[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można temu zaprzeczać, można się z tym nie godzić, ale prawda jest właśnie taka.Trzeba ustawicznie dbać o to, by ludzie pracujący w zespole czuli się jak w rodzinie.I podobnie jak w polityce — im więcej indywidualności, tym trudniej utrzymać wszystkich w ryzach.Szef placówki musi ponadto zabiegać o źródła finansowania prac, a to także element gry politycznej, wymagający znacznych umiejętności, jeśli sprawa dotyczy tak delikatnej dziedziny, jak neuropsychiatria.McPherson już dawno temu poznał magiczne działanie peroksydazy chrzanowej.Zasada jej działania była niezwykle prosta: jeśli się występowało o dotacje rządowe, w uzasadnieniu należało wyszczególnić, że pieniądze zostaną spożytkowane na wyodrębnienie enzymu peroksydazy chrzanowej, która pozwoli uczynić znaczący krok w badaniach nad leczeniem raka.W takim wypadku bez trudu otrzymywało się, powiedzmy, sześćdziesiąt tysięcy dolarów.Jeśli natomiast wspomniało się o pracach nad kontrolą umysłów, trudno było wydębić choćby sześćdziesiąt centów.Obrzucił spojrzeniem szereg teczek na półce, opatrzonych nie znanymi mu nazwiskami, pośród których napis na grzbiecie „H.F.Benson / 710” od razu się wyróżniał.Przyszło mu do głowy, że przynajmniej w jednym Benson ma rację — w porównaniu siebie do bomby zegarowej.Można się było spodziewać, że wiele osób okaże niechęć człowiekowi, który został poddany „kontroli mózgu”.Regulację pracy serca poprzez zastosowanie elektronicznego stymulatora uważano za cudowne rozwiązanie, regulację pracy nerek przez dawkowanie leków traktowano jak dobrodziejstwo, ale regulacja pracy mózgu kojarzyła się z czymś złym, wiodącym do zguby.Nikogo nie obchodziło, że praca neurochirurgów jest w pełni analogiczna do pracy pozostałych lekarzy, zajmujących się innymi narządami.Nawet zastosowane urządzenie nie było czymś niezwykłym, gdyż za jego prototyp należało uważać powszechnie znany elektroniczny stymulator pracy serca.Ale uprzedzenia pozostawały wciąż żywe, dlatego Benson słusznie porównał się do bomby zegarowej.McPherson westchnął, ponownie zdjął teczkę z półki i zaczął przerzucać kartki z zaleceniami lekarzy.Znalazł notatki Ellisa i Morrisa, przeczytał je, po czym dopisał:Jutro rano, po przyłączeniu, zacząć podawać torazynę.Spojrzał krytycznie i stwierdził, że pielęgniarki mogą nie wiedzieć, o jakie przyłączenie chodzi.Skreślił i poprawił:Jutro od południa zacząć podawać torazynę.Wychodząc ze szpitala, czuł się znacznie spokojniejszy, mając świadomość, że pacjent pozostanie pod działaniem leków.Pomyślał, że skoro nie ma szans na rozbrojenie tej bomby zegarowej, to warto ją przynajmniej wrzucić do przerębli.7Późnym wieczorem w pokoju TELEKOMP-u Gerhard wpatrywał się w ekran monitora.Wpisał jeszcze kilka komend, a następnie podszedł do drukarki i zaczął przerzucać strony długiej wstęgi perforowanego papieru w biało-zielone pasy.Przebiegał wzrokiem kolejne instrukcje wydrukowanego programu, szukając błędu.Wiedział doskonale, że sam komputer nie może popełnić błędu.Pracował z nimi — z różnymi modelami i w różnych instytucjach — już od dziesięciu lat i w pełni zdawał sobie z tego sprawę.Jeżeli pojawiały się jakiekolwiek błędy, musiały one tkwić w programie, a nie w samym urządzeniu.Czasami trudno się było z tym pogodzić, jakimś sposobem ta prawda kłóciła się z życiem codziennym, w którym ustawicznie coś nawalało — strzelały bezpieczniki, przepalały się tranzystory, kuchenki nie chciały grzać, a samochody zapalać.Człowiek zdążył przywyknąć, że wszystkie urządzenia mają prawo do iluś tam usterek.Ale komputery wyróżniały się pośród nich i praca z nimi mogła przynieść sporo upokorzeń.Należało uznać za pewnik, że nigdy nie popełniają błędów.Nawet jeśli znalezienie jakiejś pomyłki zajmowało długie tygodnie, jeśli program był sprawdzany kilkadziesiąt razy przez co najmniej kilka osób, jeśli cały zespół dochodził powoli do wniosku, że tym razem to już na pewno musi być błąd w obwodach elektronicznych maszyny — w końcu zawsze się okazywało, że jest to jednak taka czy inna pomyłka programisty.Od tej reguły nie było wyjątków.Do pokoju wszedł Richards.Zdjął lekką, sportową kurtkę i nalał sobie kawy do kubeczka.— Jak ci idzie? — zapytał.Gerhard pokręcił głową.— Znów mam kłopoty z „Jerzym”.— Znowu? Cholera.— Richards podszedł bliżej.— A co z „Martą”?— Chyba w porządku.Po raz kolejny nawala „Jerzy”.— Który?— To „Święty Jerzy”, najgorszy z nich wszystkich.Richards upił nieco kawy i usiadł przed klawiaturą.— Mogę go uruchomić?— Jasne.Richards wpisał kilka poleceń; najpierw wczytał program zwany „Świętym Jerzym”, a potem drugi, o nazwie „Marta”, po czym uruchomił je tak, by nastąpiła interakcja.Oba te programy nie były dziełem Gerharda i Richardsa, zostały opracowane w innych ośrodkach uniwersyteckich, a tu jedynie dopasowywano je do wymogów neuropsychiatrii.Nie uległa zmianie podstawowa koncepcja — stworzenie takiego programu komputerowego, dzięki któremu maszyna mogłaby okazywać różne stany emocjonalne, tak jak człowiek.Może właśnie dlatego od początku nadawano im ludzkie imiona: w Bostonie działała „Eliza”, w Anglii natomiast „Aldous”.„Jerzy” i „Marta” stanowiły w zasadzie dwie, niewiele różniące się między sobą wersje tego samego programu.Jako pierwszy powstał „Jerzy”, który potrafił dość rzeczowo, ale beznamiętnie odpowiadać na pytania człowieka.Później stworzono złośliwą „Martę” — ta nie lubiła niczego.Dla przeciwwagi udoskonalono „Jerzego”, nadając mu elementy charakteru serdecznego, kochającego mężczyzny i nazwano go „Świętym Jerzym”.Oba programy mogły działać na trzech różnych poziomach emocjonalnych — pod wpływem miłości, strachu lub złości.Na każdym z tych poziomów możliwe były trzy podstawowe reakcje: akceptacja, odrzucenie i agresja.Rzecz jasna, dotyczyło to wyłącznie pojęć abstrakcyjnych, które w bibliotekach programów oznaczano liczbami.Kiedy całkowicie obojętnemu „Jerzemu” zaprogramowano, że ma okazywać niechęć do liczby 751, okazało się, że nie lubi także kilku liczb podobnych, takich jak 743 lub 772.Z kolei polubił inne liczby, na przykład 404, 133 czy 918.Jeżeli wprowadziło się je z klawiatury, „Jerzy” drukował inne liczby oznaczające miłość i akceptację.W odpowiedzi na 707 natychmiast się wycofywał, natomiast 750 powodowało, że wpadał w złość i robił się napastliwy.Programiści neuropsychiatrii przez dłuższy czas testowali oba programy, wreszcie tak je zmodyfikowali, by móc prowadzić „normalne” rozmowy z komputerem.Odpowiednim liczbom w bibliotece przypisano różne zdania.Dopiero teraz stały się możliwe pouczające, a niejednokrotnie bardzo zabawne dialogi.W końcu dodano program interakcyjny, umożliwiający „rozmowę” między dwoma programami, który nazwano „Zabawą Gwiazdkową”, gdyż polegała ona głównie na dawaniu sobie prezentów — te zaś, tak jak w pierwotnej wersji liczby, wiązały się ze ściśle określonymi stanami emocjonalnymi.Stwierdzono doświadczalnie, że spokojny „Jerzy” z reguły wygrywał utarczki słowne ze złośliwą „Martą”, która wcześniej czy później wycofywała się z dalszej interakcji.Ale „Święty Jerzy” miał na nią zupełnie odmienny wpływ.Jego przepełniona miłością akceptacja zwykle doprowadzała ją do wściekłości.Tak się rzeczy miały, kiedy wszystko przebiegało normalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •