[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszałam, że była w naszej dzielnicy najstarszym biochemem.Należała do ostatniego szczęśliwego pokolenia, dla którego wystarczyło protez; dziś tajniki ich konstruowania zaginęły i nawet najwięksi mędrcy nie potrafią ich odtworzyć.Protezy pozwoliły maytere Róży przeżyć dzieci wielu tych, których nauczała, gdy sami byli jeszcze dziećmi, ale nie mogły w nieskończoność przedłużać jej istnienia.Maytere zresztą by tego nie chciała.Wczoraj urządzenia ostatecznie zawiodły.Nasza ukochana sybilla została uwolniona od cierpień podeszłego wieku i mozołu dnia codziennego, który był jej jedyną pociechą.Mężczyźni stojący w nawie zaczęli otwierać okna.Deszcz prawie nie wpadał do środka.Maytere Mięta doszła do wniosku, że burza się kończy.– Codziennie rano składamy dary nieśmiertelnym bogom, jeżeli tylko znajdzie się stosowne zwierzę ofiarne.Dzisiejsza ofiara jest jednak czymś więcej: to ostatnie nabożeństwo naszej drogiej sybilli.Złożymy na ołtarzu nie tylko białego buhaja i inne czekające na zewnątrz zwierzęta, ale także samą maytere Różę.Istnieją dwa rodzaje ofiar: taka, w której składamy dary, i taka, w której dzielimy się wspólnym posiłkiem.Dlatego też mam nadzieję, że okażecie zrozumienie, gdy powiem wam, iż nasza droga sybilla, maytere Marmur, wzięła na własny użytek niektóre z cudownych urządzeń, które podtrzymywały życie ukochanej maytere Róży.Nawet gdybyśmy mieli o niej zapomnieć – a zapewniam was, że tak się nie stanie – dzięki temu maytere Róża będzie żyć wiecznie w naszej pamięci.Wiem, że jej duch kroczy teraz Złotą Ścieżką, lecz wiem także, że jakaś jej cząstka wciąż żyje w mojej sybilli.Teraz albo nigdy, powiedziała sobie w duchu maytere Mięta.– Sprawiliście nam wielką radość, przybywając tak licznie, by oddać zasłużony hołd maytere Róży.Przed manteionem czeka wielu ludzi, kobiet i dzieci, którzy również oddaliby jej cześć, gdyby tylko znalazło się dla nich dość miejsca.Szkoda, że nasz manteion okazał się za mały; szkoda ze względu i na maytere Różę, i na samych bogów.Jak jednak niektórzy z was zapewne wiedzą, istnieje wyjście z tej przykrej sytuacji: można na pewien czas wystawić trumnę, ołtarz i święte okno na ulicę.A wtedy wierni musieliby zrezygnować z cudem zajętych miejsc siedzących.Maytere Mięta spodziewała się oznak buntu, lecz ludzie zachowali spokój.Chciała właśnie powiedzieć „Proponuję zatem…”, ale się powstrzymała; sama musiała podjąć decyzję, dopilnować jej wykonania i wziąć na siebie odpowiedzialność.– Tak właśnie zrobimy.– Podniosła z pulpitu oprawny w skórę egzemplarz Pisma Chrasmologicznego.– Róg? Rogu, jesteś tutaj?Róg pomachał jej ręką, a potem wstał.– Róg był jednym z uczniów maytere Róży – wyjaśniła Mięta.– Znajdź sobie pięciu chłopców do pomocy, Rogu.Wyniesiecie trumnę.Ołtarz i święte okno są chyba bardzo ciężkie.Do przeniesienia ich będą nam potrzebni ochotnicy.Najsilniejsi.Czy znajdzie się dwudziestu, trzydziestu mocarnych mężczyzn? My z sybillą pokierujemy całym przedsięwzięciem.Oszołomiona przyglądała się, jak tłum zafalował, ruszył naprzód, a w pół minuty potem ołtarz uniósł się na ludzkich ramionach, podrygując jak łódeczka na wzburzonym morzu.Wartki nurt wiernych poniósł go ku wyjściu.Ze świętym oknem nie poszło już tak łatwo.Nie było może cięższe od ołtarza, ale mocujących je do podłogi trzystuletnich, pordzewiałych klamer nie dało się nijak wyjąć i trzeba je było odkuć młotami.Wreszcie jednak udało się ruszyć święte okno z miejsca i wynieść przed manteion.Kable ciągnęły się za nim, od czasu do czasu strzelając fioletowymi iskrami, przypominającymi o ciągłej obecności bóstwa.– Byłaś wspaniała, sybillo! Wspaniała! – Maytere Marmur, która wyszła z manteionu w ślad za Miętą, położyła jej teraz rękę na ramieniu.– Żeby tak wszystko wynieść i urządzić nabożeństwo uliczne! Jak na to wpadłaś?– Nie wiem.Po prostu pomyślałam, że mnóstwo ludzi zostało na ulicy, a nas w środku jest tylko garstka.Nie mogłyśmy ich wszystkich przyjąć.Poza tym… – Maytere Mięta uśmiechnęła się przebiegle.– Pomyśl o krwi z ofiar, sybillo.Całe dni sprzątałybyśmy potem manteion.Zwierząt było stanowczo za dużo, żeby pomieściły się w maleńkim ogródku maytere Marmur.Ofiarodawcom powiedziano wyraźnie, że mają trzymać je przy sobie do czasu, aż nadejdzie pora, by złożyć je na ołtarzu, przez co ulica Słońca upodobniła się do kwartału rynku, na którym handlowano żywymi zwierzętami.Maytere Mięcie przyszło do głowy, że wiernych zjawiłoby się zapewne jeszcze więcej, gdyby nie wypłoszył ich deszcz.Wzdrygnęła się.Przemoczeni ludzie i ofiary wyglądali na rozradowanych.Schli szybko w promieniach słońca.– Musisz znaleźć sobie jakieś podwyższenie – uprzedziła maytere Marmur.– Inaczej nikt cię nie usłyszy.– Zostanę na schodach – postanowiła maytere Mięta i zwróciła się do tłumu: – Przyjaciele… – Na otwartym powietrzu jej głos brzmiał jeszcze słabiej niż zwykle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •