[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazł się tam desperacko gestykulującyQuestor.Utworzył coś na kształt zasłonyz jakiejśnieprzepuszczalnej,miękkiejsubstancji, która wydobyła się wprost znikądi spowolniła goniące ich płomienie.Obejmującmocno wierzgające i jęczące gnomy-dodomy,Ben kluczył, by wyrwać się ścigającym ichpłomieniom.Silne ramię Buniona objęło gow pasie i pomogło wszystkim trzem wydostaćsię na skraj pokrytej kraterami doliny.Questorpędził za nimi, krzycząc dla dodania animuszu.Chwilę później dotarli do skraju OgnistychŹródeł, przechodząc z żaru i dymu w przyjemnychłód.Pokasłująci dysząc,zbilisięw gromadkę.Z ciemności dołączył do nichAbernathy.Gdzieś w dali, za ich plecami, wiedźmai smok nadal toczyli swą prywatną bitwę.Ichwrzaski i ryki wypełniały noc.Nie zdali sobiejeszcze sprawy z tego, że przedmiot ichsprzeczki dawno już stamtąd zbiegł.Benspojrzałw pośpiechunaswychkompanów.W ciemności zamigotały białkakilku par oczu.Nie było sensu odpoczywać –wszyscy zdawali się co do tego zgadzać.Smoki czarownica z pewnością wkrótce zorientują się,co się wydarzyło.Ruszyli i szybko zniknęli w czerni nocy.POSZUKIWANIADopiero krótko po północy Ben i jegotowarzysze się zatrzymali.Niebo poczerniało odtoczących się po nim z zachodu burzowychchmur.Księżyce i gwiazdy zniknęły, jakzdmuchnięte przez porywisty wiatr.Przetoczyłsię potężny i przeciągły dźwięk gromu, a niebopoprzecinały błyskawice.Lunął gęsty i chłodnydeszcz, przemiatając okolicę niczym ogromnaszczotka.Ledwie zdążyli znaleźć schronieniew zaroślach jedliny, gdy wszystko, co ichotaczało, zniknęło za nieprzeniknioną zasłonąulewy i mglistych oparów.Uciekinierzy siedli pod potężnymi konaramistojącej pośrodku zagajnika jodły i patrzylipoprzez zasłonę jej igliwia na szalejący deszcz.Wiatr szarpał kąsającymi porywami gałęziedrzew i zarośla.Lało z nieba strumieniami.Wszystkoumilkło,ustępującmiejscajednostajnemu dźwiękowi deszczu.Grupkadrzewzdawałasięwyspąpośrodkunieprzeniknionych ciemności.Ben oparł się plecami o wielki pień jodłyi przez chwilę wpatrywał się w pozostałych,przesuwając spojrzenie z jednego na drugiego.– Jestem Benem Holidayem.Teraz wiecie? –powiedział w końcu.– Naprawdę nim jestem.Popatrzyli pytająco po sobie, a potem naniego.– Ocal nas, możny panie! – wyszeptał pochwili Fillip, łkając.– Tak, ocal nas – błagał Sot.Gnomy wyglądały jak zmoknięte szczury.Ichfutra były zabłocone i oklapnięte od deszczu,ubrankaw strzępach.Łapkiniepewniewyciągały ku jego nogom.– Przestańcie – strofował ich zmęczonymgłosem.– Nie ma przed czym was ratować.Wszystko już jest w porządku.– Smok.– zaczął Fillip.– Wiedźma.– zaczął Sot.– Daleko stąd.I na pewno nie zamierzają nasścigać w tej ulewie.Zanim skończą próbowaćnawzajem się podpalić i zaczną się zastanawiać,gdzie jesteśmy, deszcz zmyje nasze ślady –starał się brzmieć pewniej, niż czuł się w istocie.– Nie martwcie się.Wszystko będzie dobrze.Bunion pokazał zęby i zasyczał.Spojrzał naBena, jak na zbłąkaną dżdżownicę.Abernathynajwyraźniej w ogóle nie miał ochoty patrzeć naBena.Questor Thews odchrząknął.Ben spojrzał naniego wyczekująco.Czarownik wydał się nagleniepewny tego, co powiedzieć.– To naprawdę niewiarygodne.– rzekłw końcu.Spojrzał na Bena przymrużonymioczami.– Mówisz, że rzeczywiście jesteśkrólem? Że smok i wiedźma mieli rację,uważając cię za niego?Ben wolno przytaknął.–I historia,którąopowiedziałeśnamw Sterling Silver jest prawdziwa? Zostałeś jakośprzemieniony przy pomocy czarów? Straciłeśochronę, którą dawał ci medalion?Ben znowu przytaknął.– I Meeks powrócił, i zajął twoje miejsce?I sprawił, że wygląda teraz jak ty?Ben po raz trzeci przytaknął.Pociągłe rysy twarzy Questora zmarszczyłysię tak, iż zdawało się, że pozostanie taka już nazawsze.– Ale jak? – zażądał odpowiedzi – Jak to sięstało? Ben westchnął.– To pytanie za sześćdziesiąt cztery tysiącedolarów.Jeszcze raz pokrótce zrelacjonowałswe spotkanie z Meeksem we własnej sypialni.Opowiedział o tym, jak mag przemienił gow obcego, za którego oni go później wzięli.Doszedł do momentu, gdy postanowił wyruszyćna południe w poszukiwaniu Willow.– Odtamtej chwili cały czas próbuję ją odnaleźć –zakończył.– I co? Nie mówiłem? – rzucił Abernathy.Questorzesztywniałi wymierzyłswymdługim nosem w kierunku skryby.– Niby o czym? – zapytał, napinając swąsowią twarz jeszcze bardziej.– O tym, że król nie zachowuje się jak król! –Abernathy niemal szczeknął – Że coś jest nietak! Że nic nie jest załatwiane tak, jak byćpowinno! Mówiłem ci, magu, znacznie więcej.Szkoda, że pożałowałeś czasu, by cokolwiekz tego zapamiętać.– Poprawił na nosiezachlapane wodą okulary.– Mówiłem, że te snynie przyniosą niczego dobrego, że nie ma sensuszukać ich spełnienia! – Nagle zwrócił sięw kierunku Bena.Prawił niczym prorok,którego wizja zdawała się wreszcie spełniać.–Ostrzegałem i ciebie! Mówiłem, byś pozostałw Landover, w miejscu, do którego należysz!Mówiłem, że z Meeksem nie można igrać.Alenie słuchałeś! Nikt z was mnie nie słuchał!Popatrzcie teraz na siebie!Kichnął i zatrząsł się gniewnie, opryskującwszystkich wodą.– Przepraszam – wymamrotał tonem niezbytjednak pokornym.– Czy teraz czujesz się lepiej? – prychnąłQuestor.Benpostanowiłukrócićdalszesprzeczki.– Abernathy ma rację.Powinniśmy byli goposłuchać.Ale nie posłuchaliśmy.Co się stało,to się nie odstanie.Musimy przestać torozpamiętywać.Teraz przynajmniej jesteśmyznowu razem.– Na wiele to się nam zda! – rzucił nadalnaburmuszony Abernathy.– Może jednak będzie z tego jakiś pożytek.–Ben robił wszystko, by brzmieć optymistycznie.– Nasza szóstka zdoła dokonać czegoś więcejniż ja sam.– Szóstka? – Abernathy spojrzał z niesmakiemna gnomy-dodomy.– Liczysz o dwóch za dużo,panie.Ja – w każdym razie – nadal nie jestemprzekonany, czy jesteś królem.Questor Thewsjest zbyt łatwowierny.Już raz zostaliśmyoszukani.Możliwe, że znowu ktoś próbujezrobić z nas głupców.Skąd możemy wiedzieć,że to nie jest kolejny podstęp? Skąd możemywiedzieć, że to nie kolejna sztuczka Meeksa?Ben przez chwilę zastanawiał się.– Myślę, że nie możecie tego do końcasprawdzić.Musicie uwierzyć mi na słowo.Musicie zaufać mi i swojemu instynktowi –westchnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •