[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas pozostanie zapierający dech w piersiach widok na Mont-Saint-Michel.Już postanowione: rozpocznie w poniedziałek.Jeszcze trzy dni odpoczynku i zabierze się do pracy nad jędrnością ciała i zgrabną figurą.Marion delektowała się omletem w przyćmionym świetle salonu, bez muzyki, za jedyne towarzystwo mając ponure i monotonne wycie hulającego po dachach wiatru.- I pomyśleć, że o tej godzinie jakiś pacan czeka na dworze, aż odłożę dziennik u stóp wieży.- mruknęła w przerwie między dwoma kęsami.- A to kretyn.Ciągle zadawała sobie pytanie, co łączy tajemniczego autora listów z dziennikiem, który sobie przywłaszczyła.Czyżby należał do niego? To mało prawdopodobne.Jeremy Matheson w 1928 roku miał trzydziestkę, dzisiaj więc musiałby mieć około setki.Trudne do osiągnięcia.Ale możliwe.Tym bardziej że w Mont-Saint-Michel było niewielu starych mężczyzn.Brat Gilles.No i ten cały Joe!Obaj wydawali się bardzo starzy, ale żeby zaraz dawać im po sto lat.Na dodatek Jeremy był Anglikiem.Tyle, że mówiąc po francusku przez ponad siedemdziesiąt lat, mógł stracić akcent.Nie, posuwa się za daleko.Autor dziennika na pewno gnije w grobie w jakimś zakątku świata.Ktoś z Mont-Saint-Michel jednak wiedział o istnieniu czarnej książki i zamierzał ją odzyskać.Czyżby ktoś, kto ją zgubił?Albo po prostu umieścił (a może ukrył?) w bibliotece, aby pewnego dnia jego wyznania nie wyszły na jaw.Marion nie wiedziała, co o tym myśleć.Po zjedzeniu na deser jogurtu zawahała się, czy nie uwieńczyć posiłku szklaneczką alkoholu.Od poniedziałku zacznie się pilnować, mogła więc sobie pozwolić na ten luksus.Nalała sporą szklaneczkę ginu z sokiem pomarańczowym i wyciągnęła się na sofie z czarną książką pod pachą.Kimkolwiek jesteś, ty, który czekasz na mnie daremnie na zewnątrz, będę czytać bez ciebie, a może za jakiś czas.Może nawet do ciebie dołączę.24Jeremy stał bez ruchu, czekając na najmniejszy ruch wokół siebie.W oddali przejechał pociąg, zagłuszając wszystkie możliwe odgłosy.Wiedział, że ktoś tu był, a może nawet nadal jest.Ktoś węszył po wagonie podczas jego nieobecności.W stale rosnącej i pieczołowicie pielęgnowanej warstwie kurzu, której pozwolił narastać w swoim bałaganie, kilka przedmiotów zmieniło miejsce.Były to ledwie widoczne, za to w jego oczach istotne szczegóły.Nie miał do czynienia z regularną rewizją; ot, czyjaś ciekawska, zabłąkana dłoń przebiegła po jego rzeczach.Podszedł do wagonu i chwycił maszt namiotu, który leżał wśród innych przedmiotów rozrzuconych w nieładzie, po czym odsunął z hukiem drzwi.Przez okna wpadało światło dzienne, częściowo pochłaniane przez obite aksamitem ściany.Przeskoczywszy trzy schodki, rozejrzał się po salonie.Nikogo.Nic się nie zmieniło.Poszedł do łazienki i otworzył drzwi końcem masztu.Pusto.Następnie obezwładnił go zapach.Wpadłszy przez nozdrza, rozpełzł się po całym ciele, rozniecił wspomnienia i ześliznął się do serca z bolesną pieszczotą piórka, które tnie niczym brzytwa.Dobrze znał ten zapach.Był tak słodki i zarazem tak chłoszczący.Odłożywszy zaimprowizowaną broń, Jeremy usiadł na łóżku.Był to niemal męski zapach o owocowej nucie.Jej zapach.Kiedy zamierzała się kochać, zawsze nakładała odrobinę perfum w zagłębienie między piersiami.Wówczas Jeremy uświadomił sobie, że ze stolika nocnego zniknęło zdjęcie.Zabrała je.Jego dłoń natrafiła na ostry róg.Napisany ręcznie bilecik.Twoje zaproszenie na przyjęcie w Shepheards dziś wieczorem.„Syngaleskafeeria”.Stroje wieczorowe.Jedyna okazja, żeby wypytać mojego męża na temat śledztwa.Baw się dobrze.JezabelIgrała z nim.W równie okrutny sposób jak kot, który bawi się myszą przez całe godziny, zostawiając ją przy życiu, aby przedłużyć wyłącznie dla własnej uciechy jej agonię.*Nad miastem zapadła noc.Na ulicy Ibrahima Paszy lampy gazowe zaczęły mocniej świecić, otaczając fasady domów niebieskim i pomarańczowym nimbem.Słynny w całym świecie hotel Shepheard’s był przygotowany na coś, co miano później nazwać „balem dziesięciolecia”.Pod szeroką markizą przy głównej fasadzie, u szczytu przykrytych czerwonym chodnikiem schodów, wejścia strzegły dwie palmy.W ostatniej chwili do lampionów dołożono mnóstwo świec na powitanie gości.Minąwszy albańskich portierów, Jeremy, który całą drogę od dworca pokonał piechotą, stanął przed wejściem do holu.Gdy pokazał zaproszenie, wskazano mu restaurację główną.Przed otwartymi drzwiami ogromnej sali jakaś para rozdawała mężczyznom turbany, kobietom zaś bransoletki w kształcie zwierząt.Jeremy zdjął nakrycie głowy, przeświadczony, że jego strój do safari wystarczy, aby został wpuszczony na przyjęcie.O hotelu było głośno w całej Europie, a nawet w Stanach Zjednoczonych.Po raz kolejny Jeremy stwierdził, że jego sława nie była ani trochę przesadzona.Ściany pokrywały długie i gęste liany, palmy stały przy murach niczym roślinne kolumny, a olbrzymie wentylatory poruszały liśćmi, niemal nie robiąc przy tym hałasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •