[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilkunastu robotników, podtrzymując rękoma brzegi skrzyni, ruszyło niczym żałobna procesja z trumną na ramionach, eskortując pakunek do wrót, przy których czekała ciężarówka z naczepioną wieloosiową platformą.- Jeśli Marder zaprzecza plotkom, to o co im chodzi?- Oni mu nie wierzą.- Naprawdę? Dlaczego?Casey zerknęła w lewo, gdzie pakowano kolejne skrzynie do transportu.Części wielkiej, pomalowanej na niebiesko platformy narzędziowej najpierw starannie okładano płytami styropianu, po czym oklejano szeroką taśmą i dopiero wówczas ładowano do skrzyń.Dobrze wiedziała, jak ogromnie ważne jest właściwe zabezpieczenie cennych narzędzi.Kilkumetrowej długości elementy platformy musiały być ze sobą spasowane z dokładnością do ułamków milimetra.Zatem ich przetransportowanie wymagało nie lada sztuki.Ponownie spojrzała w stronę skrzyni zawieszonej pod suwnicą.Robotnicy pilotujący ładunek gdzieś zniknęli.Skrzynia delikatnie kołysała się na linach, nie dalej niż dziesięć metrów od nich.- Oho! - mruknęła.- Co? - zdziwił się Richman.Pchnęła go z całej siły.- W nogi!Chłopak poleciał w prawo i znalazł się pod osłoną rusztowania wzniesionego obok częściowo zmontowanego kadłuba.Kiedy odzyskał równowagę, zrobił osłupiałą minę, jakby jeszcze niczego nie rozumiał.- Zwiewaj! - wrzasnęła Singleton.- Skrzynia się zaraz zerwie!Wreszcie rzucił się do ucieczki.Casey usłyszała za sobą trzask pękającej płyty ze sklejki i głośny metaliczny zgrzyt nadwerężonych stalowych lin.Pierwsza z nich pękła i ładunek zwisł ukosem.Także zdążyła dać nura za rusztowanie, zanim puściła druga lina i skrzynia z ogłuszającym trzaskiem wylądowała na betonowej posadzce hali.Odłamki sklejki niczym pociski ze świstem wystrzeliły na wszystkie strony.Zapakowany element platformy zakołysał się na boku i w końcu znieruchomiał, zanim jeszcze ucichło echo wypełniające ogrom hali.- Matko Boska! -jęknął Richman, lękliwie zerkając przez ramię na Singleton.- Co się stało?- My to nazywamy aktywnym działaniem związków zawodowych.Z wielkiej chmury kurzu otaczającej rozbitą skrzynię wyłonili się jacyś biegający ludzie.Rozbrzmiewały okrzyki, wołania o pomoc.Po chwili całą halę wypełnił głośny jazgot dzwonków alarmowych.Pod przeciwległą ścianą budynku Casey zauważyła Douga Doherty'ego, który smętnie kiwał głową.Richman wykręcił szyją i po chwili wyciągnął z pleców swej marynarki dziesięciocentymetrowej długości drzazgę.- Jezu - syknął.Błyskawicznie zdjął marynarkę, przyjrzał się jej uważnie, w końcu wetknął palec w powstałą dziurę.- To było tylko ostrzeżenie - powiedziała Singleton.- A przy okazji uległa zniszczeniu platforma narzędziowa.Teraz trzeba będzie wszystkie części rozpakować, dokonać napraw i precyzyjnie poskładać od nowa całą platformę.Tym samym transport opóźni się co najmniej o miesiąc.Wśród robotników zgromadzonych wokół rozbitej skrzyni pojawili się rozgorączkowani inżynierowie w białych koszulach i krawatach.- Co oni tam robią? - zainteresował się Richman.- Spisują nazwiska pracowników, którzy mieli nadzorować załadunek.Im się dostanie, ale to i tak niczego nie zmieni.Jutro można oczekiwać kolejnego wypadku.Nie ma sposobu, aby powstrzymać takie działania sabotażowe.- Dla kogo było to ostrzeżenie? - spytał, wkładając z powrotem marynarkę.- Dla zespołu IRT.Przesłanie jest oczywiste: musimy zawsze się oglądać i patrzeć do góry.Trzeba będzie uważać na spadające klucze, uskakiwać przed rozpędzonymi wózkami.Wszystko się może zdarzyć, ilekroć któreś z nas wejdzie na halę.Po prostu należy zachować maksymalną ostrożność.Od grupy mężczyzn otaczających rozbitą skrzynię odłączyło się nagle dwóch robotników, którzy ruszyli w stronę Casey.Pierwszy z nich był olbrzymem w dżinsach i czerwonej flanelowej koszuli w kratę, drugi, niższy i szczuplejszy, w baseballowej czapeczce, trzymał w ręku ciężki łom i wymachiwał nim przy nodze jak maczugą.- Oho! Uwaga! - rzucił Richman.- Tak, widzę - mruknęła Singleton, która nie miała najmniejszego zamiaru uciekać przed dwoma związkowymi bojówkarzami.Tamci szli jednak prosto na nią.Nagle drogę zastąpił im któryś z majstrów, trzymający w dłoni gruby notatnik.Stanowczym tonem kazał im pokazać swoje identyfikatory.Obaj przystanęli i wdali się z nim w jakąś rozmowę, bez przerwy zerkając złowrogo w kierunku Casey.- Chyba już nic nam z ich strony nie grozi - orzekła.- Za godzinę znajdą się poza terenem zakładów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •