[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I dalej jeszcze pisze Kaczkowski o domu Fredry z owych lat:Pomiędzy latami 1835 a 1838, o których tu mówię, odbywały się u niego co czwartek literackie obiady, do których i nas przypuszczano.Pan Aleksander sadzał nas zawsze obok siebie, Olesia po jednej, a mnie po drugiej stronie, i dawał nam objaśnienia o tym, o czym właśnie mówiono.Wyraźnie tedy wynika z owych wspomnień, że byli to niemal rówieśnicy, na jednym stopniu rozwoju.Uderzyło mnie to, bo mam słabość do dat.Otóż, Kaczkowski urodził się w r.1825, a ślub Fredry odbył się.w listopadzie r.1828, datę zaś urodzenia pierwszego syna, Jana Aleksandra, naznaczają biografie na 2 września 1829 r.; z czego by wynikało, że różnica wieku chłopców wynosiła nie półtora roku, ale cztery lata.Czy wówczas także koleżeństwo byłoby możliwe? Cztery lata w tym wieku, to przepaść; nie może być wspólności przedmiotów szkolnych między chłopcem pięcioletnim a dziewięcioletnim, ani siedmioletnim a jedenastoletnim.Tak samo objaśnienia ojcowskie o tym, „co właśnie mówiono” na poważnych literackich obiadach nie mogłyby wraz z bardzo młodym Kaczkowskim objąć jedną miarą młodszego odeń o cztery lata berbecia.To się absolutnie nie zgadza; nie ma zaś powodu przypuszczać, aby Kaczkowski mylił się w rzeczy, która zwykle tak wraża się w pamięć dziecka i o której opowiada z taką plastyką szczegółów.Pogodzić można by te sprzeczności jedynie ryzykowną i drażliwą hipotezą, którą jeżeli stawiam, to dlatego, że widzę dość ścisły związek między banalizowaniem życiorysu i charakterystyki poety a fałszowaniem ducha jego pism.Nie tylko zresztą nie przynosi hipoteza ta nikomu ujmy, ale rehabilituje poniekąd tę zbyt potulną wobec oporu rodziny parę kochanków.Byłoby nią.przypuszczenie, że młody Jan Aleksander ujrzał światło dzienne przed ślubem swoich rodziców.I kto wie, czy nie jego zjawienie się — lub tego zjawienia nieomylna zapowiedź — stały się właśnie przyczyną kapitulacji rodziny Jabłonowskich w ich zaciętym przeciw temu małżeństwu oporze.Kapitulacja ta — po kilku latach oporu — następuje z końcem r.1826; nagle rozpoczynają się kroki rozwodowe, prowadzone nader energicznie.Mimo to, proces rozwodowy ciągnie się dwa lata.Przesunięcie tedy o dwa lata wstecz narodzin Olesia tłumaczyłoby i zmianę frontu rodziny, i rówieśnictwo z młodym Kaczkowskim.Jeżeli ta hipoteza się utrzyma, pretenduję do katedry polonistyki.Wniosek ów, nastręczający się mimo woli przy czytaniu wspomnień Kaczkowskiego, nie jest niczym niepodobnym do wiary; przeciwnie! Cóż naturalniejszego, niż to, że kapitan Fredro i młoda separatka, zakochani, zmęczeni, przywiedzeni do ostateczności, po latach daremnych zabiegów o zezwolenie na swój związek, obeszli się w końcu bez tego zezwolenia? Kto wie zresztą, może świadomie postarali się postawić swoich tyranów w położeniu przymusowym? „Prostą drogą zyszczem mało — przekonałeś, przyjacielu” — powiada Klara do Wacława w Zemście.I skutek tego starego sposobu okazał się niezawodny.A mały retusz w metryce to w owym czasie, dla kogoś mającego środki, był drobiazg niewart wspomnienia.I oto, w dość prozaicznym jak dotąd życiu rodzinnym Fredry otwierają się awanturnicze, romantyczne perspektywy.Powtarzam, że mi się to dość podoba: było coś ślamazarnego, niemęskiego, upokarzającego niemal w postawie bohatera spod Moskwy i Lipska, wedle tego jak jego perypetie małżeńskie kreślono dotąd.Oczywiście, małą mam nadzieję, aby się to wyjaśniło28.Zwymyślają mnie, jak zwykle, i na tym się skończy.Starsze panie, które mogłyby powiedzieć to i owo, już są w grobie.Nie dowiemy się zatem bliższych okoliczności.Jak się to wszystko odbyło, gdzie się chowało dziecko do czasu? A co by było, gdyby i ten wnusio nie był wzruszył starszej pani Jabłonowskiej, baby dumnej snadź jak sam stolnik Horeszko, broniącej się zębami i pazurami przeciw małżeństwu córki? Wystarczyło, aby go porwali Cyganie, a śliczny mały Jan Oleś byłby się tułał po świecie bez ojca, bez matki, i nawet bez „myszki na łopatce”.No ale wszystko dobre, co się dobrze kończy, powiada poeta.Gorszy was to wszystko? Jeszcze raz powtarzam, strzeżmy się patrzeć na rzeczy dawne z dzisiejszej perspektywy.Dziś, uważamy, że nie było w Polsce partii, której związek z Fredrą nie przyniósłby zaszczytu.Ale weźmy, dla ilustracji, inny konflikt rodzinny w tej samej sferze: Komorowskich.O Komorowskich często się mówi w ówczesnych kronikach; bardzo bogaci, hrabiowie, zdawałoby się sam cymes.I oto Gertruda Komorowska — bohaterka Marii Malczewskiego, jeszcze co prawda nie hrabianka — przypłaciła życiem to, że ośmieliła się wyjść za Potockiego.Tutaj rzecz była mniej krwawa; mimo to, dla starej Jabłonowskiej, która wciąż zerkała ku milionom Skarbka, Fredro był może czymś w rodzaju gołego poety, w każdym razie nie był partią dla córki.Jeżeli co go ratowało, to ów tytuł hrabiowski, uzyskany szczęśliwie w trakcie owej miłości i owych konkurów.To by nam może tłumaczyło, czemu Fredro równocześnie i gromił tytuły, i trzymał się swojego tak pilnie.Ale może nie trzeba i tego wytłumaczenia.Alboż tylko takie zdarzają się niekonsekwencje? Tyle jest dla mnie pewne, że scena w Panu Jowialskim nie jest jedną z najboleśniejszych kart literatury porozbiorowej, ale raczej jedną z najzabawniejszych, i że możecie się na niej śmiać ile wlezie, bez najmniejszej obawy, aby czcigodny astral Fredry opuścił teatr trzaskając drzwiami.Co jeszcze postaram się w dalszym ciągu uzasadnić.X
[ Pobierz całość w formacie PDF ]