[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bandaż osunął się na oko.- Strzelałeś w plecy? - spytała, ściągając gazową opaskę.Ciemnoróżowa poszarpana linia odcinała się od perłowej skroni.- Nie.- Pierwszy sięgnąłeś po broń?- Nie.- To co w tym było nieuczciwego?Popatrzył na nią bezradnie.- Ja nigdy nie chybiam.- Nigdy?- Nigdy.- Rozumiem.- Sięgnęła do tyłu i zaczęła mocować się z zameczkiem naszyjnika; bursztynowy wisior spoczywał między jej piersiami.Z pewnością wchłonął w siebie ciepło jej ciała i słońca.- Rozumiem.- powtórzyła.- Powinieneś był stwierdzić na piśmie, jaki to z ciebie niezawodny strzelec, i rozdawać to ostrzeżenie w formie ulotki.Albo jeszcze lepiej: zamieścić we wszystkich gazetach ogłoszenia: „Nigdy nie pudłuję!”Uśmiechnął się ironicznie.- To mogłoby wywrzeć odwrotny skutek.Zawsze znajdzie się taki, co zechce sprawdzić.- Ach tak! - Uchwyciła się tych słów jak adwokat popisujący się przed ławą przysięgłych.- Więc cóż mogłeś poradzić, że walki były nierówne?- Mogłem do nich nie stawać.Słyszał w swoim głosie żal i głęboki smutek.Nie skruchę.Na to już było za późno.Ale żal, szczery żal.Tak.Zawsze go odczuwał.Mercy wpatrywała się w niego przez kilka niekończących się sekund.Nigdy jeszcze nie czuł się tak bezbronny.Nawet w płytkich okopach w Afryce Północnej, gdy mierzyło weń tysiąc karabinów.Nawet w teksaskim saloonie, kiedy stał plecami do drzwi i błysnęła mu nagle w lustrze lufa rewolweru.Teraz Mercy wiedziała o nim wszystko.Absolutnie wszystko.Zaczęła znów bawić się naszyjnikiem.- Ach, ty uparty ośle! Gdybyś nie stanął do walki, już bym nie żyła! - Uporała się z naszyjnikiem i rzuciła go na łóżko.Znów sięgnęła obiema rękami do tyłu.W tej pozycji jej biust jeszcze się uwydatnił, urocze wzgórki omal nie wyskoczyły ze stanika.Hart z trudem przełknął ślinę.- Co ty wyrabiasz, u diabła?! - spytał.Był jak zahipnotyzowany złotym światłem poranka, podniecającym, korzennym zapachem jej ciała, leniwym tykaniem zegara.- Rozbieram się - wyjaśniła.Te przeklęte guziki nie chciały się odpiąć! Mercy czuła, że odwaga ją opuszcza.Ale musiała to zrobić.Właśnie teraz.Hart stał o jakieś cztery metry od niej i ani drgnął.Jego twarz była kamienna, obojętna, daleka.Żyły w niej tylko oczy, pełne rozpaczy i błagania.Kochał ją.Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.Słowa Beryl rozbrzmiewały echem w jej mózgu: potrafi kochać, ale nie ma pojęcia, co to znaczy być kochanym.Ona go tego nauczy.Nie będzie miał żadnych wątpliwości co do jej uczuć, nim wyjdzie z tego pokoju.Palce Mercy mocowały się niezdarnie z perłowymi guziczkami.Każda sekunda była coraz większą torturą, gdy stał tak z obojętną twarzą i płonącym wzrokiem.Nagle z pomrukiem zniecierpliwienia Mercy szarpnęła zapięcie stanika.Maleńkie guziczki z brzękiem sypnęły się na podłogę.- Załatwione! - oświadczyła ze spokojem i zsunęła rękawy z ramion.Hart nadal stał bez ruchu.To na nic! Gdyby ofiarowała mu siebie w darze, przyjąłby to jako jałmużnę.Zasługiwał na coś więcej.Na to, żeby go uwodzono!Zsunęła ciężkie fałdy sukni przez biodra, a gdy opadły na podłogę, wyplątała się ze sterty porzuconego atłasu i zaczęła rozwiązywać sznurówki gorsetu.Ściągnęła go i koniuszkami palców podniosła do góry, potem rzuciła na ziemię.Dlaczego, u diabła, Hart się nie odzywa?!- Mercy.Szept był tak cichy, że ledwie go dosłyszała.Nie miała pojęcia, czy to jedyne słowo jest zaklęciem, czy błaganiem? Podniosła na niego oczy.Wszystkiego się spodziewała, ale nie tego! Zbliżył się do niej z wahaniem, jakby się obawiał, że Mercy ucieknie albo roześmieje mu się w twarz.Jego piękne oczy pociemniały z emocji.Zatrzymał się na odległość ręki.Jego pierś wnosiła się i opadała w gorączkowym oddechu.- Nie musisz tego robić - powiedział, wpatrując się w nią badawczo.- Nie muszę? - spytała, marszcząc czoło ze zdziwieniem.- Właśnie że muszę! Chcę cię mieć - i nie widzę żadnego innego sposobu.Chcę poczuć cię obok siebie.I w sobie.Objęła rękami jego kwadratową brodę.Poczuła na dłoni szorstkość zarostu.Od jak dawna marzyła o tym, żeby go dotknąć, by poczuć znów pod palcami te wydatne, nadal nieruchome rysy! Westchnęła z satysfakcją.Przeciągnęła lekko palcami po jego twarzy.Jego szczęka była mocna i napięta, a skóra powyżej zarostu - nieoczekiwanie gładka.Ogarniał ją skupionym, pełnym zachwytu, pytającym spojrzeniem.Był najbardziej niebezpiecznym mężczyzną, jakiego znała.Czuła w nim twardą, nieugiętą siłę powstrzymywaną żelazną wolą.Zupełnie jakby głaskała sprężonego do skoku drapieżnika.A jednak drżał pod jej dotknięciem.Odpięła kilka górnych guzików jego koszuli, odsłaniając mocną szyję.Mercy ogarnęła pokusa, by ją ucałować, ale pohamowała się i postanowiła skończyć rozpinanie koszuli.Spojrzała w górę i palce odmówiły jej posłuszeństwa.Hart wpatrywał się w nią z niepokojem, niemal z trwogą.Twarz miał nadal kamienną, tylko skóra mocno napięta na skroniach i szczękach świadczyła o tym, że czuje się przyparty do muru i kurczowo trzyma się swej pozornej obojętności jak ostatniej deski ratunku.Ostatnie guziki zostały rozpięte.Mercy ostrożnie rozchyliła poły sztywnej białej koszuli, obnażając gładką i muskularną pierś Harta.Potem ściągnęła mu rękawy z potężnych barków.Zadrżał.Oparła ręce na jego szerokich ramionach i wspięła się na palce.Przez sekundę poczuła na sobie jego przeszywające spojrzenie.Potem zamknął powieki, a ona go pocałowała.Usta Harta rozchyliły się z jękiem.Były pełne, twarde i ciepłe.Zaczęła drażnić zębami jego dolną wargę, błagając go w duchu, by zareagował, by odwzajemnił pocałunek.Nadal jej nie dotykał.Jego ramiona nie poruszyły się, by ją odsunąć albo przyciągnąć do siebie.Po prostu stał, jakby unieruchomiony przez jakąś niewidzialną siłę, i pozwalał się całować.Czyniła to niezwykle delikatnie.Trudno to było właściwie nazwać pocałunkami.Rozchylone wargi muskały policzki Harta, zatrzymywały się o włos od jego ust, tak że ich oddechy mieszały się ze sobą.Dotykały jedwabistego wnętrza dolnej wargi i gorącej, jędrnej poduszeczki wargi górnej.Potem jej usta powędrowały dalej.Obsypywała delikatnymi pocałunkami jego policzki, grzbiet nosa, powieki, skronie; czuła na własnej twarzy szybki, gorący oddech Harta.Raz po raz powracała do jego ust.Pachniał świeżo bielonym płótnem, dymem z cygar i ulotnym, typowo męskim zapachem piżma.Przeczesywała palcami jego włosy chłodne, sprężyste, jedwabiste.Odwrócił się i przylgnął policzkiem do wnętrza jej dłoni, otarł się o nią z niskim, gardłowym pomrukiem polującego kota.Taka niesamowita słodycz.Upadła kobieta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •