[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ja nie mogłem zrobić nic, żeby go powstrzymać.Rozdział 21Po pewnym czasie ciemność przestała być absolutna.Pojawiły się w niej punkciki światła, świetliste kropeczki tak małe, że początkowo myślała, iż to złudzenie.Gdy próbowała skupić na nich wzrok, momentalnie znikały.Stawały się widoczne tylko wtedy, gdy patrzyła na nie kątem oka.Były jak mikroskopijne plamki, jak maleńkie gwiazdy na skraju pola widzenia.Ale potem, gdy wzrok przywykł do ciemności, stwierdziła, że może dostrzec je znacznie łatwiej.Nie tylko punkciki.Ale i świetliste szparki.Rysy.Jakieś pęknięcia.Jeszcze potem zauważyła, że nie ma ich wszędzie.Że światło dochodzi tylko z jednego kierunku.Nazwała to miejsce Przodem.Mając już punkt odniesienia, zaczęła stopniowo kształtować otaczającą ją ciemność, nadawać jej konkretną formę.Budziła się powoli.Głowa pulsowała jej tępym, mdlącym bólem i ból ten sprawiał, że przy każdym ruchu cierpiała katusze.Nie mogła pozbierać myśli, lecz przerażenie nie pozwalało jej ponownie stracić przytomności.Jakby znowu była w tamtej taksówce i jakby kierowca zamknął ją w bagażniku.Czuła się osaczona, nie mogła oddychać.Chciała krzyknąć, chciała krzyczeć o pomoc, lecz gardło, podobnie jak reszta ciała, nie słuchało rozkazów mózgu.Myślała coraz spójniej.W końcu dotarło do niej, że bez względu na to, gdzie jest, na pewno nie jest na parkingu.Nie, tamto już minęło.Lecz świadomość ta nie przyniosła jej ulgi.Gdzie ona była? Ciemność dezorientowała ją i przerażała.Gdy spróbowała usiąść, coś chwyciło ją za nogę.Chciała ją zabrać, ale wtedy to coś napięło się gwałtownie i czubkami palców musnęła gruby, szorstki sznur na kostce.Z narastającym niedowierzaniem przesunęła po nim ręką i stwierdziła, że sznur jest przywiązany do ciężkiego, żelaznego pierścienia wpuszczonego w podłogę.Była związana.I nagle sznur, ciemność, twarda podłoga, na której siedziała, nagle wszystko to razem ułożyło się w całość logiczną i straszną.Wtedy sobie przypomniała.Pamięć wracała powoli, fragmentami, które w końcu się ze sobą zespoliły.Rozmawiała z Davidem przez telefon.Zadzwonił dzwonek u drzwi i poszła otworzyć.Za zasłoną z koralików zobaczyła jakiegoś mężczyznę i.i.Boże, nie, przecież to niemożliwe.A jednak.Krzyknęła.Wołała Davida, wołała Tinę.Błagała o pomoc.Nikt nie przyszedł.Z trudem przestała.Oddychaj.Oddychaj powoli i głęboko.Weź się w garść.Roztrzęsiona spróbowała ocenić sytuację.W pomieszczeniu było chłodno, ale nie zimno.I obrzydliwie cuchnęło czymś, czego nie potrafiła zidentyfikować.Ale była przynajmniej ubrana, wciąż miała na sobie szorty i podkoszulek.Wmówiła sobie, że to dobry znak.Ból głowy przeszedł w tępe pulsowanie i bardzo chciało jej się pić.Zaschło jej w ustach i miała opuchnięte gardło; bolało ją, gdy przełykała ślinę.Była też głodna i gdy to sobie uświadomiła, zdała sobie również sprawę z czegoś znacznie bardziej przerażającego.Nie miała insuliny.Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, odkąd wzięła ostatnią dawkę.Nie wiedziała, od której tu siedzi.Pierwszy zastrzyk zrobiła sobie jak zwykle rano, ale kiedy było rano? Jeśli nawet nie minęła jeszcze pora na drugi, niedługo na pewno minie.Insulina regulowała poziom cukru we krwi.Bez insuliny poziom zacznie wzrastać, a wtedy.Przestań, nie myśl o tym.Pomyśl, jak się stąd wydostać.Bez względu na to, gdzie jesteś.Wyciągnąwszy przed siebie ręce, zaczęła badać granice więzienia na tyle, na ile pozwalał jej sznur.Tuż za nią była twarda, szorstka ściana, ale wszędzie indziej ręce napotkały tylko powietrze.Macając na oślep w ciemności, zawadziła o coś nogą.Głośno krzyknęła i odskoczyła do tyłu.Gdy nic się nie stało, ponownie przykucnęła, ostrożnie przesunęła ręką po ziemi, dotknęła tego palcami i stwierdziła, że to but.Sportowy, za mały jak na męski.Zdała sobie sprawę, co trzyma, i szybko go upuściła.To nie był zwykły but.To był but do biegania.But Lyn Metcalf.Niewiele brakowało i uległaby strachowi.Odkąd odkryła sznur na kostce u nogi, ze wszystkich sił próbowała stłumić w sobie świadomość, że morderca wybrał ją na trzecią ofiarę.But Lyn potwierdził jej podejrzenia.Ale nie mogła się załamać.Jeśli chciała się stąd wydostać, nie mogła się poddać.Stanęła bliżej ściany i gdy sznur się poluźnił, obmacała węzły.Równie dobrze mogły być odlane z tego samego żelaza co pierścień.Pętla była dość luźna, ale chociaż nie sprawiała jej bólu, nie mogła wyjąć z niej stopy.Próbowała, lecz tylko otarła sobie skórę.Niezwiązaną nogą zaparła się o ścianę i mocno pociągnęła.Nie ustąpił ani sznur, ani pierścień, mimo to ciągnęła dalej, dopóki z wysiłku nie zaczęło łupać jej w głowie i nie zobaczyła gwiazd przed oczami.I właśnie wtedy gdy zgasły, gdy ciężko dysząc, leżała na ziemi, zobaczyła te świetliste punkciki.Przekonawszy się, że nie są złudzeniem, spróbowała ich dotknąć.Światło to wyjście, a przynajmniej coś, co znajdowało się za murami tego czarnego, bezkresnego więzienia.Rzecz w tym, że nie mogła ich dosięgnąć.Podeszła bliżej na tyle, na ile pozwalał jej sznur.Ostrożnie wyciągnęła rękę.Dotknęła czegoś twardego i sztywnego trzydzieści, czterdzieści centymetrów dalej.Powoli obmacała to rękami.Deski.Spękane, nieheblowane deski.Światło sączyło się przez szpary i rozstępy.Jedna ze szpar znajdowała się dokładnie naprzeciwko i była większa niż pozostałe.Jenny przysunęła się jeszcze bliżej.Musnęła rzęsami chropowate drewno, nerwowo drgnęła i ostrożnie przytknęła oko do szpary.Zobaczyła część mrocznego, kiszkowatego pomieszczenia.Sądząc po dużej wilgotności powietrza, była to jakaś piwnica czy suterena.Niepomalowane kamienne ściany, półki ze słojami i puszkami, wszystko stare i zakurzone.I drewniany stół roboczy naprzeciwko, taki z imadłem i narzędziami.Ale to nie widok stołu nią wstrząsnął.Z sufitu, niczym rząd odrażających wahadeł, zwisały ciała martwych zwierząt.Dziesiątków zwierząt.Lisów, ptaków, zajęcy, gronostajów, kretów; był tam nawet borsuk.W słabym przeciągu, wszystkie falowały w powietrzu z przyprawiającą o mdłości powolnością niczym powierzchnia odwróconego do góry nogami morza.Niektóre wisiały za szyję, inne za nogi, demonstrując tępe kikuty w miejscu, gdzie powinna być głowa.Wiele mniejszych doszczętnie zgniło i gapiło się na nią pustymi oczodołami.Zdławiwszy krzyk przerażenia, Jenny odepchnęła się od ściany.Teraz już wiedziała, skąd pochodził ten smród [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •