[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszałem ich granie, idąc przez bagnisko.Początkowo nie tyle słyszałem, co wyczuwałem, niskie, basowe buczenie, coś jakby muzyka stężałego upału.Im bliżej znaleziska, tym było bardziej natarczywe i brzmiało jak bezsensowne mruczenie idioty, które nieustannie zmienia natężenie, tak naprawdę go nie zmieniając.W pewnej chwili w powietrzu zaroiło się od owadów.Odpędzałem te, które przyciągnął zapach potu na mojej twarzy, ale zaraz przylatywały inne.Odór był znajomy i odrażający.Posmarowałem górną wargę mentolem, ale nie pomogło.Ktoś powiedział mi kiedyś, że rozkładające się zwłoki wydzielaj ą fetor podobny do tego, jaki wydobywa się z dojrzewającego na słońcu białego sera.To nieprawda, w każdym razie nie do końca.Ale tak, lepiej opisać się go nie da.Mackenzie powitał mnie skinieniem głowy.Jego ludzie w milczeniu robili swoje.Byli w kombinezonach i mieli ponure, zlane potem twarze.Przeniosłem wzrok w dół i spojrzałem na powód tego zamieszania, na rój rozszalałych much.- Jeszcze jej nie ruszaliśmy - powiedział Mackenzie.- Czekaliśmy na pana.- Był patolog?- Był i wybył.Powiedział, że jak dla niego zwłoki są w stanie zbyt daleko posuniętego rozkładu.I że może stwierdzić tylko jedno: że to trup.Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości.Minęło dużo czasu, odkąd po raz ostatni byłem na miejscu zbrodni i oglądałem coś, co jeszcze niedawno żyło i oddychało.Zwłoki Sally Palmer zabrano, zanim przyjechałem na mokradła, poza tym badałem je w sterylnym laboratorium, co było zajęciem znacznie czystszym.Szczątki Alana Radcliffa natomiast leżały w ziemi tak długo, że pozostał z nich jedynie szkielet, struktura nośna praktycznie bez żadnych śladów dawnego człowieczeństwa.W tym przypadku było Inaczej.Tu miałem do czynienia ze śmiercią w jej najruchliwszej, najpotworniejszej chwale.- Jak ją znaleźliście? - spytałem, nakładając gumowe rękawice.Przebrałem się wcześniej, w przyczepie.Byliśmy kilka kilometrów za miasteczkiem, na osuszonym bagnisku, niemal dokładnie naprzeciwko miejsca, gdzie znaleziono pierwsze zwłoki.Kilkaset metrów dalej obojętnie lśniła tafla jeziora.Tym razem przyjechałem przygotowany i pod kombinezonem miałem tylko szorty.Mimo to, pokonawszy stosunkowo niewielką odległość, cały spływałem potem.- Wypatrzyli ją ze śmigłowca.Przypadek.Coś im nawaliło i musieli zawrócić.Gdyby nie to, polecieliby inną trasą.Ten teren już przeszukiwaliśmy.- Kiedy?- Osiem dni temu.Dawało nam to względne pojęcie co do czasu ekspozycji ciała.Być może nawet co do czasu śmierci Lyn, chociaż to było mniej pewne.Bywało, że morderca przenosił ciało ofiary, często nawet kilka razy.Nałożyłem drugą rękawiczkę.Byłem gotowy do pracy, ale wcale się do niej nie paliłem.- Myśli pan, że to ona? - spytałem.- Oficjalnie musielibyśmy zaczekać na identyfikację.Aleja nie mam wątpliwości.Ja też nie miałem.Leśny grób zdradził swoją tajemnicę i raz już nam wyrok odroczono.Wątpiłem, żeby los okazał się dla nas łaskawy aż dwukrotnie.Zwłoki były nierozpoznawalne; leżały na brzuchu, częściowo ukryte między kępami bagiennej trawy.I zupełnie nagie, nie licząc sportowego buta na jednej nodze, absurdalnego i na swój sposób żałosnego.Lyn nie żyła od kilku dni, tyle mogłem stwierdzić na pewno.Śmierć, ów proces alchemii na wspak, w którym złoto życia ulega rozbiciu na cuchnące składniki wyjściowe, jak zwykle poczyniła ponure zmiany.Ale tym razem morderca nie wprowadził chociaż swoich ohydnych modyfikacji.Nie przyprawił zwłokom łabędzich skrzydeł.Wyłączyłem część świadomości, która nieustannie podsuwała mi obraz uśmiechniętej młodej kobiety, tej sprzed drogerii w miasteczku, i podszedłem bliżej, żeby obejrzeć ciało.Na pociemniałej skórze widniało kilka nacięć, najwyraźniejsze i najbardziej znaczące znajdowały się na szyi.Chociaż zwłoki leżały na brzuchu, rozległość tej rany była aż nadto oczywista.- Może pan stwierdzić, od kiedy nie żyje? - spytał Mackenzie.- Tak mniej więcej — dodał, zanim zdążyłem otworzyć usta.- Tkanka miękka jeszcze się nie rozłożyła - odparłem.- Skóra zaczyna się dopiero ześlizgiwać.- Wskazałem rany, w których roiło się od larw.-Biorąc pod uwagę ilość i aktywność larw, najprawdopo-dobniej od sześciu, ośmiu dni.- Może pan to zawęzić?Już miałem warknąć, że nie dalej jak przed sekundą pytał mnie o diagnozę szacunkową, ale się powstrzymałem.Nie było to przyjemne ani dla mnie, ani dla niego.- Pogoda się nie zmieniała, więc zakładając, że zwłoki leżą w tym miejscu przez cały czas, od sześciu do siedmiu dni.- Coś jeszcze?- Takie same rany, jakie widzieliśmy na ciele Sally Palmer, chociaż tu jest ich mniej.Poderżnięte gardło, odwodnione zwłoki.Odwodnione mniej niż zwłoki Sally, ale te leżą tu krócej.Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że ofiara się wykrwawiła.- Spojrzałem na trawę, sczerniałą od alkalicznych związków uwolnionych podczas rozkładu.- Żeby mieć stuprocentową pewność, trzeba by zbadać zawartość żelaza w ziemi, ale moim zdaniem, zabito ją gdzie indziej, następnie przeniesiono tutaj, tak jak Sally Palmer.- Myśli pan, że to robota tego samego człowieka?- Przesadza pan, nie jestem jasnowidzem.Mackenzie mruknął coś pod nosem.Wiedziałem, dlaczego czuje się nieswojo.Pod niektórymi względami morderstwo to było podobne do morderstwa Sally, jednocześnie różniło się od niego na tyle, żeby mieć wątpliwości, czy zrobił to ten sam sprawca.Z tego, co dotąd widziałem, ofiara nie miała obrażeń twarzy.Co więcej, rzucał się w oczy brak ptasiego lub zwierzęcego fetysza, tak oczywistego w przypadku morderstwa Sally Palmer.Z detektywistycznego punktu widzenia pociągało to za sobą mnóstwo niepokojących problemów.Albo stało się coś, co zmusiło mordercę do zmiany metody zabijania, albo był po prostu nieobliczalny.Trzecia możliwość zakładała istnienie dwóch różnych sprawców.Żadna z nich nie napawała zbytnim optymizmem.Pobierałem próbki przy monotonnym akompaniamencie brzęczenia much.Od kucania zesztywniały mi mięśnie i stawy.- Skończył pan? - spytał Mackenzie.- Prawie.Cofnąłem się.Nadeszła pora na kolejny krok, a ten nigdy nie należał do przyjemnych; Pomierzyliśmy i obfotografowaliśmy zwłoki, zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić bez ich przesuwania.Teraz musieliśmy sprawdzić, co jest pod nimi.Technicy zaczęli ostrożnie je przewracać.Wystraszone muchy zabrzęczały jeszcze głośniej.- O Chryste!Nie wiem, kto to powiedział.Wszyscy obecni tam technicy byli zaprawionymi w boju weteranami, ale chyba żaden z nich nie widział czegoś takiego.Tym razem morderca okaleczył przód ciała, nie tył.Brzuch był rozcięty i gdy zwłoki przewrócono na bok, z rozległej rany coś wypadło.Jeden z policjantów odwrócił się gwałtownie i zwymiotował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •