[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sedt rzucił się na ziemię, miotając się rozpaczliwie i próbując pozbyć się przyczepionych do niego obrzydliwych stworzeń.Poranne powietrze wypeniły jego wrzaski.Jair śpiewał jeszcze przez chwilę, a potem umilkł.Gdyby nie był związany i oszołomiony uderzeniami Spilka, skorzystałby z zamieszania, jakie wywołał pieśnią, i spróbowałby uciec.Lecz Slanter pilnował go.Jair stał w ciszy.Gniew minął.Jeszcze przez chwilę Spilk turlał się po ziemi, targając na sobie ubranie.Nagle zdał sobie sprawę, że pająki zniknęły.Podniósł się wolno na kolana, oddychał ciężko, urywanie.Jego pokaleczoną twarz wykrzywił grymas.Odnalazł wzrokiem Jaira.Skoczył z wyciem na równe nogi i rzucił się na chłopca, wyciągając sękate łapska.Jair cofnął się, ale nogi zaplątały mu się w sznurach.W następnej chwili gnom siedział już na nim, dziko waląc pięściami.Razy spadały na głowę i twarz Jaira w zawrotnym tempie.Ból i wstrząs przepłynęły falą przez całe ciało.Potem ogarnęły go ciemności.Ocknął się chwilę później.Obok klęczał Slanter i przykładał mu do twarzy szmatkę zwilżoną zimną wodą.Zapiekło i drgnął gwałtownie pod jej dotykiem.- Masz piach zamiast mózgu, chłopcze - wyszeptał gnom, nachylając się bliżej.- Dobrze się czujesz?Jair kiwnął głową i sięgnął do twarzy, badając ją dotykiem.Slanter odsunął jego rękę.- Zostaw.- Jeszcze parę razy przytknął mu szmatkę do twarzy.Potem pozwolił sobie na lekki uśmiech.- Stary Spilk przeraził się niemal na śmierć.Niemal na śmierć!Jair spojrzał za Slantera, gdzie w odległym kącie wycinki stłoczyły się pozostałości patrolu, rzucając w jego kierunku baczne spojrzenia.Spilk trzymał się z dala od reszty, a twarz miał czarną ze złości.- Musiałem go od ciebie odciągać - powiedział Slanter.- Zabiłby cię jak nic.Rozwaliłby ci głowę.- Prosił, żeby pokazać mu magię - wymamrotał Jair, przełykając z wysiłkiem.- No to mu pokazałem.Gnoma najwyraźniej rozbawiło to proste stwierdzenie i jeszcze raz uśmiechnął się lekko, ostrożnie odwracając twarz od sedta.Potem podłożył ramię pod plecy Jaira i uniósł go do pozycji siedzącej.Nalał niewielką porcję piwa z bukłaka przy pasie i podał chłopcu.Jair przyjął napój, przełykając i dławiąc się, kiedy płyn zapłonął mu w przełyku.- Lepiej?- Lepiej - przyznał chłopiec.- No to posłuchaj teraz.- Uśmiech zniknął z twarzy Slantera.- Muszę cię znowu zakneblować.Jesteś teraz pod moją opieką.Inni nie chcą mieć z tobą do czynienia.Będziesz związany i zakneblowany, z wyjątkiem pory posiłków.Więc sprawuj się dobrze.To długa podróż.- Długa podróż? Dokąd? - Jair nie starał się ukryć paniki w spojrzeniu.- Na wschód.Do Anaru.Spilk zdecydował, że pokaże cię Widmom Mord.Chce, żeby przyjrzeli się twojej magii.- Gnom pokręcił głową z powagą.- Przykro mi, ale nie ma na to rady.Nie po tym, co zrobiłeś.Zanim Jair zdążył coś powiedzieć, Slanter wetknął mu knebel w usta.Potem poluzował mu więzy na kostkach i dźwignął na nogi.Wyjął krótki kawałek liny i przywiązał jeden koniec do paska Jaira, a drugi zatknął za swój pas.- Spilk - zawołał.Sedt odwrócił się bez słowa i ruszył w las.Reszta patrolu podążyła za nim.- Przykro mi, chłopcze - powtórzył Slanter.Wyszli razem prosto w poranną mgłę.VIIPrzez cały dzień gnomy prowadziły Jaira na pomoc, poprzez krainę zalesionych wzgórz stanowiącą zachodnią granicę Leah.Zmierzając do swego celu, korzystali ze schronienia, jakie ofiarowały drzewa, i unikali bardziej uczęszczanych dróg przecinających góry.Dla Jaira był to długi, wyczerpujący szlak, a marszu nie ułatwiały więzy wrzynające się w ciało przy każdym kroku.Z pewnością zostało to zauważone, ale nikt nie ulżył jego cierpieniu.Strażnicy nie okazali mu najmniejszej troski, mimo iż widać było, ile wysiłku kosztuje ich więźnia każdy kolejny krok.Twardzi, zaprawieni w boju weterani przygranicznych wojen przyzwyczajeni byli do forsownych marszów w o wiele gorszych warunkach, trwających nieraz po kilkanaście dni.Jair był wprawdzie silny, ale nie mógł się z nimi równać.Zanim zapadła noc i dotarli w końcu do brzegów Tęczowego Jeziora, Jair ledwo mógł chodzić.Zaczęli schodzić w dół do osłoniętej zatoczki, aby tam założyć obóz.Przywiązany ponownie do drzewa, pospiesznie nakarmiony i napojony paroma łykami piwa, zasnął niemal natychmiast.Kolejne dni mijały w ten sam sposób.Budzono się o wschodzie słońca i gnomy rozpoczynały wędrówkę na wschód wzdłuż brzegów jeziora, okrążając północne góry, żeby dotrzeć do schronienia w Borze Czarnych Dębów.Trzy razy w ciągu dnia zatrzymywano się na odpoczynek: późnym rankiem, w południe i ostatni raz późnym popołudniem.Resztę dnia maszerowali.Jair odczuwał ból w całym ciele.Stopy pokrywały mu krwawiące pęcherze.Mimo że był na granicy wytrzymałości, Jair za punkt honoru postawił sobie, aby gnomy ani przez chwilę nie widziały go słaniającego się na nogach.Determinacja dodawała mu sił i nie opóźniał marszu.Cały dzień, podczas wędrówki przez góry, myślał o ucieczce.Nigdy nie wątpił, że mu się uda.Pytanie tylko, kiedy.Wiedział nawet, w jaki sposób może tego dokonać.To akurat nie było trudne.Po prostu stanie się niewidzialny.Tego się nie spodziewali, przynajmniej dopóki byli przekonani, że jego magia sprowadza się do tworzenia wyimaginowanych pająków czy węży.Nie mieli pojęcia, że potrafi robić także inne rzeczy.Prędzej czy później nadejdzie taka sposobność.Uwolnią go na wystarczająco długi czas, aby mógł jeszcze raz użyć magii.Potrzebował tylko chwili, żeby zniknąć.Ta pewność płonęła w nim nieprzerwanie.Jeszcze jedno umacniało w nim postanowienie ucieczki.Slanter powiedział mu, że wędrowiec, który wraz z patrolem gnomów przybył do Yale, ruszył na wschód w poszukiwaniu Allanona.Skąd Allanon się dowie, że ściga go Widmo Mord? Jedynie Jair mógł go ostrzec i wiedział, że musi znaleźć na to jakiś sposób.Kiedy późnym popołudniem dotarli do Czarnych Dębów, jego myśli ciągle wypełniały głównie plany ucieczki.Czarne olbrzymie pnie wyrosły przed nimi jak ściana i po kilku chwilach przysłoniły słońce.Weszli w głąb lasu i podążyli ścieżką, która biegła równolegle do brzegów jeziora, posuwając się niezmiennie na wschód.Wśród drzew panował chłód; było tu ciemno i cicho.Las przyjął ich i pochłonął niczym szczelina otwarta w głąb ziemi.Do zachodu słońca góry zostały daleko za nimi.Rozłożyli obóz na małej wycince osłoniętej przez dęby i długie pasmo górskie opadające na pomoc aż do skraju wody.Jair usiadł przy pokrytym mchem pniu, którego obwód kilkanaście razy przekraczał obwód jego pasa i - wciąż związany i zakneblowany - obserwował Slantera, mieszającego gulasz duszący się w rondlu na małym ognisku.Znużony i poobijany, zastanawiał się nad sprzecznościami, które zauważył w charakterze tropiciela.Przez ostatnie dwa dni miał aż nadto okazji, żeby przyjrzeć się Slanterowi, i ze zdziwieniem zauważył, że nie był to ten sam gnom, który rozmawiał z nim tej nocy, kiedy został pojmany.Cóż to za istota? Był gnomem, to prawda, a mimo to nie wyglądał na gnoma.Z całą pewnością nie pochodził z Estlandii.Nie był podobny do tych, z którymi podróżował.Nawet oni wydawali się to wyczuwać.Jair widział to w ich zachowaniu wobec Slantera.Tolerowali go, ale unikali.Dokładnie tak, jak mówił tropiciel.Był takim samym obcym wśród swoich, jak Jair w Yale.Ale było w tym coś jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •