[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jesteœ sama? – cicho zapyta³ po grecku Afraniusz.– Sama – szepnê³a stoj¹ca na tarasie – m¹¿ pojecha³ rano do Caesarei – tukobieta obejrza³a siê na drzwi i dorzuci³a szeptem – ale jest w domu s³u¿¹ca.–I zrobi³a gest, który by³ zaproszeniem do wejœcia.Afraniusz rozejrza³ siê i wszed³ na kamienne schodki.Potem oboje zniknêliwewn¹trz domku.Afraniusz by³ u tej kobiety zupe³nie krótko, z pewnoœci¹ nied³u¿ej ni¿ piêæ minut.Potem opuœci³ dom, zszed³szy z tarasu nasun¹³ kaptur naoczy i wyszed³ na ulicê.Po domach zapalano w³aœnie szabaœniki, przedœwi¹tecznyt³ok na ulicach by³ ju¿ bardzo wielki i Afraniusz na swoim mule zgin¹³ w rzeceprzechodniów i jeŸdŸców.Nikt nie wie, dok¹d pojecha³ stamt¹d.Natomiast kobieta, któr¹ Afraniusz nazwa³ Nis¹, zaczê³a siê przebieraæ, kiedywyszed³, spieszy³a siê przy tym bardzo.Ale chocia¿ z trudem odnajdowa³a wciemnym pokoju potrzebne jej rzeczy, nie zapala³a œwiecznika ani nie wzywa³as³u¿¹cej.Dopiero gdy by³a gotowa i mia³a ju¿ na g³owie ciemny czepek, rozleg³siê w domku jej g³os:– Gdyby ktoœ o mnie pyta³, powiedz, ¿e posz³am do Enanty.Da³o siê s³yszeæ w ciemnoœci pomrukiwanie starej s³u¿¹cej:– Do Enanty? Ci¹gle tylko ta Enanta! Przecie¿ m¹¿ zakaza³ do niej chodziæ! Torajfurka, ta twoja Enanta! Powiem ja mê¿owi.– No, no, no, milcz lepiej – powiedzia³a Nisa i wyœliznê³a siê z domu jak cieñ.Sanda³y jej zastukota³y po kamiennych p³ytach podwórka.S³u¿¹ca mamrocz¹c coœzamknê³a drzwi od tarasu.Nisa opuœci³a dom.W tym samym czasie w innym zau³ku Dolnego Miasta, w krêtym zau³ku schodz¹cymstopniami ku jednemu ze stawów miejskich, z furtki niepokaŸnego domku, któregookna wychodzi³y na podwórze, a œlepa tylna œciana na zau³ek, wyszed³ m³odycz³owiek ze starannie przystrzy¿on¹ bródka, w bia³ym opadaj¹cym na ramionakefi, w nowym, odœwiêtnym b³êkitnym tallifie obramowanym u do³u kutasikami, wnowiuteñkich poskrzypuj¹cych sanda³ach.Ów przystojny m³odzieniec o orlimnosie, wystrojony jak na wielkie œwiêto, szed³ dziarsko, wyprzedza³przechodniów œpiesz¹cych do domów, by zasi¹œæ do œwi¹tecznego sto³u, patrzy³,jak jedno po drugim zapalaj¹ siê okna.M³ody cz³owiek poszed³ wiod¹c¹ wzd³u¿targowiska ulic¹ w stronê pa³acu arcykap³ana Kajfasza po³o¿onego u stópwzgórza, na którym sta³a œwi¹tynia.Wkrótce potem mo¿na by³o zobaczyæ, jak wchodzi³ do bramy pa³acu Kajfasza.Ajeszcze nieco póŸniej – jak opuszcza³ ów pa³ac.Odwiedziwszy pa³ac, w którym p³onê³y ju¿ œwieczniki i pochodnie, gdzie trwa³aœwi¹teczna krz¹tanina, m³ody cz³owiek szed³ jeszcze raŸniej, jeszcze bardziejdziarsko, szed³ z powrotem, w stronê Dolnego Miasta.Na rogu, tam gdzie ulicawychodzi³a na plac targowy, wyprzedzi³a go w t³oku zwiewna kobieta id¹cakrokiem jak gdyby tanecznym, kobieta w nasuniêtym na same oczy czarnymkekryphalos.Wyprzedzaj¹c przystojnego m³odzieñca kobieta ta na sekundê zsunê³aczepek nieco wy¿ej, rzuci³a na m³odego cz³owieka spojrzenie, ale nie zwolni³akroku, przeciwnie, przyœpieszy³a, jak gdyby chcia³a uciec przed tym, któregowyprzedzi³a.M³ody cz³owiek zauwa¿y³ j¹, co wiêcej – rozpozna³, a poznawszy drgn¹³,zatrzyma³ siê, z niedowierzaniem popatrzy³ w jej œlad i natychmiast popêdzi³ zani¹.O ma³o nie przewróciwszy jakiegoœ nios¹cego dzban przechodnia dogoni³kobietê i ciê¿ko dysz¹c z podniecenia zawo³a³:– Nisa!Kobieta odwróci³a siê, zmru¿y³a oczy, jej twarz przybra³a ch³odny wyrazniezadowolenia, oschle odpowiedzia³a po grecku:– Ach, to ty, Juda! Nie pozna³am ciê w pierwszej chwili.To zreszt¹ lepiej.Mówi siê u nas, ¿e ten, którego nie poznano, bêdzie bogaty.Tak podniecony, ¿e serce t³uk³o mu siê jak ptak okryty czarnym kekryphalos,Juda, lêkaj¹c siê, by nikt z przechodniów go nie dos³ysza³, zapyta³ urywanymszeptem:– Dok¹d idziesz, Nisa?– Po co mia³byœ to wiedzieæ? – odpowiedzia³a Nisa zwalniaj¹c kroku i patrz¹c naJudê wynioœle.Wówczas w g³osie Judy da³a siê s³yszeæ jakaœ dziecinna nutka, szepta³zmieszany:– Jak¿e to tak.Przecie¿ umówiliœmy siê.Chcia³em wst¹piæ do ciebie,mówi³aœ przecie¿, ¿e przez ca³y wieczór bêdziesz w domu.– Ach, nie, nie – odpowiedzia³a Nisa i kapryœnie odê³a doln¹ wargê, cosprawi³o, ¿e Judzie wyda³o siê, i¿ jej twarz, najpiêkniejsza twarz, jak¹kiedykolwiek widzia³, sta³a siê jeszcze piêkniejsza – zaczê³am siê nudziæ.Wymacie œwiêto, a ja co mam robiæ? Siedzieæ i s³uchaæ, jak wzdychasz na tarasie?I w dodatku lêkaæ siê, czy s³u¿¹ca nie powie mu o tym? O, nie, nie,postanowi³am pójœæ za miasto i pos³uchaæ s³owików.– Jak to: za miasto? – zapyta³ zdetonowany Juda.– Sama?– Oczywiœcie, ¿e sama – odpowiedzia³a Nisa.– Pozwól sobie towarzyszyæ – poprosi³ Juda.Zapiera³o mu dech w piersiach.Myœli zm¹ci³y mu siê, zapomnia³ o bo¿ym œwiecie, patrzy³ b³agalnie w b³êkitneoczy Nisy, które teraz wydawa³y siê czarne.Nic na to nie odpowiedzia³a i przyspieszy³a kroku.– Czemu milczysz, Nisa? – ¿a³oœliwie zapyta³ Juda dostosowuj¹c siê do jejkroku.– A nie bêdê siê z tob¹ nudzi³a? – zapyta³a nagle Nisa i stanê³a.Wówczas myœliJudy zupe³nie siê ju¿ spl¹ta³y.– No, dobrze – uleg³a wreszcie Nisa.– ChodŸmy.– Ale dok¹d, dok¹d?– Poczekaj.WejdŸmy na to podwórko, tam siê zastanowimy, bo siê bojê, ¿ezobaczy mnie ktoœ ze znajomych, a potem powiedz¹ mê¿owi, ¿e by³am na ulicy zkochankiem.Nisa i Juda zniknêli z targowiska, szeptali do siebie w bramie jakiegoœpodwórza:– IdŸ na plantacjê oliwek – szepta³a Nisa naci¹gaj¹c czepek na oczy iodwracaj¹c siê plecami do jakiegoœ cz³owieka, który wchodzi³ w³aœnie do bramynios¹c wiadro – w Getsemani, za Kedronem, wiesz gdzie?– Tak, tak, tak.– Ja pójdê pierwsza – ci¹gnê³a Nisa – ale nie depcz mi po piêtach, idŸ osobno.Ja pójdê pierwsza.Kiedy przejdziesz przez potok.Wiesz, gdzie jest grota?– Wiem, wiem.– Miniesz wyt³aczarniê oliwek, pójdziesz w górê i skrêcisz do groty.Ja ju¿ tambêdê.Ale nie wa¿ siê iœæ teraz za mn¹, miej cierpliwoœæ, poczekaj tutaj – ztymi s³owami Nisa wysz³a z bramy, jakby w ogóle nie rozmawia³a z Juda.Juda posta³ samotnie przez czas pewien, usi³owa³ zebraæ rozbiegane myœli.By³awœród nich tak¿e myœl o tym, jak wyt³umaczy wobec rodziny swoj¹ nieobecnoœæprzy œwi¹tecznym stole.Sta³ i wymyœla³ jakieœ ³garstwo, ale w zdenerwowaniuniczego nie obmyœli³ jak nale¿y ani nie przygotowa³ sobie ¿adnego wykrêtu iwyszed³ powoli z bramy.Zmieni³ kierunek, nie szed³ ju¿ ku Dolnemu Miastu, ale zawróci³ w stronê pa³acuKajfasza.W mieœcie rozpoczê³o siê ju¿ œwiêto.W oknach wokó³ Judy p³onê³yœwiat³a, s³ychaæ ju¿ by³o tak¿e modlitwy.SpóŸnieni przechodnie pêdzili pojezdni osio³ki, popêdzali je batem i okrzykami.Nogi same nios³y Judê i niezauwa¿y³ nawet, kiedy przesunê³y siê obok niego straszliwe, omsza³e wie¿eAntoniusza, nie s³ysza³ dobiegaj¹cego z twierdzy dŸwiêku tr¹b, nie zwróci³uwagi na konny patrol rzymski z pochodni¹, której niespokojny blask oœwietli³jego pierœ.Min¹wszy wie¿ê Juda odwróci³ siê i zobaczy³, ¿e niezmiernie wysoko nadœwi¹tyni¹ zap³onê³y dwa gigantyczne piêcioramienne œwieczniki.Ale i to Judaledwie zauwa¿y³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •