[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zobaczcie, włosy spięła srebrną spinką, taką, jakich używały nasze matki.Ma też na sobie krótki kaftan i staromodną czarną jedwabną spódnicę.Pochodzi ze wsi.I najwyraźniej nie wiedziała, co się dzieje w naszym mieście.Wszyscy ci przechodnie byli mężczyznami, bo przecież w tych strasznych dniach ich tylko widywało się na ulicach.I mężczyźni ci nie mieli pojęcia, co zrobić z ciałem młodej kobiety.Żaden nie miał odwagi zabrać go do domu w obawie, że ktoś go oskarży o morderstwo.W końcu jednak odezwał się ten, który był pośród nich najrozsądniejszy.– Zanieśmy ciało do białej cudzoziemki – powiedział – bo na nią nikt nie rzuci oskarżenia.A poza tym jeżeli nikt się po nie nie zgłosi, ona może je pochować.Zawołali więc zaraz rikszę.A choć rikszarz z początku nie bardzo chciał wieźć taki ładunek to jednak usłyszawszy imię białej kobiety i mając nadzieję na dodatkowy zarobek, zawiózł ciało pod bramę, którą Orchidea z wielką radością otworzyła sobie tak niedawno.Teraz brama była zaryglowana, a odźwierny po skończonym posiłku siedział sobie na ławeczce i dłubał w zębach, jak to miał zwyczaj czynić w chwilach bezczynności.W pewnym momencie usłyszał, że ktoś skrobie w bramę.Wstał więc i otworzył, a zobaczywszy ciało Orchidei, zawołał bardzo głośno:– Ależ ta kobieta była jedną z tych, co znalazły tutaj schronienie!– Dlaczego zatem wypuściliście ją na zewnątrz? – zapytali mężczyźni.– Nie zrobiłem tego – zarzekał się odźwierny.– Ja nie wypuszczam stąd na zewnątrz żadnej kobiety.Po chwili jednak doznał olśnienia.Domyślił się, dlaczego, wyszedłszy po posiłku ze stróżówki, zastał bramę niezaryglowaną.Czyżbym zapomniał ją porządnie zamknąć? – wyrzucał sobie wtedy, po czym zaryglował ją szybko.Doszedł przy tym do wniosku, że chyba się starzeje, i z ulgą przyjął fakt, że nikt nie zauważył jego błędu.– Musiała się wymknąć, kiedy jadłem – powiedział teraz i zaryglowawszy najpierw porządnie bramę, pobiegł po białą kobietę.Zastał ją pogrążoną w modlitwie.Gdy przyszła pod bramę i zorientowała się, co zaszło, jej blada twarz stała się jeszcze bardziej surowa niż zwykle.– Dobrze zrobiliście, przynosząc jej ciało tutaj – zwróciła się do mężczyzn z miasta.– Bo ona od wielu dni przebywała w tym domu.Tutaj są też jej teściowa i szwagierka oraz jej dzieci.Zaraz poślę kogoś po jej męża.Mężczyźni odeszli więc zadowoleni, bo cudzoziemka wzięła na siebie całe ryzyko związane z tą sprawą.A najbardziej rad był rikszarz z powodu sowitej zapłaty.Kiedy się oddalili, biała kobieta poleciła odźwiernemu, żeby zawołał kogoś, kto pomoże mu przenieść leżące na ziemi zwłoki nieszczęśnicy do świątyni i położyć je na długim niskim stole.A potem zaczekała, aż jej polecenie zostanie wykonane, i – powoli, pogrążona w myślach – poszła poszukać Ling Sao.Gdy ją już znalazła, w kilku słowach, lecz delikatnie, poinformowała ją, co zaszło.Ling Sao z początku sądziła, że cudzoziemka pomyliła jej synową z którąś z innych mieszkających w tym domu kobiet.– Mylicie się, pani – powiedziała.– Żona mojego syna śpi na swoim posłaniu.A ja myślałam właśnie, żeby pójść ją zawołać, bo obudziło się jej dziecko, a ona sama zdążyła już przespać pół dnia.– Chodźcie ze mną – odrzekła ze zwykłym u siebie smutkiem biała kobieta.A potem pociągnęła Ling Sao za rękaw i poprowadziła ją do świątyni.Ling Sao przekonała się, że na niskim stole rzeczywiście leży Orchidea.Na ten widok wybuchnęła lamentem.– Ależ ja ją widziałam jeszcze niecałe dwie godziny temu! – zawodziła.– Tak, widziałam ją, pulchną i żywą!Biała kobieta w oszczędnych słowach powiedziała jej, czego się domyśla.Ling Sao natomiast nie miała wyjścia – musiała tego wysłuchać.– Tak – zaszlochała.– Tak właśnie musiało być.I cóż ta żałosna głuptaska zrobiła najlepszego! Zawsze była skryta i uparta, choć taka uśmiechnięta i z pozoru uległa.I przez tę skrytość i ten upór spotkała ją śmierć.Poślijcie, pani, proszę, po mojego męża i syna, bo sama nie mogę postanowić, jak teraz postąpić.– Tak też myślałam.Sądziłam, że zechcecie, by oni tu przybyli – odrzekła na to biała kobieta.– Poślę więc posłańca.Dziś wieczorem, kiedy się tylko ściemni.Wasza synowa i tak już nie żyje.Nie warto więc dla niej narażać życia innych i podróżować za dnia.Nie uroniwszy ani jednej łzy, ze swoim niezmiennie smutnym wyrazem twarzy kazała słudze świątynnemu przynieść jakąś płachtę i przykryć nią Orchideę.Poleciła także czuwać przy niej przez resztę dnia, dopóki nie zapadnie decyzja, co robić dalej.Przez cały ten czas Ling Sao płakała.– To straszne, naprawdę straszne – powiedziała, zanosząc się szlochem.– Zostawiła dwoje małych dzieci.Te maleństwa mają teraz tylko mnie do opieki.No a poza tym jak ja w takich czasach znajdę żonę dla mego syna? A mimo to, pani, wy nie uroniliście ani jednej łzy i wasze oczy są suche.– Widziałam zbyt wiele nieszczęść – odrzekła na to biała kobieta swoim dźwięcznym głosem.– Dlatego sądzę, że nie ma już na świecie nic, co mogłoby skłonić mnie do płaczu.ani też do śmiechu.Podniosła wzrok, patrząc swymi żółtymi oczami na coś, czego Ling Sao nie widziała.– Sądzę – mówiła dalej – że moje serce nie poruszy się więcej aż do chwili, gdy znajdę się u boku mojego umiłowanego Pana.Ling Sao te słowa wprawiły w takie zdumienie, że przestała płakać.– Ale ja słyszałam, że wy, pani, nie byliście nigdy zamężna! – zawołała.– To prawda.Ale tylko w ziemskim znaczeniu tego słowa – odrzekła biała kobieta.– Ofiarowałam się Bogu.Jedynemu i prawdziwemu Bogu, który pewnego dnia zabierze mnie do siebie.Ling Sao osłupiała.Była tak zdumiona, że na chwilę zbrakło jej łez.Chcąc się ochronić przed cudzoziemskimi czarami, potrafiła jedynie wyjąkać:– O-mi-to-fu.– A was, umiłowana duszyczko – powiedziała jeszcze biała kobieta, porażając Ling Sao światłem swoich jasnych oczu – was także Bóg pragnie.I możliwe, że doświadczył was tym nieszczęściem po to, by zmiękczyć wasze serce i zbliżyć was do siebie.Słysząc to, Ling Sao przeraziła się nie na żarty.– Musicie mu powiedzieć, pani, że ja przyjść nie mogę – rzekła, cofając się o krok.– Ja mam pod opieką męża, a teraz jeszcze tych dwoje dzieci.Jestem kobietą, która ma wiele trosk i nigdy dotąd nie opuszczała swego domu.– W swoim domu także możecie służyć Bogu – odparła cudzoziemka, zbliżając się do niej.A przerażonej Ling Sao wydało się, że skutkiem jakichś czarów jej postać robi się coraz wyższa.Była już tak blisko, że górowała nad nią – ogromna i biała.Ling Sao krzyknęła głośno, wybiegła ze świątyni, przebiegła przez trawnik i wpadła do wielkiej sali.A tam, płacząc i szlochając, opowiedziała o Orchidei i o tym, jak to Bóg ich białej opiekunki doprowadził do śmierci jej synowej.Kobiety na tę wieść ogarnęła wielka trwoga.Wszystkie co do jednej bały się teraz, że zginą z ręki cudzoziemskiego bóstwa.Zapanowała wśród nich taka panika, że służące, słysząc te hałasy, pospieszyły do sali, a wraz z nimi ta nauczycielka, która nigdy nie miała męża.I próbowały uspokoić przerażone kobiety, tłumacząc, że nic im nie grozi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •