[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W owej chwili nie bała się niczego i nikogo.A Jörgenson w dalszym ciągu głośno rozmyślał:- Sądzą, że będzie teraz wciąż zajęty, tak samo jak i ja.Zdawało się, że pani Travers chwyci go, że będzie potrząsała tym duchem o martwym głosie, póki Jörgenson nie zacznie błagać o litość.Lecz nagle opadły jej silne, białe ramiona - ramiona wyczerpanej kobiety.- Nigdy, nigdy się nie dowiem - szepnęła do siebie.Spuściła oczy w ostatecznym upokorzeniu, w nieznośnym porywie pragnienia, jakby zapuszczała zasłonę na twarz.Żaden szmer nie zmącił samotnych jej myśli.Ale gdy podniosła oczy, Jörgenson nie stał już przed nią.Przez chwilę widziała go, całego czarnego, w jaskrawym i wąskim otworze drzwi, po czym znikł jak pożarty przez gorącą łunę światła.Słońce wzeszło nad Wybrzeżem Zbiegów.Gdy pani Travers ukazała się na pokładzie, twarz jej była jak gdyby śmiało odsłonięta, a suche i bezsenne oczy - szeroko rozwarte.Jej wzrok, nie lękający się promieni słońca, starał się przeniknąć najwewnętrzniejszy rdzeń rzeczy, na które patrzyła dzień po dniu w męce strachu i niecierpliwości.Laguna, wybrzeże, barwy i kształty wydały jej się bardziej niż kiedykolwiek jaskrawym malowidłem na olbrzymim płótnie, które kryło przejawy niepojętego życia.Ocieniła ręką oczy.Na wybrzeżu widać było postacie, ruchliwe, ciemne cętki na białym półkolu objętym ostrokołami; w głębi sterczały dachy nad gajami palm.Jeszcze dalej w głąb masa rzeźbionego, białego koralu na dachu meczetu jaśniała jak biała gwiazda świecąca w dzień.Religia i polityka - zawsze polityka.Na lewo, przed ostrokołem Tenggi mglisty majak ogniska zamienił się w słup dymu.Kilka wielkich drzew nie pozwalało dojrzeć, czy nocna narada trwa jeszcze.Poruszały się tam jakieś niewyraźne postacie.Pani Travers mogła je sobie wyobrazić: Daman, naczelny wódz morskich rabusiów, o mściwym sercu i oczach gazeli; Sentot, cierpki fanatyk w wielkim turbanie; ten drugi świątobliwy mąż z wąską przepaską na biodrach i włosami posypanymi popiołem, wreszcie Tengga, o którym mogła sobie wyrobić pojęcie z tego, co słyszała - tłusty, dobroduszny, podstępny, lecz gotów przelewać krew dla swych ambitnych celów, a tak bardzo śmiały, że paradował pod żółtym urzędowym parasolem przed samymi wrotami ostrokołu Belaraba - przynajmniej tak opowiadano.Pani Travers widziała, wyobrażała sobie te rzeczy, nawet uznawała je już za realne; przestały być w jej oczach jedynie widowiskiem urządzonym dla niej z barbarzyńskim przepychem i dziką wyrazistością.Nie mogła już żywić wątpliwości - ale i nie odczuwała tego wszystkiego bezpośrednio, jak się nie czuje głębi morza pod spokojnym jego połyskiem lub szarym zamętem jego wściekłości.Oczy jej błądziły daleko, niedowierzające i lękliwe - a potem nagle dostrzegły pustą klatkę z panującym w niej nieładem: nie uprzątniętymi łóżkami, poduszką leżącą na pokładzie i zostawioną nad stołem lampą, w której zamierał płomień wyglądający na skrawek ciemnożółtego materiału.To wszystko uderzyło ją swym brudem i jakby już ruiną - wydało jej się lichym, bezsensownym wybrykiem fantazji.Jörgenson siedział na pokładzie tyłem do klatki i był czymś zaprzątnięty.Zajęcie jego wyglądało fantastycznie i tak na wskroś dziecinnie, że lęk przejął panią Travers, gdy spostrzegła, jak bardzo ten człowiek jest zaabsorbowany.Przed Jörgensonem leżało na pokładzie kilka’ kawałków liny - dość cienkiej i jakby brudnej - różnej długości, od paru cali do stopy mniej więcej.Jörgenson podpalił ich końce (była to zaiste zabawa godna idioty).Paliły się ze zdumiewającą chyżością, trzaskając od czasu do czasu, i słały w ciche powietrze między burtami bardzo cienkie, ściśle równoległe nitki dymu z rozpływającym się u szczytu zakrętasem; a Jörgenson był tym tak pochłonięty, że wystarczało na niego spojrzeć, aby stracić wszelką wiarę w normalne funkcjonowanie jego umysłu.W na wpół otwartej dłoni trzymał zegarek.Zaopatrzył się także w papier i kawałek ołówka.Pani Travers była pewna, że nie widzi nic i nie słyszy.- Panie kapitanie, pan pewnie myśli.- Usiłował pozbyć się jej, machając na nią ołówkiem.Nie chciał, aby mu przerywano dziwne zajęcie.Bawił się naprawdę bardzo poważnie tymi kawałkami liny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •