[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A wiadomo, jakie stosunki łączą generałową Jepanczyn z domem Biełokońskich.Wszystkie księżniczki mdleją, łzy, żałoba po ukochanym bonończyku, pisk sześciu księżniczek, pisk Angielki - koniec świata! Musiałem oczywiście, i to nieraz, jeździć, wyrażać skruchę, prosić o przebaczenie; napisałem list; nie przyjęli jednak ani mnie, ani listu; a z Jepanczynem rozszedłem się na dobre, zostałem usunięty, wygnany!- Ale przepraszam, jak to ? - spytała nagle Nastasja Filipowna.- Pięć czy sześć dni temu czytałam w „Independance” - bo ja stale czytuję „Independance” - dokładnie taką samą historię! Najdokładniej taką samą! Zdarzyło się to na jednej z nadreńskich kolei żelaznych, w wagonie, z jednym Francuzem i Angielką: tak samo ona wyrwała mu cygaro, a on wyrzucił jej pieska przez okno, i skończyło się tak samo jak u pana.Nawet suknia też była jasnobłękitna!Generał strasznie się zaczerwienił.Kola również się zaczerwienił i ścisnął sobie głowę rękami; Pticyn szybko się odwrócił.Tylko jeden Ferdyszczenko śmiał się tak jak przedtem.O Gani nawet nie ma co mówić: stał cały czas, cierpiąc niewysłowioną, trudną do zniesienia mękę.- Mogę zapewnić - wymamrotał generał - że i mnie się przydarzyło zupełnie to samo.- Papa miał rzeczywiście jakąś przykrość z guwernantką Biełokońskich, panną Smith - zawołał Kola - pamiętam!- Jak to ? Kubek w kubek ? Jedna i ta sama historia na dwóch krańcach Europy i tak doprawdy identyczna we wszystkich szczegółach aż do jasnobłękitnej sukni! - nalegała bezlitośnie Nastasja Filipowna.- Przyślę panu „Independance Belge” !- Niech pani jednak weźmie pod uwagę - wciąż jeszcze obstawał przy swoim generał - że ze mną to się zdarzyło dwa lata wcześniej.- Ano, chyba że tak!Nastasja Filipowna śmiała się jak w napadzie histerii.- Papo, proszę, niech papa wyjdzie na chwilkę, na dwa słówka - powiedział Gania drżącym i zmęczonym głosem, chwyciwszy machinalnie ojca za ramię.W jego oczach kipiała bezgraniczna nienawiść.W tej samej chwili rozległ się w przedpokoju niezwykle donośny odgłos dzwonka.Tak dzwoniąc można było zerwać dzwonek.Zapowiadała się nie lada wizyta.Kola pobiegł otworzyć drzwi.X.W przedpokoju zrobiło się nagle niezwykle gwarno i ludno; z bawialni wydawało się, że do mieszkania weszło kilkanaście osób i że wchodzi ich coraz więcej.Kilkanaście głosów mówiło i krzyczało jednocześnie; mówiono i krzyczano również na schodach, dokąd drzwi z przedpokoju, jak było słychać, nie zamykały się ani na chwilę.Wizyta była nadzwyczaj dziwna.Wszyscy spojrzeli po sobie.Gania pobiegł do salonu, ale i tam weszło już kilku ludzi.- O, jest ten Judasz! - krzyknął znany księciu głos.- Jak się masz, Ganka, ty podlecu!- Tak, to on, to on! - przytaknął drugi głos.Książę nie miał już żadnych wątpliwości: jeden głos był Rogożyna, a drugi Lebiediewa.Gania stał, doszczętnie ogłupiały, w drzwiach bawialni i patrzył w milczeniu, nie zatrzymując nikogo, jak do salonu, jeden po drugim, weszło za Parfienem Rogożynem dziesięciu czy dwunastu ludzi.Kompania ta była nadzwyczaj różnorodna i odznaczała się nie tylko różnorodnością, ale i szkaradnością.Niektórzy wchodzili, tak jak byli na ulicy, w paltach i w futrach.Całkiem pijanych zresztą nie było; wszyscy za to wydawali się mocno podchmieleni.Wszyscy, jak się zdawało, potrzebowali wzajemnej pomocy, żeby wejść; żaden z nich osobno nie miałby tyle odwagi, musieli się więc nawzajem jakby popychać.Nawet Rogożyn stąpał ostrożnie na czele tłumu, ale miał jakiś uplanowany zamiar, bo był posępny, rozdrażniony i zaaferowany.Reszta tworzyła tylko chór albo, ściślej mówiąc - bandę do pomocy.Oprócz Lebiediewa znajdował się tu również elegancko ufryzowany Zalożew, który zrzucił futro w przedpokoju i wszedł swobodnie jak fircyk; towarzyszyli mu podobni do niego dwaj czy trzej panowie, najwidoczniej jacyś młodzi kupcy.Był jakiś osobnik w na pół wojskowym płaszczu; jakiś mały i nadzwyczaj gruby człowieczek, śmiejący się bez ustanku; jakiś znowu olbrzymi jegomość, wysoki chyba na dwanaście werszków, również niezwykle gruby, niezwykle ponury i małomówny i zapewne bardzo liczący na swoje pięści.Był pewien student medycyny; był jeden wielce ruchliwy Polaczek.Z klatki schodowej zaglądały niepewnie do przedpokoju jakieś dwie panie; Kola zatrzasnął im drzwi przed nosem i zamknął na haczyk.- Dzień dobry, Ganka, ty podlecu! Nie spodziewałeś się Parfiena Rogożyna? - powtórzył Rogożyn, doszedłszy do bawialni i stając w drzwiach naprzeciwko Gani.Jednak w tej samej chwili spostrzegł nagle w pokoju, akurat naprzeciwko siebie, Nastasję Filipownę.Niewątpliwie nawet przez myśl mu nie przeszło, że ją tutaj spotka, gdyż widok jej wywarł na nim ogromne wrażenie; zbladł tak, że nawet wargi mu zsiniały.- A więc to prawda! - powiedział cicho, jakby sam do siebie, tonem zupełnej desperacji.- Skończona sprawa!.No.Zapłacisz mi za to teraz! - rzucił raptem przez zęby, wściekle patrząc na Ganię.- Ach.czekaj!.Aż tracił oddech, aż się krztusił.Machinalnie postępował naprzód krok po kroku, ale przeszedłszy przez próg bawialni zobaczył nagle Ninę Aleksandrownę i Warię i stanął, nieco zmieszany mimo całego swojego wzburzenia.Za nim wszedł nieodłączny jak cień i dobrze już pijany Lebiediew, potem student, jegomość z pięściami oraz kłaniający się na prawo i na lewo Zalożew; na samym końcu przecisnął się mały tłuścioch.Obecność pań wszystkich ich nieco krępowała i niewątpliwie bardzo im przeszkadzała, ma się rozumieć, tylko do chwili rozpoczęcia, do pierwszej sposobności, żeby krzyknąć i zacząć.Wtedy by już żadne panie nie przeszkodziły.- Jak to! I książę tutaj? - rzekł w roztargnieniu Rogożyn, trochę zdziwiony tym spotkaniem.- I ciągle jeszcze w tych kamaszkach? Eech! - westchnął, zapomniawszy już o księciu, przenosząc wzrok na Nastasję Filipowną i posuwając się ku niej, przyciągany jak przez magnes.Nastasja Filipowną patrzała na gości również z niepokojem i ciekawością.Gania wreszcie oprzytomniał.- Za pozwoleniem, cóż to ma w końcu znaczyć? - powiedział głośno, spojrzawszy surowo na wchodzących i zwracając się głównie do Rogożyna.- Zdaje się, że panowie nie do stajni weszli, tu jest moja matka i moja siostra.- Widzimy, że matka i siostra - wycedził przez zęby Rogożyn.- Bardzo dobrze widzimy, że matka i siostra - przytaknął Lebiediew dla utrzymania kontenansu.Jegomość z pięściami, przypuszczając zapewne, że już nadeszła odpowiednia chwila, zaczął coś mruczeć.- Jednakże - nagle, jakoś ponad miarę wybuchowo, podniósł głos Gania - po pierwsze, proszę, żeby wszyscy wyszli stąd do salonu, a następnie chciałbym się dowiedzieć.- Patrzcie no, nie poznaje! - uśmiechnął się zjadliwie Rogożyn nie ruszając się z miejsca.- Rogożyna nie poznałeś?- Bodajże gdzieś się z panem spotykałem, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •