[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, Delfino.- Nie chowaj się tam w cieniu, bo cię nie widzę.- Już wychodzę.Spojrzała na niego.- Dorobiłeś się brzucha.- Mój apetyt, znasz mnie.Ukląkł przy fotelu i ujął w swoje dłonie jej trzęsące się ręce.Ich głowy się zbliżyły.Całowali się długo, zmysłowo, żarliwie, z autentyczną, bezinteresowną czułością.Myślałam o ich ostatnim pocałunku w ciemnościach Calle Francisco, w Intramuros, w Manili, w1903 roku.Całe pokolenie przeszło przez scenę, pół życia przeminęło.Odsunęli się od siebie.Delfina dotknęła jego twarzy swoimi drżącymi palcami.On przycisnął jej dłoń do ust.- Mamo, proszę cię, to nie wypada - powiedział głośno młody człowiek.Na jego twarzy malował się szok.Widok takiej namiętności u starych ludzi najwyraźniej nim wstrząsnął.- Zamknij buzię, Nando - powiedziała.- Nie bądź kołtunem.Carriscant przesunął wierzchem dłoni po jej policzku, musnął szyję.- Piękna Delfina - powiedział marzycielsko.- Cudownie wyglądasz.- Kto to taki? - spytała kobieta, spoglądając w moją stronę.- Moja córka, Kay.Pomogła mi ciebie odszukać.Podeszłam bliżej i ujęłam drżącą rękę - niezwykle lekką - wpatrując się w twarz kobiety.Doznawałam przedziwnego uczucia, spotykając kogoś, kogo znałam tak dobrze.Jakby powieściowy bohater albo historyczna postać sprzed wieków zjawiła się nagle przede mną jako człowiek z krwi i kości.- Jest między wami podobieństwo, wie pani? - powiedziała.- Całkiem wyraźne.Wymruczałam coś na powitanie, mówiąc, jak bardzo się cieszę, że ją wreszcie poznałam.Carriscant wstał.- Teraz chciałbym, żebyś nas zostawiła - powiedział do mnie.- Delfina i ja mamy sobie dużo do powiedzenia.- Mamo, nie wydaje mi się.- Proszę cię, zostaw nas, Nando - powiedziała stanowczo.Wyszedł natychmiast z demonstracyjnym oburzeniem.Carriscant odprowadził mnie do drzwi.- Tak naprawdę do końca mi nie wierzyłaś - szepnął z uśmiechem.- Nie wierzyłaś, prawda?Kelner otworzył butelkę i napełnił winem dwa kieliszki.Płyn był żółty i chłodny.W upalnym słońcu szkło zmatowiało natychmiast, pokrywając się mikroskopijny mi kropelkami pary.Unieśliśmy kieliszki, stukając się lekko.- Nasze zdrowie, Kay - powiedział Carriscant.- Nasze zdrowie.On i Delfina spędzili sam na sam nieco ponad godzinę.Ja tymczasem czekałam w zielonym salonie.Gdy się pojawił, jawnie ocierał łzy z oczu, ale też zarazem się uśmiechał.Kiedy wychodziliśmy z mieszkania, na jego twarzy malował się spokój i pewność siebie.- Miło mi cię powiadomić, że rozkoszny Nando nie jest moim synem - powiedział niemal natychmiast, kiedy schodziliśmy po schodach w stronę mrocznego holu.Przy Rua do Pedro V znaleźliśmy taksówkę i kazaliśmy się zawieźć do „kawiarni z widokiem na rzekę”.Kierowca zwiózł nas do Biarro Alto i wysadził koło dość nijakiego lokalu o nazwie „Cafe Pacifico”, który miał jednak ładny taras, z istotnie pięknym widokiem na szerokie ujście rzeki i wzgórza za Almadą.Usiedliśmy i zamówiliśmy butelkę wina -„najdroższego i najzimniejszego”.Czekając na nie, pogryzaliśmy małe zielone oliwki, które podano nam, kiedy zajęliśmy stolik.- To ona przysłała ci to zdjęcie, prawda? - zapytałam życzliwym, ale stanowczym tonem.Pewne sprawy musiały w końcu zostać wyjaśnione.- Oczywiście.- Spojrzał na mnie, niemal zawiedziony, że odgadnięcie tego zajęło mi aż tyle czasu.- Wysłała je na adres szpitala Świętego Hieronima.Mój jedyny sprzymierzeniec w zarządzie postarał się, żeby do mnie dotarło.Zajęło mu to około trzech miesięcy.- Dlaczego mi nie powiedziałeś?- Cóż.- Uśmiechnął się przepraszająco.- Sądziłem, że w ten sposób będzie to wyglądać bardziej dramatycznie, będzie stanowiło większe wyzwanie.Że bardziej się zapalisz do całej sprawy.- Wzruszył ramionami.- Może powinienem był ci powiedzieć.- Niewątpliwie było to zakamuflowane wołanie o pomoc.- Tak.Albo rodzaj testu.Chciała się przekonać, czy jestem, czy pamiętam.- Jego twarz posmutniała.- Z pewnością sprowokowała ją do tego rozpoczynająca się choroba.Uciekający czas i tak dalej, rozumiesz.- A może poczucie winy?- Nie, Kay.Nie.- A więc rzuciłeś wszystko.- No, mniej więcej.- Przerwał.- Nigdy nie zapomnę tego dnia.Mój młodszy syn przybiegł do mnie, wymachując kopertą, pytając, czy może dostać ten piękny znaczek.Nie mogłem uwierzyć.- Syn?Znów to przebiegłe spojrzenie.Ależ on umiał cedzić te swoje rewelacje!- Mam dwóch synów - powiedział.- I córeczkę.Jestem żonaty od czternastu lat.Moja żona, Mayang, dogląda restauracji.Zbita z tropu i jednocześnie ubawiona, czułam, że moja złość rośnie niczym bańka mydlana, aby pęknąć wreszcie, nie czyniąc szkód.- I teraz do nich wrócisz, tak?- Naturalnie - powiedział, niemal urażony.- Mam nadzieję, że niedługo przyjedziesz nas odwiedzić.Powiedziałam, że przyjadę, i owszem.Czemu nie? Wszystko wydawało się już teraz możliwe.Nim się obejrzę, będę pewnie obierała jarzyny w jego kuchni.- Czekała na mnie sześć tygodni w Singapurze - po wiedział Carriscant, spoglądając gdzieś w dal.- Potem dowiedziała się o procesie i zrozumiała, że nie przyjadę.Tam też poroniła.Chłopca.- Chłopca?- Tak.Powiedziała mi, że Axel odwiózł ją aż do Europy, odstawił bezpiecznie na miejsce.- Uśmiechnął się.- Prawdopodobnie się w niej zakochał.Biedny, usmolony Nikanor.- Pociągnął łyk wina.- Pojechała do Wiednia, tak jak się spodziewałem, zgodnie z naszym wspólnym planem, i mieszkała tam przez jakiś czas.Wyszła za Austriaka, który zginął potem na wojnie.Nie pytałem o jego nazwisko.Do Livia poznała w 1920 roku w Hiszpanii, w mieście Santander.Był wdowcem.Miał syna, Fernanda.Lopes do Livio zmarł sześć lat temu.Od tamtej pory Nando się nią opiekuje.Mówiła, że są sobie bardzo bliscy.On jest jej ogromnie oddany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •