[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mundy się nie bał, ale Egon już wtedy wolał siedzieć na werandzie i kombinować.W ogrodzie z przodu cztery dobre jabłonie - w porządku, nie kupował tego domu dla jabłek.Ale za domem jest mała winniczka.Kiedy szkoła znowu zacznie działać, będzie robił własne Chateau Mundy.Parę butelek pośle Jake’owi, niech się chłopak napije z kolegami.A nad winniczka biegnie Ścieżka Filozofów - o, nawet teraz widać ją przez gałęzie jabłoni.A nad ścieżką wznosi się Heiligenberg, trudno w całych Niemczech o lepszy las na wycieczki - oczywiście nie jest to ulubione zajęcie większości dorosłych studentów.No a te literackie konteksty! Czy one nie są nic warte? Czy kilkaset metrów stąd nie mieszkali Carl Zuckmayer i Max Weber? Czy sama ulica nie została nazwana na cześć Hólderlina? Czego więcej może chcieć od szkoły językowej współczesny, żądny awansu menedżer?Jak się okazało, niestety bardzo wiele.Klucz obraca się w zamku, Mundy napiera całym ciężarem na drzwi, zamek puszcza.Mundy wchodzi do środka, staje w półmroku - to przez ten bluszcz na oknach - i po raz pierwszy od wielu miesięcy pozwala sobie przypomnieć, jak bardzo kochał ten dom i jak wiele włożył weń własnej duszy, po to tylko, by potem patrzeć bezradnie, jak wszystko przecieka mu między palcami: pieniądze, wspólnik, któremu ufał, marzenie, że wreszcie coś mu się w życiu uda.Zatopiony w myślach o własnej głupocie brnie przez ruiny swej historii najnowszej.W holu, w którym teraz stoi, studenci zbierali się przed zajęciami i tu rozdzielano ich na grupy, które potem rozchodziły się do czterech wysokich sal lekcyjnych.Wspaniałe schody oświetla szklany świetlik w stylu art nouveau; gdy wspinało się po nich w słoneczny dzień, przechodziło się przez snopy kolorowego światła: czerwień, zieleń, złoto.Jego stara sala jest pusta, bo stoły, krzesła i wieszaki poszły pod młotek.Ale na tablicy wciąż widnieje jego pismo, wciąż słyszy czytający je własny głos:As a valued customer of British Raił, we would like to apologise to you for the presence of the wrong kind of snów on the linę.Question: Who is the customer?Question: Who is the subject of the sentence?Question: Why is this the wrong kind of sentence?I zupełnie jak dawniej tkwi w swym ulubionym miejscu w wykuszu okna: świetnie mieści się tu taki dryblas jak ja.Miło tak stać w wieczornym słońcu w oczekiwaniu na ostatnią grupę.Wracamy na ziemię.Teraz przeszłość się nie liczy.Dimitri powiedział mi, że jego pieniądze śmierdzą.Rzeczywiście śmierdzą.Czy to znaczy, że jest kłamcą?No dobra, podrzucenie pół miliona dolców zbankrutowanemu nauczycielowi języków obcych może wydawać się dziwne jakiemuś zasranemu aparatczykowi z bankowej Centrali, ale dla faceta, który nosi po kieszeniach tyle, że kupuje za to statki na pęczki, może wcale nie.Oczywiście zakładając, że Herr Brandt to naprawdę przedstawiciel Centrali.To szczere spojrzenie i rozbrajający uśmiech może pochodzić z całkiem innej stajni.Podczas naszego nieprzyjemnego pas de deia nieraz miałem wrażenie, że znowu mam do czynienia z moim dawnym wcieleniem.Przez dwadzieścia minut, może nawet dłużej, Mundy pozwala sobie na luksus takich swobodnych myśli.Wiele z nich go zadziwia, ale to dla niego nie nowina.Na przykład dziwi się sobie, że tak spokojnie przyjmuje ten nagły przypływ gotówki.Gdyby za pomocą różdżki czarodziejskiej mógł przenieść się w dowolne miejsce na świecie, chciałby być albo w łóżku z Zarą, albo w warsztacie z Mustafą, by pomóc mu przy makiecie Kopuły na Skale, którą przecież trzeba skończyć na urodziny mamy.Mundy zrywa się na równe nogi i obraca na pięcie.W jego prawe ucho uderza okropny dźwięk bębnienia w szybę.Gdy się opanowuje, z radościąrozpoznaje krasnoludzie rysy starego Stefana, swego dawnego ogrodnika i palacza, lewitującego po drugiej stronie okna.Okno otwiera się do góry, więc Mundy w jednej sekundzie przekręca zamek, pochyla się, łapie mosiężne uchwyty i prostując całe ciało, podnosi dolną połowę okna.Wyciąga rękę, stary Stefan ściska mu dłoń i ze zręcznością kogoś o połowę młodszego od siebie wskakuje do środka.Następuje bezładna rozmowa o wszystkim i o niczym.Tak, tak, Stefan ma się świetnie, jego żona Ełli też, Sóhnchen - bo tak mówi o swym potężnym, pięćdziesięcioletnim „synku” - też, ale gdzie to się Herr Teddy podziewał, jak się ma Jake, czy nadal studiuje w Bristolu? No właśnie, gdzie to się podziewał nasz Herr Ted, wszyscy tak za nim tęsknili, przecież w Heidelbergu nikt nie ma do niego pretensji, na miłość boską, wszyscy już zapomnieli o tej sprawie z Herr Egonem!.I choć cała rozmowa trochę trwa, Mundy orientuje się, że stary nie znalazł się w ogrodzie przypadkiem.- Czekaliśmy na pana, Herr Ted.Od dwóch tygodni wiemy, że się pan zjawi.- Bzdura, Stefan.Ja sam wiem o tym od dziesięciu dni.Ale Stefan stuka się krzywym palcem w nos na znak, że nie taki z niego głupi krasnolud.- Od dwóch tygodni! Od dwóch tygodni, tak też powiedziałem żonie.„Elli”, mówię jej.„Elli, Herr Ted wraca do Heidelbergu.Spłaci długi, tak jak zawsze obiecywał, z powrotem obejmie willę i otworzy szkołę.A ja znowu będę u niego pracował, wszystko już uzgodnione”.Mundy stara się nadal mówić lekkim tonem.- A kto ci się wygadał?- A ci, co ich pan tu przysłał.- Którzy? Bo sam już nie pamiętam.Stary kręci głową, mruży oczy i cmoka językiem z niedowierzaniem.- No ci od hipoteki, Herr Ted.Ci, co mają panu dać kredyt.Wie pan, dziś nikt nie umie trzymać języka za zębami.Wiadomo.- To oni już tu byli? - pyta Mundy, ale udaje mu się sprawić, że brzmi to tak, jakby chciał się z nimi spotkać i się rozminął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •