[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W świetle księżyca namioty wyglądały jak kupki ziemi wyrzucone przez kreta na powierzchnię łąki.Było tak cicho, że kiedy na odległym zboczu zarżał koń, to wydało się, że dźwięk zrodził się tuż obok.– Tu nie ma cykad – powiedział cicho Andrew.– Jaki piękny widok – powiedział Jean.– Nie przypuszczałem, że będę jeszcze kiedyś zachwycał się gwiazdami.– Na szczęście nasza pamięć jest selektywna.– Ingrid bardzo lubiła noc.Bardziej niż dzień.Nie uważasz, że to dziwne?Andrew nie odpowiedział.Patrzył na drugi namiot wiedźm.Potem powiedział:– Zajrzę tam.Mamy jeszcze czas.– Tego akurat nie wiemy – zauważył Jean, ale poszedł za nim.Andrew włączył pochodnię, którą zdjął ze ściany w lochach czarownic, i odtąd nie wypuszczał z ręki.Latarnia była zręczną imitacją pochodni – właściciele wiedźm nie chcieli, żeby dzikus, który przypadkiem dostanie się do środka, zaczął coś podejrzewać.Na końcu pochodni rozgorzał płomień – nierówny, łopocący i podobny do prawdziwego.Andrew odrzucił płachtę wejściową.Uniosły się tumany kurzu.Do namiotu od dawna nikt nie wchodził.Przez jego środek ciągnął się niewysoki, długi stół z porozrzucanymi na nim białymi kośćmi.Andrew podszedł do niego.– Ostrożnie! – zawołał Jean.Andrew omal nie nadepnął na czaszkę.Na ludzką czaszkę.Leżące na stole kości również należały do człowieka.W głębokim fotelu siedział szkielet, z którego zwisały w dziwnych frędzlach resztki lśniącego stroju.Szkielet tylko dlatego nie rozsypał się i nie spadł z fotela, że był przybity do jego oparcia trzema krótkimi włóczniami.Migotliwy płomień pochodni sprawiał, że szkielet siedzący w fotelu wydawał się poruszać.Andrew obszedł stół dokoła.Jeszcze jeden szkielet leżał rozciągnięty na posadzce; na przegubie jego ręki widniała metalowa bransoletka z jakimś przyrządem.Odzież była poszarpana na strzępy.Andrew zrozumiał, że do zwłok dobrały się gryzonie albo mrówki.Czaszka człowieka leżącego na posadzce była rozrąbana toporem.Andrew przykucnął i zaczął obmacywać posadzkę.Tu też musiało być wejście do lochu.– Kim oni byli? – zapytał Jean z ciemności.Nie odchodził od progu.– Właścicielami wiedźm – odparł Andrew.– Sądziłem, że już się tego domyśliłeś.– Kto ich zabił?– Zadajesz retoryczne pytania.– Koczownicy – powiedział Jean – panicznie boją się wiedźm, nigdy by na nie nie podnieśli ręki.– Zdumiewający pogląd – Andrew znalazł wreszcie kamień-klucz.– Konrad wierzył w coś podobnego do ostatniego tchnienia.Koczownicy są jeszcze zbyt pierwotni, żeby kogoś panicznie się bać.Jak tylko urodził się wśród nich wystarczająco zmyślny wódz, to natychmiast wyciągnął odpowiednie wnioski.Korzystne dla siebie.Wyobraź sobie taki obrazek.Głos Andrewa zabrzmiał głucho i Jean zobaczył, że płomień pochodni opada w dół, oświetla właz szybu, a następnie kryje się w nim.– Dokąd idziesz?– Trzeba przecież zobaczyć, co jest w środku.– Słuchaj, Andrew, przyleci tu wyprawa, która wszystko zbada.Tu jest.nieprzyjemnie.Jean jednak odszedł od wejścia i stanął nad szybem.– Tak właśnie myślałem – powiedział Andrew, oświetlając szkielet leżący na dnie.Szkielet ubrany był w luźny zielony strój – padlinożercy nie przedostali się do lochu.Ten tutaj zdążył zatrzasnąć właz i zagrać Oktinowi Haszowi na nosie.– Jesteś przekonany, że to sprawka Oktina Hasza?– Absolutnie – odparł Andrew.Mówił z głową uniesioną do góry i w świetle pochodni jego twarz wyglądała przerażająco.– To był eksperyment – ciągnął.– Kiedy nasi przylecą, to zbadają lochy i potwierdzą moje wnioski.To był wspaniały, gigantyczny eksperyment, na który nawet nas jeszcze nie stać.Wzięli planetę, na której życie stawiało dopiero pierwsze kroki, i zaczęli popędzać ewolucję.Stworzyli dla niej optymalne warunki, podkręcali genetykę, wtłaczali miliony lat w dziesięciolecia.– Dlaczego tak sądzisz?– Gdyż jest to jedyne wytłumaczenie faktu, iż żyją tu obok siebie dinozaury i pitekantropy.Nie mogłem w żaden sposób zrozumieć, dlaczego dinozaury nie wymarły.Dlaczego ptaki nie wyparły pterodaktyli? A odpowiedź okazała się stosunkowo prosta: nie zdążyły wymrzeć.Ewolucja biegła tu pod kontrolą genetyków i inżynierów genetycznych.Zbyt szybko.– Ale i tak musiało to trwać wiele lat.– Tysiące, kilka tysięcy.– Ale po co? Po co to komu potrzebne?– Mogę ci wymienić mnóstwo doświadczeń, które ziemska nauka przeprowadziła już i dokonuje nadal, a które mogą się laikowi wydać pozbawione najmniejszego sensu.Kiedyś wyśmiewano eksperymenty genetyków z muszką owocową.A wiesz, czym zajmował się mój dziadek, powszechnie szanowany profesor? Wraz ze swoimi uczniami wytwarzał paleolityczne narzędzia, zwalał drzewa kamiennymi toporkami, podróżował w łódkach – dłubankach i orał ziemię drewnianą sochą.Chciał odtworzyć prehistoryczną technologię.Eksperymenty, na które porywa się nauka są tym bardziej imponujące, im większymi możliwościami dysponują uczeni.Mogę się założyć, że kiedy biolodzy i paleontolodzy na Ziemi dowiedzą się o tym eksperymencie, to zaczną sobie gryźć palce z zawiści.Odtworzyć ewolucję na całej planecie, to jest dopiero coś!– Ale ten eksperyment trwał wiele pokoleń.– Skąd ta pewność? – powiedział Andrew.Opuścił głowę patrząc na szkielet leżący u jego nóg.Światło pochodni wyrwało z mroku resztki siwych włosów przyklejonych do czaszki.– Nie wiemy, ile lat oni żyli.Może byli nieśmiertelni? Może żyli po tysiąc lat? Co my o nich wiemy, bracie Jean?– Nawet jeśli masz rację, to oni ponieśli klęskę – powiedział Jean.– Masz rację.Mogli rozrąbać grzbiet górski, żeby osuszyć dolinę lub urządzić bagno dla diplodoków.Osiągnęli najważniejszy cel – stworzyli człowieka rozumnego i musieli przystosowywać się do własnego tworu.Skonstruowali wiedźmy, żeby przyspieszyć rozwój ludzi i wykorzystać ich wiarę w siły nadprzyrodzone.Ludzie sami zaczęli przyprowadzać do nich.– Andrew przerwał, szukając odpowiedniego słowa.– Okazy – podpowiedział mu Jean.– Nadal poganiali ewolucję, sądząc, że postęp społeczny można przyspieszyć tak samo, jak postęp genetyczny.Zamiast czekać wiele tysiącleci, aż ludzie sami nauczą się wytapiać metale, zaczęli dawać im wyroby z metalu.Wyroby gotowe w postaci broni.Eksperyment dał wynik pozytywny.– To był nieludzki eksperyment.– Obawiam się, że o tym aspekcie nie pomyśleli.– Na czym by się zatrzymali?– Nie mam pojęcia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •