[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był dżentelmenem pod każdym względem, mimo że nie posiadał majątku ani tytułu.Mama życzyłaby sobie dla niej takiego właśnie męża: grzecznego, delikatnego, wytwornego.- Ale pani brat niebawem się odnajdzie, a wtedy.- Niebawem? - spytała z radosnym ożywieniem.- Otrzymałem już kilka odpowiedzi na moje pytania w sprawie pani brata - odparł spokojnie.- Naprawdę? - Widać dostał dziś rano jakieś listy!- Niegrzeczna z pani dziewczynka! - Spojrzał na nią z czułym wyrzutem.- Nie trzeba było przede mną taić, że pani brat wplątał się.w paskudne sprawy.Nutka wyższości w jego głosie sprawiła, że Mercy poczuła chłód.- Doprawdy? - spytała.- Tak twierdzą moi przyjaciele.Ale.- uśmiechnął się rozbrajająco - ludzie zawsze lubią przesadzać!- Czy pan wie, gdzie on teraz jest?- Niestety, nie.Wygląda na to, że zniknął.Może udał się na kontynent.Mercy zmarszczyła brwi, nagle zaniepokojona.Jeśli miała takie trudności z odszukaniem Willa w Londynie, to jak zdoła go odnaleźć we Francji, w Austrii czy we Włoszech? Ale nie! To przecież niemożliwe.Napisał, że odezwie się pod koniec tygodnia.Pozostały jeszcze trzy dni.- Nie sądzę, żeby wyjechał, panie Hillard.- No cóż.Może być pani pewna, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby go odnaleźć.- Ja również! - odparła z uśmiechem.Zawstydziła się swej opryskliwości wobec człowieka, który wyraźnie chciał jej dopomóc.Pozwoliła, by wziął ją za rękę i uścisnął, dodając otuchy.- Muszę jednak panią ostrzec.Być może to, co pani odkryje, nie sprawi pani radości.- Zaryzykuję - odpowiedziała Mercy.- Will to dobry chłopiec.Mógł ulec złym wpływom, ale to wina kogoś, kto go w to wciągnął.Chciałabym wiedzieć, kto to taki! - dodała ze ściśniętym gardłem.- Może.Ale mógł też zawędrować na manowce z własnej woli.- Nigdy w to nie uwierzę - odparła.- Nie będę się z panią sprzeczał, moja droga.- Panno Coltrane! - zawołał nagle książę Acton stojący na czele wyprawy.- Czy zechciałaby pani wyrazić swoją opinię na temat moich krów?Mercy uśmiechnęła się na widok zdumienia, jakie odmalowało się na twarzy Hillarda.- Ponieważ wychowałam się na ranczo, książę uważa mnie za eksperta od krów! Proszę wybaczyć, panie Hillard.Wszyscy rozstępowali się przed nią, gdy kroczyła w stronę Actona.Stał obok brązowej krowy rasy szwajcarskiej i poklepywał ją niezręcznie z dumą.Krowa wywracała oczami.- I co pani o niej myśli? - spytał, gdy Mercy znalazła się u jego boku.Księżna, stojąca sztywno po drugiej stronie syna, nie kryła swej dezaprobaty i rzuciła Mercy lodowate, ostrzegawcze spojrzenie.Do diabła z księżną! - pomyślała Mercy zdjęta nagłym gniewem.Do diabła z jej arogancją, niedelikatnością i ostrzeżeniami! Miała już dość protekcjonalnego traktowania przez księżną Acton i jej gości.Nie była rzadką osobliwością sprowadzoną do książęcej kolekcji z dalekiej Ameryki! Nie miała zamiaru dłużej wysłuchiwać kłopotliwych zwierzeń starej damy - tym bardziej że wybrała ją sobie na powiernicę nie dlatego, że darzyła ją zaufaniem, lecz wyłącznie dlatego, iż nie uwierzono by jej, gdyby zaczęła o tym rozpowiadać! Jej pochodzenie i całkowity brak dobrych manier sprawiały, że była dla tych ludzi zerem.A przede wszystkim księżna naraziła się jej dlatego, że „czuła się w obowiązku” ostrzec ją, by nie ważyła się podnieść oczu na jej syna.Ani na Harta.Mercy odwróciła się, przycisnęła złożone ręce do serca i uśmiechnęła się do Actona.- Co ja o niej myślę? Ależ wasza książęca mość, to najpiękniejsza krówka, jaką kiedykolwiek widziałam! Prawdziwa krowia Wenus! Proszę spojrzeć na te czyste oczy, na tę lśniącą sierść, na te wspaniałe racice!Acton omal nie pękł z dumy.Mercy usłyszała czyjś śmiech i odwróciła się w tamtą stronę.Zobaczyła, jak Hart usiłuje zakamuflować uśmiech.Popatrzyła na niego podejrzliwie.Ależ piękny miał uśmiech! I białe, równe zęby.Na szczupłym policzku pojawił się dołek, na czoło opadł kosmyk gęstych brunatnych włosów.- Dziękuję bardzo, panno Coltrane! - powiedział Acton.- Czy zwróciła pani uwagę na wymię? Nie znam się co prawda na wymionach, ale mówiono mi.- Acton! - przerwała mu ostro księżna.- Chyba już dość tej obory! - Spod ciężkich powiek przeszyła Mercy wzrokiem pełnym niechęci, może nawet nienawiści.Dziewczyna wyczuła, że pod władczym tonem starszej damy kryje się bezradność i strach.Odwróciła wzrok.Jakież miała prawo osądzać zasady, które kierowały księżną? Jeśli nade wszystko ceniła sobie czystość krwi, to wyłącznie jej sprawa!Najwyraźniej księżna wdowa widziała w niej zagrożenie.Sądziła, że z jej winy dobre stare nazwisko stanie się przedmiotem drwin albo - co gorsza - pogardliwej litości.Gniew nagle opuścił Mercy.Nigdy nie czuła się swobodnie wśród tych ludzi.Jak mogła karać za to księżnę Acton?- No tak.oczywiście.mamo - wyjąkał książę i podał ramię Mercy.- Wasza książęca mość wybaczy - powiedziała - ale nie całkiem jeszcze przyszłam do siebie po wczorajszym wypadku.Nie chciałabym przeszkadzać państwu w dalszych oględzinach.To takie pasjonujące! Proszę kontynuować zwiedzanie, a ja pójdę powolutku.na ile mi siły pozwolą.- Jest pani pewna, że tak będzie lepiej? - spytał Acton, spoglądając z niepokojem w stronę matki.- Całkiem pewna.- Kończmy już ten obchód, Actonie - odezwała się chłodno księżna.- Wkrótce pora zasiąść do stołu.Acton rzucił Mercy przepraszający uśmiech i ruszył za matką.Reszta towarzystwa za ich przykładem skierowała się ku stajniom.Nie bardzo wiedząc, co robić, Mercy przez jakiś czas szła powoli za nimi i zatrzymała się przy wybiegu dla koni.O kilka kroków od rodziny Morelandów.Annabelle rzuciła jej tylko jedno spojrzenie, zacisnęła pełne wargi i ostentacyjnie przeszła na drugą stronę.Jeśli to próbka mojej popularności w Acton Hall, to na balu będę się czuła jak trędowata! - pomyślała Mercy.- „Wspaniałe racice”, powiadasz? - szepnął do niej Hart.Nie potrafiła opanować dreszczu, o który ją przyprawił ten cichy, melodyjny, niesłychanie pociągający głos.Ani uspokoić serca, które się nagle rozszalało.- Jesteś niepoprawna! - mówił dalej.- Kto widział, żeby tak dokuczać księżnej wdowie!Policzki jej poróżowiały, gdy usłyszała śmiech w głosie Harta.Wolała się na niego nie oglądać; był zbyt atrakcyjny, zwłaszcza w takim dobrym humorze.- O, moje śliczności! - Fanny podbiegła do stogu siana tuż przy ogrodzeniu.Wyciągnęła z jakiejś szczeliny malutki, puszysty kłębek.Z oczami błyszczącymi od łez podniosła kociątko do twarzy i zaczęła ocierać się policzkiem o jego grzbiet.- Kochaniątko moje! - rozczulała się.- Jakiś ty słodki! Malutkie, maluteńkie kocie dzidzi! Ci zie mnie nie ciudo? - zasepleniła i żądając potwierdzenia od Mercy, podetknęła jej pod nos kociaka, który wymachiwał łapką z ostrymi pazurkami.- Uroczy - potwierdziła Mercy.- Prawda?.- szeptała bez tchu Fanny.- Taki mali maciu-puciu-ciudo-kotek!Pośpieszyła do męża, by pochwalić się swą zdobyczą.Mercy przysunęła się bliżej do Harta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •