[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie znaliśmy składu ich atmosfery i nie wiedzieliśmy, jakie śmiercionośne dla nas, a nieszkodliwe dla niej wirusy żyją sobie na jej białych, błyszczących, krótko ostrzyżonych włosach.Teraz wypada powiedzieć, jak wyglądała ta dziewczyna i dlaczego obawy doktora wydały się mnie, i nie tylko mnie, przesadzone, a nawet niepoważne.Przyzwyczailiśmy się wiązać niebezpieczeństwo z istotami nieprzyjemnymi dla naszego oka.Jeszcze w dwudziestym wieku pewien psycholog twierdził, że dysponuje niezawodnym testem dla kosmonauty lecącego ku odległym planetom.Trzeba tylko zapytać go, co zrobi, jeśli spotka się z sześciometrowym pająkiem O odrażającym wyglądzie.Pierwszą instynktowną reakcją badanego było wyciągnięcie blastera i władowanie w pająka całego magazynka.A przecież pająk mógł się okazać spacerującym samotnie miejscowym poetą, pełniącym obowiązki stałego sekretarza dobrowolnego towarzystwa ochrony drobnych ptaków i pasikoników.Oczekiwać podstępu ze strony delikatnej dziewczyny, której długie rzęsy rzucały cień na blade policzki, której twarz wywoływała pragnienie, by ujrzeć, jakiego koloru są jej oczy, oczekiwać podstępu ze strony tej dziewczyny, nawet w postaci wirusów, było jakoś nie po męsku.Nikt tego nie powiedział, ja też, ale miałem wrażenie, że doktor Striesznyj czuł się jak drobny łajdak, biurokrata, który w imię litery instrukcji zadaje ból bezbronnemu gościowi.Nie widziałem, jak sterylizował najcieńsze igły, by wprowadzić je do wnętrza skafandra i pobrać próbki powietrza.Nie wiedziałem też, jakie są wyniki jego prac, gdyż znów ruszyliśmy w stronę statku z zamiarem dostania się do jego wnętrza i odnalezienia jeszcze jakiegoś ocalałego członka załogi.Było to bezmyślne zajęcie - jedno z tych bezmyślnych zajęć, których nie można zaniechać nie doprowadziwszy ich do końca.- Niedobrze - powiedział doktor.Usłyszeliśmy jego słowa w chwili, gdy usiłowaliśmy dostać się do wnętrza statku.Nie było to łatwe, gdyż niczym packa nad muchami wisiała nad nami jego zgnieciona ściana.- Co z nią? - zapytałem,- Jeszcze żyje - odpowiedział doktor.- Ale my nie jesteśmy w stanie jej pomóc.To Śnieżka.Nasz doktor ma skłonność do poetyckich porównań, których przejrzystość nie zawsze jest zrozumiała dla nie wtajemniczonych.- Przyzwyczailiśmy się - kontynuował doktor i chociaż głos jego dźwięczał w moich słuchawkach tak, jakby zwracał się do mnie, wiedziałem, że mówi przede wszystkim do otaczających go w kajucie kutra osób.- Przyzwyczailiśmy się uważać, że podstawę wszelkiego życia stanowi woda.U niej tę podstawę stanowi amoniak.Znaczenie jego słów dotarło do mnie nie od razu.Do pozostałych również.- Przy ziemskim ciśnieniu - powiedział doktor - amoniak kipi przy minus 33, a zamarza przy minus 78 stopniach.I wtedy wszystko stało się jasne.Ponieważ w nausznikach panowała cisza, wyobraziłem sobie, w jaki sposób patrzą na dziewczynę, która stała się dla nich fantomem.Gdy tylko zdejmuje się mu hełm, może przekształcić się w obłok pary.Szturman Bauer myślał na głos w nieodpowiedniej chwili popisując się erudycją.- Coś takiego przewidziano teoretycznie.Ciężar atomowy molekuły amoniaku wynosi 17, wody - 18.Pojemność cieplną mają prawie jednakową.Amoniak równie łatwo jak woda traci jon wodoru.W ogóle to uniwersalny rozpuszczalnik.Zawsze zazdrościłem ludziom, którzy nie muszą sięgać po informator, by odnaleźć w nim informacje, które nigdy się nie przydają.Prawie nigdy.- Ale w niskich temperaturach amoniakowe białka będą zbyt stabilne - zaoponował doktor, jakby dziewczyna była jedynie konstrukcją teoretyczną, modelem zrodzonym przez fantazję Gleba Bauera.Nikt nie odezwał się słowem.Półtorej godziny przedzieraliśmy się przez oddziały roztrzaskanego statku, zanim znaleźliśmy nie uszkodzone butle z amoniakiem.Było to znacznie mniejszym cudem niż to, co wydarzyło się wcześniej.Zaszedłem do szpitala, jak zawsze, zaraz po wachcie.W szpitalu pachniało amoniakiem.W ogóle cały nasz statek przesiąknął zapachem amoniaku.Walka z jego ulatnianiem się nie miała jednak sensu.Doktor pokasływał sucho.Siedział przed długim rzędem probówek i butli.Z niektórych z nich wychodziły węże gumowe i rury ginące za przepierzeniem.Nad iluminatorem czerniało niewielkie jajowate kółko głośnika.- Śpi? - zapytałem.- Nie, już pytała, gdzie jesteś - odpowiedział doktor.Głos jego był głuchy i zrzędliwy.Dolną część jego twarzy przykrywał filtr.Doktor musiał każdego dnia rozwiązywać kilka nierozwiązalnych problemów związanych z karmieniem, leczeniem i psychoterapią jego pacjentki i zrzędliwość jego pogłębiała przepełniająca go duma, gdyż lecieliśmy już trzeci tydzień, a Snieżka była zdrowa.Tyle tylko, że przeraźliwie się nudziła.Poczułem pieczenie w oczach.Drapało w gardle.Mogłem sobie obmyślić jakiś filtr, ale wydawało mi się, że ujawniłbym w ten sposób swe obrzydzenie.Na miejscu Śnieżki nie byłoby mi przyjemnie, gdyby moi gospodarze zbliżając się do mnie wkładali maski przeciwgazowe.Twarz Śnieżki niczym stary portret w owalnej ramie widniała w iluminatorze.- Fitaj - powiedziała.Potem szczęknęła translatorem, gdyż wyczerpała prawie cały zapas słów, jakim dysponowała.Wiedziała, że niekiedy pragnę usłyszeć jej głos, jej prawdziwy głos, i przed włączeniem translatora mówiła do mnie kilka słów.- Co robisz? - zapytałem.Dźwiękowa izolacja nie była pełna i usłyszałem, jak za przegródką rozległ się świergot.Jej usta poruszyły się i translator odpowiedział mi z opóźnieniem kilku sekund, w czasie których mogłem się napawać widokiem jej twarzy i ruchem jej źrenic zmieniających barwę jak morze w wietrzny, pochmurny dzień.- Przypominam sobie to, czego uczyła mnie mama odpowiedziała chłodnym i obojętnym głosem translatora.Nigdy nie myślałam, że będę musiała sama przygotowywać sobie posiłki.Sądziłam, że mama jest dziwaczką, ale teraz to wszystko się przydaje.Roześmiała się, nim jeszcze translator zdążył przetłumaczyć jej słowa.- Poza tym uczę się czytać - powiedziała.- Wiem.Pamiętasz literę „y”?- To bardzo śmieszna litera.Ale jeszcze śmieszniejszą literą jest „f „.Wiesz, połamałam jedną książkę.Doktor podniósł głowę, odwracając się od strumyka śmierdzącej pary wydobywającej się z probówki, i powiedział:- Mogłem pomyśleć chwilę przed daniem jej książki.Plastyk kartek w temperaturze minus pięćdziesięciu stopni staje się kruchy:- No i rozkruszył się - powiedziała Śnieżka.Kiedy doktor wyszedł, po prostu staliśmy naprzeciw siebie.Gdy się dotknęło szkła, było ono chłodne.Jej natomiast wydawało się prawie gorące.Mieliśmy czterdzieści minut do powrotu Bauera, który przytaszczy dyktafon i zacznie męczyć Śnieżkę niezliczonymi pytaniami.A jak u was to? A jak u was tamto? A jak przebiega w waszych warunkach taka a taka reakcja? Śnieżka przedrzeźniała Bauera i skarżyła mi się: „Przecież ja nie jestem biologiem.Mogę mu nakłamać i będzie wstyd”.Przynosiłem jej widokówki i fotografie ludzi, miast oraz roślin.Śmiała się, wypytywała o detale, które mnie wydawały się nieistotne, a nawet niepotrzebne, a potem nagle przestawała pytać i patrzyła jakby przeze mnie.- Co z tobą?- Nudzę się.I boję.- Przecież bezwarunkowo dowieziemy cię do domu.- Nie dlatego się boję.A tego dnia zapytała mnie:- Masz podobiznę dziewczyny?- Jakiej? - zapytałem.- Tej, która czeka na ciebie w domu.- Nikt na mnie nie czeka w domu.- Nieprawda - powiedziała Śnieżka.Potrafiła być strasznie kategoryczna.Zwłaszcza wtedy gdy w coś nie wierzyła.Na przykład nie uwierzyła w istnienie róż.- Dlaczego mi nie wierzysz? Śnieżka nie odpowiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •