[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem, skąd biorą się twoje wątpliwości.Zduś je.Przy tym facecie musisz mieć pod ręką poduszkę.- Jej spojrzenie wyrażało szczerą zawiść.- Jest ekstra.Gdybym mogła zatopić w nim zęby.ale sądząc po tym, jak na ciebie patrzy, nawet by tego nie zauważył.Julią zatrzęsło.- Ależ uspokój się.Myślałam, że był to dla ciebie kolosalny zawód.- To mnie rani.- Julia wyglądała na skrępowaną.- Na chwilę straciłam kontrolę.- To twój problem - ostrzegła Chris.- Zawsze musisz nad wszystkim panować.Zapamiętaj, że gra tak czy inaczej toczy się dalej.- Raz już przegrałam.- Nie musisz mu tego mówić! Jak myślisz, dlaczego wrócił? Lubi grę i chce ją powtórzyć.- Chciałabym być tego pewna.- Julia uśmiechnęła się ponuro.Jednakże jej oczy w lustrze w holu wyglądały tak, jakby opiły się atropiny.Nogi uginały się pod nią.Gdy wróciła na górę, Brad rozłożył ramiona.Jego oczy zwęziły się tak, jak je pamiętała.- Kotku, koteczku, gdzie byłaś? - beształ ją.- Cóż, Królowa przebywała w Windsorze.Zaśmiał się i wziął ją w ramiona.- Tak bardzo tęskniłem! Mam nadzieję, że ty też.- Nie spodziewałam się, że cię jeszcze zobaczę.- Miała kwaśną minę.- Dlaczego wróciłeś do Londynu?- Nie dokończone interesy.Coś w jego głosie sprawiło, że przyjrzała mu się uważniej.Opuścił ręce i odsunął się.- Nie przeszkadzam? Wyglądała na zdziwioną.- Przed chwilą wyszedł stąd mężczyzna.Jest zazdrosny! Oszołomiło ją to tak, aż serce zerwało się z uwięzi i wzbiło w górę.- Mam innych przyjaciół.- Ale, czy to był twój chłopak?A ile ty masz dziewczyn? - Wytrzymała jego zagniewany wzrok.W porządku, jesteśmy kwita - powiedział szorstko.Była cholernie trudna do przejrzenia, ale pożądał ją.W spodniach i swetrze prezentowała się doskonale.Nie wydaje się, żeby cieszył cię mój widok.Oczywiście, że się cieszę.Bądź zimna, narzucała sobie.Niech nadskakuje, niech ma nadzieję.Posłała mu chłodne beznamiętne spojrzenie.Już same te oczy mogą ugotować.Przypuszczał, że nimi właśnie złapała go na haczyk.Patrząc na doskonałą magnolię, nikt by nie pomyślał, że może się ona otworzyć i ukazać słodkie serce.Naprawdę się cieszysz? - Oczywiście, że tak!Złagodniała, wspięła się na palce, żeby musnąć jego usta, ale schwycił ją i gorąco przycisnął.Czy to właśnie mnie zniewala, dziwiła się Julia, czując go aż do bólu.Czy to jest łańcuch namiętności, który trzyma mnie na uwięzi? W takim razie muszę go rozluźnić.- Tak, cieszysz się - dodał już pogodniej, zadowolony z jej odpowiedzi.Spojrzał na zegarek.- Jeszcze wcześnie.Pójdźmy gdzieś, żeby to uczcić.Wziął ją do kasyna.Czegoś takiego nigdy nie robiła i nawet teraz też nie chciała.Z twarzą wykrzywioną bólem przyglądała się, jak stawiał żetony warte ćwierć rocznej pensji na przypadkowe numery i jak bez żadnego niepokoju patrzył, gdy przepadały.Kiedy nalegał, aby i ona zagrała, protestowała.- Nie mogę! Nie mam twojego nonszalanckiego stosunku do pieniędzy.- Przecież to moje pieniądze.- Tym bardziej.Uparł się, wydął dolną wargę, ale nie ustępowała.Zmienił taktykę - dąsy zastąpiły pochlebstwa.- Spróbuj, pozwól sobie raz w życiu.Kiedy masz urodziny?- Siódmego sierpnia.Postawił plik żetonów na siódemkę.Wygrała.Zebrał stertę, którą do niego przysunięto, i rzucił ją Julii do rąk nie zważając na jej protesty.- Są twoje.I o to chodzi.Było tego tyle, że kilka żetonów spadło na podłogę.Podnosząc je Brad wyprostował się i potrącił kobietę, która pochylała się stawiając zakład.- Coś podobnego! - Zabrzmiało to tak jakby ktoś roztrzaskał skorupę orzecha, ale zaraz głos stał się słodki niczym tureckie rachatłukum: - Brad! Mój Boże, co za nie spodzianka! Jak się masz? - Kobieta uścisnęła go z entuzjazmem.- Sally!Wysoka trzydziestka, ostra jak żyleta, elegancka czarno-złota, oszałamiająca, kanciasta.- Całe lata.Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? - Błyskała oczami to na Brada, to na Julię.- Rozumiem.Jak zwykle zajęty.Subtelnie zignorował aluzję i dokonał prezentacji.- Julia Carrey, Sally Armbruster.Uśmiechnęły się do siebie bez sympatii.- W domu wszyscy zdrowi? - pytała słodko Sally.- Co u mamy? - I jeszcze słodziej: - A Karolinka?- Dziękuję, dobrze.Szorstkość mieszała się u niego z serdecznością.- Pozdrów je ode mnie, gdy wrócisz.- Z pewnością.- I zwrócił się do Julii.- Gotowa? Spieniężymy żetony.- Musicie już iść? Myślałam, że napijemy się po drinku.- Już byliśmy w barze, dzięki.Miło było znowu cię zobaczyć, Sally.Stanowczo wziął Julię pod rękę i wyszli.Spojrzenie, jakim uraczyła Julię Sally Armbruster, mogło zabić.Nie wiem, myślała Julia, jaki numer ma ona, ale z pewnością ona zna mój, a jej „do widzenia, powodzenia” było obrzydliwe.Brad zarządził spacer.- A samochód?- Wiedzą, gdzie mieszkam.Nie miał nastroju.Wiedziała, że Brad czuje się tak, jakby ktoś nasypał mu do skrzyni biegów piasku, a on wściekał się, że musi czekać na zmianę oleju.Trzymał ją za rękę jak zwykle, ale szli szybko i bez słów.Sally Armbruster była zatem przyjaciółką rodziny.Znała matkę.I Karolinę.Kim była? Żoną? Nazwisko brzmi arystokratycznie, pachnie końmi, psami, prenumeratą „Miasta i Wsi”, rokowymi koncertami i herbatką u Ritza.Wszystko to uderzyło Julię z siłą tępego ciosu.Jak mało o nim wie.Jak mały jest świat ich dwojga, jak wiele innych kobiet zna Brada.Jest tylko jedną z nich.Powinna odejść bez skrupułów, lecz one istniały, wsparte w dodatku pewnikiem, że jeśli nie ona, to będzie inna.Jednak tej nocy kochał ją tak, jakby w jego życiu nie było wcześniej żadnych kobiet.W sobotę spali długo.Skoro tylko Brad otworzył oczy, wiedziała, że zły nastrój go nie opuścił.W sposób nie znoszący sprzeciwu zaproponował, że pojadą na przejażdżkę.Nie oponowała.Zobaczyła samochód i pojęła jego intencje.Nisko zawieszony Maserati, wyglądający na wóz tak szybki, że mógłby przegonić samego diabła.W takim tempie dotarli do A23.Julia nienawidziła szybkości i bała się łamania przepisów.W napięciu oczekiwała policyjnych kogutów i syren.Jednak Brad kochał pęd.To było jasne.Znała tę rozpłomienioną, triumfalną egzaltację: tak wyglądał wstrząsany spazmami orgazmu.Zaczynała rozumieć, że seks jest dla niego ucieczką od czegoś albo od kogoś, a ryzyko sprawiało mu ulgę.Julia z zakłopotaniem przyznała, że jest ciekawszy niż przeciętny, nieskomplikowany, piękny, bogaty playboy.Grał, w porządku, ale nie rozumiała, dlaczego gra jest dla niego sprawą życia i śmierci.Coś go wciągało.Zatrzymali się przy skałach nad morzem, szaroczarnym i ponurym.Julia patrzyła na nie oddychając głęboko i z przyjemnością.Urodziła się nad morzem.Gdy je opuściła, zrozumiała, jak bardzo je kocha, i tęskniła do niego.Wiatr targał jej włosy wolne od spinek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •