[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Mój ogrodnik wyhodował bardzo interesującą odmianę.— Czy można by ją zobaczyć? — podchwyciła zręcznie Katarzyna.— Oczywiście.Pani pozwoli — da Silva skłonił się z galanterią.— Państwo wybaczą – zwrócił się do mnie i Dolores — że pozostawimy ich samych.— Ależ proszę, proszę…Gdy wyszli, pani de Lima usiadła na powrót w fotelu i patrząc na mnie przenikliwie powiedziała:— Wygadana ta pańska znajoma!— To jej pasja zawodowa — odrzekłem usprawiedliwiająco.— A zresztą sprowokowaliśmy ją sami.— Myślałam, że powie coś bardziej do rzeczy.— Wątpi pani w możliwość maszynowe twórczości? Ja również nie jestem przekonany, że o to właśnie chodzi.— No, niech pan powie, po co to wszystko? Jaki tego sens? Jeśli dobrze zrozumiałam, gdyby było tak, jak ona mówi, Mario nie miałby żadnych praw do tych książek.— Chyba nie.Najwyżej można by domagać się odszkodowania za przywłaszczenie nazwiska.Ale nawet wykorzystywanie dorobku zmarłego pisarza dla osiągnięcia zysku nie wchodzi w rachubę wobec istnienia testamentu, a być może jakichś dokumentów udzielających tego prawa Instytutowi.— Właśnie… Po co pan ją właściwie tu przywiózł? — zapytała bez owijania w bawełnę.— Mamy teraz poważne sprawy na głowie, a pan niepotrzebnie komplikuje sytuację.Postanowiłem trochę ostudzić moją klientkę.— Jeśli się pani nie podoba, że przyjechałem z doktor Dali, możemy zaraz wyjechać…Pani de Lima spojrzała na mnie z niepokojem.— Nie gadaj pan głupstw, mecenasie.Nie po to pana tu ściągnęłam!— Doktor Dali zasługuje na pełne zaufanie — powiedziałem pojednawczo.— Poza tym myślę, że może nam się przydać.Zna Bonnarda osobiście, była pierwszym opiniodawcą twórczości Bragi, poleconym Bonnardowi przez Siccardiego, i gdyby chodziło o zbadanie na miejscu, w Instytucie, jak sprawy stoją, łatwo znajdzie pretekst.Pani de Lima trochę się uspokoiła, ale nie wykazywała zbytniego entuzjazmu.— W tej chwili rzeczywiście przydałby się ktoś, kto miałby łatwy dostęp do Instytutu, ale nie wiem, czy pańska znajoma nie wyrządzi więcej szkody niż pożytku.Czy zresztą jest pan pewny, że nie jest wtyczką Bonnarda?— Powiedziałem, że darzę ją pełnym zaufaniem — odparłem chłodno.— No dobrze już, dobrze — westchnęła ciężko.— Przejdę więc do rzeczy.Mąż mówił panu, iż Mario uciekł mi w czasie drogi do domu?— Tak.Wiem o tym.— Jest niemal pewne, że zjawi się ponownie w Punto de Vista.Ściślej, u mego brata lub co gorsza… w Instytucie.Da Silva mi bardzo pomaga.Robi, co może.Rozesłał ludzi na wszystkie strony.To dzięki niemu udało się wczoraj schwytać Maria.Niestety, są to ludzie trochę… brutalni.Pan wie… jak to na plantacjach.Pan da Silva to uroczy człowiek i ma najlepsze intencje, ale Mario jest trudnym dzieckiem, nerwowym.Nie chcę, by znów doszło do awantur.Dlatego też nie prosiłam policji o pomoc.— Jaka w tym moja rola?— Zaraz powiem.Mario pana nie zna.Tak się składało, że nie widział pana dotąd… – zmieszała się trochę.— Wiem, chciał pan z nim porozmawiać.Więc myślałam, że panu będzie łatwiej nawiązać kontakt, wytłumaczyć mu…— Mam uzasadnioną pretensję do państwa, że tak długo nie mieliście do mnie zaufania.Jako pani adwokat powinienem wiedzieć wszystko.Jak można było przede mną ukrywać, że Mario trzyma w tej sprawie stronę Bonnarda?Zaprzeczyła gwałtownie.— Nie można tak powiedzieć.Mario nie interesuje się sprawą testamentu.Tyle że nienawidzi mego męża, mnie nie kocha… — otarła chusteczką łzy cisnące się jej pod powieki.— Rozumiem.Cóż ja jednak mogę pomóc?— Poczeka pan tu do wieczora.Ostatecznie nawet przenocujecie.Jeśli będzie sygnał, że Mario pojawił się w pobliżu kościoła, pojedzie pan do mego brata i spróbuje wybadać Maria.— Czy nie lepiej byłoby wynająć detektywa?— Nie.Tu nie o to chodzi.Niech pan zdobędzie jego zaufanie.Pan to potrafi… jak zechce.— A jeśli Mario skieruje się wprost do Instytutu?— Nie uda mu się tam dotrzeć.Da Silva się o to postara.— Więc jednak znów… — powiedziałem z lekka drwiącym tonem.— Nie! Nie! Tym razem nie chodzi o to, żeby go schwytać.Ale on o tym nie wie.— Rozumiem.Więc sądzi pani, że jedynym punktem oparcia będzie dla niego plebania?— Tak.— No, a jeśli się nie zjawi? Może przecież ukrywać się przez parę dni.Zmieszała się.— Widzi pan… On dziś jeszcze, do wieczora, najdalej do północy, musi tam być.Gotów jest zrobić wszystko.— Niech pani powie szczerze, o co tu chodzi? — zapytałem oschle.— Dlaczego pani kręci?— Nie.Nie.Nic nie ukrywam.Chodzi o to, że dziś przypada rocznica śmierci Josego…VIIKończyliśmy właśnie kolację, gdy do jadalni wszedł jakiś krępy mężczyzna, przypominający wyglądem boksera, i stanąwszy dyskretnie za fotelem da Silvy powiedział mu do ucha parę słów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •