[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poszukaæ pracy? Ale jakiej? Kto przyjmie kobietê starsz¹i bez ¿adnych kwalifikacji? Nagle us³ysza³a swój g³os.— Chodzi mi o pieni¹dze — powiedzia³a zmienionym g³osem, poniewa¿ odczu³ag³êbok¹ wzgardê dla siebie.— O pieni¹dze? — powtórzy³a Rosaleen.Sprawia³a wra¿enie szczerze zdziwionej,jak gdyby nie spodziewa³a siê zupe³nie takiego obrotu sprawy.Ale paniMarchmont brnê³a dalej, wydobywaj¹c z trudem s³owa:— Mam w banku debet i… rachunek do p³acenia… To nale¿noœci za ró¿ne drobneremonty i… i nie zap³aci³am jeszcze raty d³ugu hipotecznego.Dawniej, widzipani, pomaga³ nam Gordon, zw³aszcza jeœli chodzi o… o te remonty.P³aci³ za niei za pokrycie domu… i za roboty malarskie… Dawa³ te¿ sta³y zasi³ek… Co kwarta³wp³aca³ na moje konto w banku.Mówi³ czêsto, ¿eby siê niczym nie k³opotaæ, wiêcsiê nie k³opota³am.Chodzi o to, ¿e wszystko by³o w porz¹dku, póki on ¿y³… Aleteraz…Umilk³a.Wstydzi³a siê, zarazem jednak odczu³a znaczn¹ ulgê.Ostatecznienajgorsze ma ju¿ za sob¹.Je¿eli ta ma³a odmówi, to odmówi i nareszcie bêdziepo wszystkim.— Mój Bo¿e — zaczê³a Rosaleen z bardzo niepewn¹ min¹.— Nie wiem… nigdy nieprzypuszcza³am… Naturalnie… pomówiê z Dawidem i…Adela œcisnê³a rozpaczliwie porêcze fotela i przerwa³a stanowczym tonem:— Czy mog³aby pani daæ mi czek… zaraz?— Tak… tak… zapewne…By³a zupe³nie oszo³omiona.Wsta³a i posz³a w kierunku sekretery.D³ugo szuka³aw licznych szufladach, na koniec jednak znalaz³a ksi¹¿eczkê czekow¹.— Przepraszam… Ile?— Mo¿e… mo¿e piêæset funtów — wyj¹ka³a Adela.— Piêæset funtów — powtórzy³a m³oda wdowa i zaczê³a pisaæ pos³usznie.Pani Marchmont kamieñ spad³ z serca.W gruncie rzeczy to nie by³o wcale trudne.Przykro jej siê zrobi³o, gdy pomyœla³a, ¿e nie odczuwa w tej chwiliwdziêcznoœci, lecz jak gdyby pogardê z racji ³atwego zwyciêstwa.Rosaleen torzeczywiœcie osoba nieskomplikowana.Oto wstaje od sekretery, podchodzi do Adêli.Nieporadnie trzyma czek w palcach.Teraz ona jest zak³opotana,zawstydzona.— Chyba tak… dobrze? — b¹ka.— Doprawdy, bardzo mi przykro…Adela bie¿e czek.Niewprawna, dzieciêca rêka skreœli³a na ró¿owym papierze:„Pani Marchmont.Piêæset funtów.? 500.Rosaleen Cload.”— Jest pani bardzo dobra, Rosaleen.Dziêkujê.— Nie ma za co… Ja… ja sama powinnam pomyœleæ…— Jest pani bardzo dobra, moja droga.Z czekiem w rêku Adela poczu³a siê odrodzona.Ta osoba zachowywa³a siê naprawdêbardzo ³adnie.Dalsza rozmowa by³aby ¿enuj¹ca.Pani Marchmont ¿egna siê iwychodzi z salonu.Na podjeŸdzie spotyka Dawida.— Dzieñ dobry — rzuca weso³o i przyspiesza kroku.ROZDZIA£ SZÓSTY— Co tu robi³a ta Marchmont? — zapyta³ Dawid wchodz¹c do pokoju.— Ach, Dawidzie, strasznie jej by³o potrzeba pieniêdzy.Nigdy bym nie myœla³a…— I pewnie da³aœ?Spojrza³ na ni¹ z ¿artobliwym zatroskaniem.— Ciebie nie mo¿na zostawiæ bez opieki, Rosaleen.— Ach, Dawidzie, nie by³am w stanie odmówiæ.Mimo wszystko…— Co, mimo wszystko? Ile?— Piêæset funtów — wyzna³a szeptem m³oda wdowa.— Drobiazg!Œmiech Dawida przyniós³ pewn¹ ulgê pani Cload.— Ach, Dawidzie, to du¿e pieni¹dze.— Nie dla nas, Rosaleen.Czy nie pojê³aœ jeszcze, ¿e jesteœ bardzo bogata? Aleona odesz³aby zachwycona, gdyby dosta³a dwieœcie piêædziesi¹t funtów, skoroprosi³a o piêæset.Musisz poznaæ jêzyk ludzi szukaj¹cych po¿yczek.— Bardzo przepraszam, Dawidzie — szepnê³a.— Moja droga! Ostatecznie to twoje pieni¹dze.— Nie! Nie, naprawdê.— Nie zaczynaj ca³ej historii od pocz¹tku.Gordon Cload nie zd¹¿y³ spisaæostatniej woli przed œmierci¹.Tak to bywa w grze! My wygraliœmy: ty i ja.Tamci przegrali.— Ale to niesprawiedliwie.— No, no moja œliczna siostrzyczko! Czy nie cieszy ciê wygrana: wielki dom,s³u¿ba, bi¿uteria? Jak gdyby sen ziœci³ siê na jawie! Dziêkujmy Bogu! Czasamimyœlê, ¿e obudzê siê i wszystko to zniknie.M³oda wdowa zawtórowa³a Dawidowi œmiechem, on zaœ spojrza³ na ni¹.bacznie.Wiedzia³, jak postêpowaæ z t¹.ma³¹, ¯a³owa³ tylko, ¿e Rosaleen ma sumienie,lecz na to nie widzia³ lekarstwa.— Masz racjê, Dawidzie.To wygl¹da na sen albo mo¿e na jakiœ dziwny film.Cieszy mnie nasza wygrana, naprawdê cieszy.— No wiêc, trzymajmy to, co siê nam dosta³o.Koniec z prezentami dla Cloadów.Ka¿dy z nich ma dzisiaj wiêcej pieniêdzy, ni¿ my mieliœmy nie tak dawno.— Tak… S³usznie…— Gdzie siê obraca dzisiaj Lynn? — zapyta³ Dawid.— Myœlê, ¿e posz³a do „Long Willows”.Na farmê! Do tego parobka, durnia, Rowleya! — Dawid straci³ humor.—Zdecydowa³a siê na ma³¿eñstwo z tym facetem.Dobra sobie!Wyszed³ znowu z domu i omin¹wszy wielki klomb azalii zwróci³ siê ku furtce nagrzbiecie wzgórza.Droga dla pieszych wiod¹ca tym zboczem prowadzi³a do farmyRowleya.Dawid zatrzyma³ siê opodal furtki, gdy¿ spostrzeg³ Lynn Marchmont wracaj¹c¹ z„Long Willows”.Waha³ siê przez moment.Nastêpnie zacisn¹³ zêby i poszed³œcie¿k¹ na spotkanie.Spotkali siê na rozstaju, mniej wiêcej w po³owiewysokoœci wzgórza.— Dzieñ dobry — zagadn¹³ Hunter.— Kiedy wesele?— Pyta³ pan ju¿ o to — odrzek³a.— W czerwcu.— Zdoby³a siê pani na odwagê, co?— Nie rozumiem?— Rozumie pani, rozumie — rozeœmia³ siê szyderczo.— Rowley! Któ¿ to jestRowley?— Cz³owiek lepszy od pana — uœmiechnê³a siê swobodnie.— Proszê z nim zacz¹æ,je¿eli pan siê oœmieli.— Nie w¹tpiê, ¿e to cz³owiek lepszy ode mnie, ale oœmielê siê mimo wszystko.Dla pani, Lynn, oœmielê siê na Bóg wie co.Dziewczyna milcza³a przez chwilê.— Jedno powinien pan zrozumieæ — podjê³a wreszcie.— Ja kocham Rowleya.— Czy¿by?— Kocham go! — rzuci³a ¿ywo.— Zapewniam pana, ¿e tak!Spojrza³ na ni¹ przenikliwie.— Ka¿dy z nas widzi siebie takim, jakim chcia³by byæ.Pani ogl¹da zprzyjemnoœci¹ Lynn kochaj¹c¹ Rowleya, która osiedla siê na jego farmie, mieszkatam i nigdy nie myœli o ucieczce.Ale to nie jest prawdziwa Lynn, proszê pani.— A jaka jest prawdziwa Lynn? Albo, je¿eli o tym mowa, jaki jest prawdziwyDawid Hunter? Czego pan chce w³aœciwie?— Nale¿a³oby odpowiedzieæ, ¿e chcê bezpieczeñstwa, spokoju po zawierusze, ciszypo burzy na morzu.Ale nie wiem.Czasami podejrzewam, ¿e my obydwoje, Lynn,lubimy zamieszanie.Szkoda, ¿e pani tu przyjecha³a — doda³ pochmurnie.—Dawniej by³em bez porównania szczêœliwszy.— Czy teraz jest pan nieszczêœliwy? — zapyta³a.Spojrza³ na ni¹, a Lynn odczu³adziwne podniecenie.Zaczê³a oddychaæ szybciej.Nigdy jeszcze szczególny, posêpny wzrok Dawida nieoddzia³ywa³ na ni¹ tak silnie.Hunter wyci¹gn¹³ rêkê, uj¹³ Lynn za ramiê iobróci³.Ale w tej chwili uœcisk jego palców zel¿a³, a wzrok powêdrowa³ nadg³ow¹ Lynn ku grzbietowi wzgórza.Spojrza³a w tamt¹ stronê, by sprawdziæ, co gotak zainteresowa³o.Jakaœ kobieta sz³a ku furtce do posiad³oœci „Furrowbank”.— Kto to? — zapyta³ ¿ywo Hunter.— Zdaje siê… Frances.— Frances? — obruszy³ siê.— A czegó¿ ona mo¿e chcieæ?— Czy koniecznie musi czegoœ chcieæ?— Droga pani! Do Rosaleen przychodz¹ tylko ci, którzy chc¹ czegoœ od niej.Panimatka by³a ju¿ dziœ rano w „Furrowbank”.— Matka! — Lynn cofnê³a siê i zblad³a.— A… czego chcia³a?— Nie domyœla siê pani? Pieniêdzy!— Pieniêdzy — powtórzy³a g³ucho.— Nawet dosta³a.Na twarzy Dawida pojawi³ siê szyderczy, okrutny uœmiech, tak bardzo dlañcharakterystyczny.Przed chwil¹ byli bliscy sobie.Obecnie znaleŸli siê znówdaleko, bardzo daleko.Dzieli³ ich ostry antagonizm.— Ach, nie, nie! Nie! — zawo³a³a Lynn.— Ale¿ tak, tak! Tak! — podchwyci³ przedrzeŸniaj¹c.— Trudno mi uwierzyæ.Ile?— Piêæset funtów [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •