej nonszalancyi, której trzeba umieć użyć, aby jej nie spaczyć w trywialnych rękach.Posłuchajmy jak z grymasem Wilde’a rozprawia lord Gorine; z panią Cheveley o kobiecie.— Większa część kobiet — powiada miss Cheveley — starzeje się przedewszystkiem dlatego, że ich wielbiciele trwają w niezłomnej wierności.Jedyna to przynajmniej rzecz, którą sobie tłómaczę przeraźliwą chudość tylu pięknych dam w Londynie.— Jakże ponuro brzmi ta filozofia… Czy mogę wiedzieć, jakiemu kierunkowi pani szczerze hołduje? Optymizmowi czy pesymizmowi?— Żadnemu z nich.Obydwa są tylko pozą.— A więc pani woli zostać naturalną?— Jak czasem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •