[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - odezwał się cicho Wadę, stając obok niej.- Ja również.- Na chwilę zamknęła oczy, starając się opanować.- Ahmad pewnie nic nie zauważy, jeśli zaczniecie się wycofywać pojedynczo lub po dwóch.- Wycofywać?- Przynajmniej odsuńcie się na bezpieczną odległość.- Tobie to nie pomoże.Nie odpowiedziała, tylko znowu zbliżyła się o parę kroków do pagórka.- Dla ciebie wszystkie kobiety to suki, tak cię nauczyli mułłowie, wiem o tym od Treeny.Wiem też od niej, jak bardzo się nas boisz.Baba z ciebie, a nie wojownik! Czy zabiłeś naszą siostrę, ponieważ to odkryła?- Zabiłem ją, by zmyć plamę na honorze!- ryknął Ahmad.- I ty też zginiesz za podżeganie do buntu i brak szacunku dla wszystkiego, co nieamerykańskie.- Czy zginę tak samo jak ona, bracie? Od twojego noża? Najpierw przyjdź i dostań mnie!- zaproponowała z drwiną.- Ale na to musiałbyś być mężczyzną - dodała szyderczo.Za plecami słyszała ciche kroki i szelest gałęzi, gdy Bene-dictowie kolejno znikali z powrotem w głębi lasu.Niestety, Wadę i Roan nawet nie drgnęli.Drzwi piwnicy uchyliły się i Chloe dostrzegła niewyraźne sylwetki.O ile udało jej się trafnie ocenić, Ahmad zasłaniał się Jakiem, podobnie jak nią rano w Turn-Coupe, zaś Ismael stał obok.- Na tym polega babska odwaga - prychnął wzgardliwie Ahmad.- Mielesz językiem, bo chronią cię uzbrojeni mężczyźni.Bez nich nie śmiałabyś nawet pisnąć.- Tak myślisz? A jeśli to nie mnie chronią? Jeśli pozwolą ci zemścić się na mnie, bylebyś tylko oddał im jednego z nich?- Masz mnie za głupca?- Przecież ty też byś tak zrobił.Kiedy wystarczy poświęcić kobietę, by odzyskać krewnego i towarzysza broni, który mężczyzna tego nie uczyni?- Chloe.- zaczął Wadę, lecz powstrzymała go zdecydowanym gestem.Ahmad musiał być przekonany, że Benedictowie myślą właśnie tak, jak powiedziała.Najmniejszy protest z ich strony mógł popsuć jej szyki.Na skraju lasu panowała cisza, widać pozostali zdążyli się już wycofać.Przez chwilę nic się nie działo, wreszcie Ahmad zaśmiał się drwiąco.- Nigdy nie odważysz się tu podejść.- Wszystko mi jedno.- Znowu zrobiła kilka kroków.- I tak zginę, i tak, więc wszystko mi jedno, czy wylecę w powietrze, czy poderżniesz mi gardło.Śmierć to śmierć.- No to chodź - prowokował.- Chodź i przekonaj się, jak smakuje ostrze mojego noża.- Wypuść chłopca - zażądała.- Wtedy podejdę.Rozumiesz?- Najpierw podejdź.Wtedy zobaczę.- Zróbmy inaczej.Niech Ismael z chłopcem staną w połowie drogi.Kiedy się zbliżę, Ismaeł go uwolni i zabierze mnie.Tak będzie sprawiedliwie.- Tak mnie oszukasz!- W takim razie ty puścisz chłopca, gdy ja znajdę się w rękach Ismaela.Wtedy nie zdołam cię oszukać, prawda? - Przeniosła spojrzenie na wdowca po Treenie.- Ismaelu, zrobisz to?- Tak - odparł, wychodząc z piwnicy na wolną przestrzeń, oświetloną światłem księżyca.Skłonił się, dotykając dłonią czoła, a potem serca.- Tak właśnie zrobię.Przysięgam na pamięć mojej żony, która kochała cię, jakbyś była jej siostrą przez krew.Zaskoczona tym pełnym szacunku ukłonem Chloe przyjrzała się Ismaelowi uważniej i nagle spostrzegła, na czym spoczęła jego prawa dłoń, którą dotknął okolic serca.Przeniknęło ją paraliżujące, lodowate zimno, gdyż momentalnie pojęła, co on zamierza uczynić.Nad ich głowami przepływały chmury, dookoła cicho szumiały drzewa, woda w jeziorze pluskała o brzeg, zarechotała żaba.Dookoła życie biegło swoim torem jakby nigdy nic.- Ismaelu.- zaczęła Chloe, lecz nie dałjej dokończyć.- Los tak właśnie chciał.I tak jest dobrze.Jest tak, jak wy, Amerykanie, często mówicie: w porządku.Przypomniało jej się, co powiedział rano, gdy ujrzała go w składzie nasion.„Mam swój własny dżihad”.Nie, nie mogła na to pozwolić.- Zmieniłam zadnie - oświadczyła gwałtownie i cofnęła się.Ahmad wybuchnął drwiącym śmiechem, biorąc to za oznakę jej tchórzostwa, zaś na młodej twarzy Ismaela pojawił się łagodny uśmiech.- Nie, siostro mego serca, tak się nie da.Pomyśl o moich córkach, które mogą podzielić los swej matki.Pomyśl o tym, że można być wolnym na różne sposoby, a jeden z nich jest najpewniejszy ze wszystkich.Chodź.Wyciągnął ku niej lewą dłoń, zaś prawą ukradkiem odpiął granat zawieszony u przecinającego jego pierś szerokiego pasa.- Nie rób tego! - odezwał się za jej plecami głos Wade’a.Do kogo mówił? Do niej czy do Ismaela? Czy odgadł, że mąż Treeny jest owym informatorem, który przeniknął w szeregi al-Kaidy? Wadę spędził lata na Bliskim Wschodzie, lecz czy to wystarczyło, żeby pojął, jak rozumuje Ismael? A jeśli tak, czy wyciągnął odpowiednie wnioski? Powinien oddalić się na bezpieczną odległość, póki jeszcze miał czas.Znała go jednak i wiedziała, że on tego nie zrobi, dopóki Ahmad nie puści Jake’a, Roan też pewnie twardo trwał ujego boku.Nie mogła się obejrzeć, by to sprawdzić, ponieważ nie było już ani sekundy do stracenia.Podeszła do Ismaela, który chwycił ją za ramię.Niezbyt mocno.- Możesz już puścić chłopca - zawołał do szwagra.- Jak mówią Amerykanie, w porządku - powtórzył prześmiewczo Ahmad i brutalnie odepchnął od siebie Jake’a.Chłopiec był na twarzy biały jak kreda, miał rozciętą i zapuchniętą dolną wargę, lecz trzymał się prosto i nie pozwolił, by w jego oczach pojawił się choćby cień strachu.Pozwolił sobie nawet na charakterystyczny, nonszalancki chód nastolatka, byleby tylko pokazać, jak dalece nic sobie nie robi z całej sytuacji.Chloe modliła się w duchu, by nie próbował niczego udawać również i przed nią, by nie wstydził się, że ratuje go kobieta i spojrzał na nią wreszcie!Zrobił to i uśmiechnął się z wyraźną aprobatą dla odwagi Chloe, a był w tym momencie tak podobny do Wade’a, że aż jej się serce ścisnęło.- Uciekaj! - ponagliła.- Na litość Boską, uciekaj!Następne wypadki potoczyły się niemal jednocześnie.Ahmad poderwał broń do ramienia, Ismael wyciągnął zawleczkę, obrócił się z odbezpieczonym granatem w ręku, rzucił się na mordercę swej żony, chwycił go w objęcia niczym kogoś najdroższego i wpadł razem z nim do piwnicy pełnej materiałów wybuchowych.Chloe ledwie zdążyła dostrzec kątem oka, jak Roan skacze szczupakiem, zbija z nóg syna i razem z nim zaczyna staczać się po zboczu pagórka, gdy nagle ją samą coś szarpnęło do tyłu, przewróciło i ułamek sekundy później już turlała się po trawie w ramionach Wadę’a - byle jak najdalej od piwnicy.Powietrze rozdarł ogłuszający huk, białe światło oślepiło Chloe, w twarz uderzyły ją grudy ziemi i wyrwana z korzeniami trawa.Wadę zakrył ją sobą i przy-dusił tak, że prawie nie mogła oddychać.Do przerażenia i zgrozy, jakie do tej chwili odczuwała, doszedł ogromny smutek, a zaraz potem wdzięczność, potężniejsza niż te pozostałe uczucia, bezgraniczna, niemożliwa i do wyrażenia, i do okazania.Przynajmniej nie w tym życiu.Wokół nich zapadła z powrotem głęboka nocna cisza.- Wyjeżdżasz więc.Podniosła wzrok i ujrzała stojącego w drzwiach Wade’a.Wyglądał jak z krzyża zdjęty, ona zresztą czuła się podobnie.- Najwyższa pora.Nie mogę tu siedzieć w nieskończoność.- Przecież to raptem cztery dni.- Mam wrażenie, że znacznie dłużej.- Wróciła do pakowania nielicznych rzeczy do dużej plastikowej torby, ponieważ nie miała nic innego.- Podobno prosiłaś o podwiezienie Adama i Larę, gdy będą zabierali mamę do Nowego Orleanu.- Wszedł do pokoju, oparł się plecami o drzwi, wsunął kciuki w kieszenie dżinsów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •