[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ja chcę usłyszeć zdanie sceptyka.Earl zachichotał.– Sceptyka?– Wie pan, kogo mam na myśli.Kogoś, kto nie działa w tej sprawie z urzędu.Earl odetchnął głęboko.– Nie wiem.Przypuszczam, że istnieje coś znacznie większego niż nasz ziemski porządek.– Przypomniał sobie moment, w którym czuł się jak kropla powracająca do oceanu, ale odsunął tę myśl.Nie było w niej pocieszenia dla Sadie.– Zauważyłem coś jeszcze.Ludzie, którym towarzyszą najbliżsi, odchodzą jakoś łatwiej.– Naprawdę?– Tak.Mówię nie tylko o samym umieraniu, ale i o spotkaniu z nieznanym, które leży poza tą granicą.Jest tak, jakby przyjaciele i rodzina byli dowodem, że odchodzący człowiek nie jest nikim, że ma za sobą dobre życie.I że jeśli ktoś tam nas ocenia, wszystko będzie w porządku.– A ja mam Donny’ego.– Właśnie tak.Zresztą już widać różnicę.Pani promienieje, Sadie.– Bo jestem szczęśliwa, że wrócił.I czuję ulgę na myśl, że zostanie.– Więc sama pani widzi.– Ale co z tymi opowieściami o ludziach po drugiej stronie? Czy to już niebo?Earl zaśmiał się znowu.– To chyba zależy od tego, jak nas tam witają.– Ach, zatem jest pan jednym z tych, dla których piekłem są inni ludzie?– Tak, ale mogą też być niebem, jeśli tylko dobrze o nas myślą.Earl nabierał przekonania, że udziela coraz ciekawszych odpowiedzi.– Przy drzwiach zamkniętych.– Słucham?– Przy drzwiach zamkniętych.To dramat Jeana Paula Sartre’a, filozofa egzystencjalisty.Ojciec Jimmy dał mi do poczytania.A pan mówi praktycznie to samo co ten filozof.Earl pożegnał się z Sadie i wyszedł.Miał przykre wrażenie, że właśnie zagięła go z filozofii pewna osiemdziesięciolatka.Leżał w szarej strefie.Widziałem go pode mną.Roztaczał słodkawą, mdlącą woń oparzeń.W gardle czułem rurkę doprowadzającą tlen do jego poparzonych płuc i widziałem lśniące mięśnie, które wystawały z ran w jego skórze.Ale ja unosiłem się wyżej i już nie byłem jego częścią.Nawet ból wydawał mi się daleki.Ale nie strach.Bo oni czekali na mnie tam, w ciemności.Niewyraźne, czarne postacie gotowe mnie porwać.Ich milczenie było tak głębokie i przytłaczające jak pustka ciągnąca się za nimi.Nie chciałem iść do tych cieni.Ale czułem, że przyciągają mnie ich spojrzenia.Zwłaszcza jednego z nich, który trzymał się na uboczu.Nie znałem go, ale jego lodowate spojrzenie napełniało mnie przerażeniem.Wyczuwałem jego chłód za każdym razem, gdy pojawiał się w pobliżu, i choć próbowałem krzyczeć, z mojej krtani nie wydobywał się żaden dźwięk.Ale on musiał coś słyszeć, bo cofał się nieznacznie, wciąż patrząc na mnie z nienawiścią, która niszczyła we mnie ostatnie ślady życia, osłabiając moją więź ze sczerniałą skorupą ciała, którą miałem pod sobą.Znowu ruszył ku mnie i znowu wysysał ze mnie siłę.Czułem, że nie będę długo stawiał oporu.Ciemne postacie zakołysały się wyczekująco.Zaczęły płynąć w moją stronę.EpilogPoniedziałek, 21 lipca, 7.00Oddział ratunkowy,St Paul’s Hospital– Wiesz, nic nie zaszło – powiedział Michael, zniżając głos do szeptu.– Dokąd nie zaszło? – spytał Earl.Wkładali nowe skafandry Strykera, dostarczone na oddział w weekend wraz z od dawna oczekiwanym zarządzeniem: od tej pory właśnie w takich strojach miały działać ekipy reanimacyjne na wszystkich oddziałach.Czuli się tak, jakby wkładali jednoczęściowe kombinezony narciarskie, tyle że wykonane z żółtego winylu i noszone na zwykłą odzież ochronną.Earlowi było gorąco, zanim jeszcze zasunął zamek.– No wiesz! – mruknął Michael cichym, ale i natarczywym głosem.– Mówię o tej sprawie z wdową Baxter.Spotkaliśmy się tylko na drinku i rozmawialiśmy.Earl nie miał teraz najmniejszej ochoty na takie zwierzenia.Właśnie dostał wiadomość, że karetki wiozą sześcioro pacjentów domu opieki z okolic Niagary.W weekend pojawiły się u nich objawy zapalenia płuc, a zaraz potem nastąpiła ostra niewydolność oddechowa.Wstępna diagnoza: SARS.– Posłuchaj, Michael, nie miałem prawa.– Nieprawda.– Popovitch przysunął się nieco bliżej, wkładając drugą parę rękawic i spinając ich mankiety z rękawami nowego skafandra.– Kłóciłem się z Donną i oto pojawiła się kobieta, która się nie krzywiła, gdy jej dotykałem, nawet jeśli był to tylko uścisk rąk.Ale kiedy dałeś mi popalić.– Michael wzruszył ramionami, a jego skronie widoczne ponad maską zaróżowiły się wyraźnie.Earl zostawił w spokoju oporny zamek kombinezonu i położył dłoń na jego ramieniu.– Hej, jestem twoim przyjacielem, ale też dość wścibskim facetem.Martwiłem się o ciebie.– Jimmy wspominał, że mówiłeś.Earl uciszył go jednym spojrzeniem.– O tym nie będziemy rozmawiać, Michael.Ani teraz, ani nigdy.Musisz żyć z tym, co robiłeś.Tak jak ja żyję z tym, że nie zrobiłem z tego afery.Cała reszta umarła razem z Biggsem.Rozumiesz?Oczy Michaela zmieniały się z wolna w mroczne sadzawki melancholii.Wreszcie skinął głową.– A jak ci się teraz układa z Donną? – spytał Earl, po części z ciekawości, a po części, żeby się oddalić od niebezpiecznego terenu rozmowy.– Lepiej.– Naprawdę?– Tak.To, co przeżyła Janet, mocno nią wstrząsnęło.Myślę, że wreszcie przyznała przed sobą, że istnieją na świecie większe zagrożenia niż SARS, i uznała, że szaleństwem jest ciągła ucieczka.– Popovitch naciągnął kaptur na głowę.– Poza tym zdaniem Donny w tym nowym stroju będę bardziej bezpieczny.Jeszcze nikt nie złapał SARS, używając go.– Głos Michaela, stłumiony pleksiglasową maską, ledwie docierał na odległość kilkudziesięciu centymetrów.Rzeczywiście, pomyślał Earl, jak dotąd nikt.Włożył kaptur i natychmiast poczuł, że jest mu duszno.Włączył system wentylacyjny i chłodny strumień powietrza wypełnił hełm, ułatwiając oddychanie.Ale sztywny materiał krępował ruchy, nie mówiąc o potęgowaniu klaustrofobicznych doznań.Przeszli do sali reanimacyjnej, gdzie w podobnych strojach czekały już Susanne i jej dwie podwładne.Właśnie tu mieli przyjąć pacjentów i tylko oni mieli mieć z nimi kontakt.– Wyglądamy jak załoga ze Star Treka – zauważył Earl, podnosząc głos na tyle, by wszyscy usłyszeli.Wyglądali tak ponuro, że ktoś musiał przynajmniej spróbować poprawić im humory [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •