[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepostrzeżenie rozwidniało się; kilka zapóźnio-nych gwiazd błyszczało jeszcze na niebie jak drobinki miki uwięźnięte w stali.Bary i spelunki, które wyrosły wokół stacji przetokowej, ignorowały bezczelnie fakt, że noc zaraz się skończy, prezentowały się jednak coraz obrzydliwiej i tandetniej.Światło toczyło bój z mrokiem.Cnota z występkiem.Ukryty w cieniu mężczyzna uśmiechnął się.Wkrótce będzie już po Crockerze.Ta myśl sprawiała mu nieopisaną rozkosz.Delektował się nią jak słodyczą namiętnego pocałunku, jak najdoskonalszym winem.Wkrótce.Już wkrótce.Bezszelestnie wszedł kuchennymi schodami na pięterko „Delty”.Doszedł do wniosku, że słabość Daniela Crockera do Ashton pozbawiła tego pinkerto-na zwykłej czujności.Crocker wrócił do narożnego pokoju hotelowego wiedziony ślepym instynktem rannego zwierzęcia; nieświadom tego, co go tu czeka: zaśnie, będzie coraz mocniej krwawić i w końcu umrze! Głosy rozbrzmiewające w głowie nieznajomego powtarzały to ostatnie słowo bez końca.Stąpając ostrożnie i cicho, mężczyzna sunął korytarzem do pokoju Crockera.Wąskie przejście zalegały długie, fioletowe cienie; postać nieznajomego wtapiała się w nie - wydawał się raczej mglistym widmem niż żywym człowiekiem.Z każdym krokiem jego niecierpliwość rosła.Jeszcze tylko kilka dni i Crocker padnie ofiarą trucizny, która krąży już w jego organizmie!.Ale jak się ten czas wlecze!Nie mógł się doczekać śmierci Crockera.Mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami na końcu korytarza.Wytężył słuch: a nuż dolecą stamtąd jakieś odgłosy?.Stracił już dość dużo czasu, planując zgubę Crockera.Kilka długich, wlokących się bez końca miesięcy.Zastawiał na niego pułapki z cierpliwością myśliwego: jedną po drugiej, dzień po dniu.Nie szło mu łatwo.Crocker zawsze był czujny.Zbyt czujny! Jak dziki zwierz potrafił zwietrzyć grożące niebezpieczeństwo.Tym razem jednak nieprzyjaciel wysnuł sieć tak misterną, że pinkerton nie podejrzewał niczego.Absolutnie niczego!W pokoju panowała cisza.Żadnych szelestów, postękiwań czy jęków.Nadsłuchujący niespokojnie zmarszczył czoło.Albo Crocker głęboko zasnął.albo arszenik zadziałał nadspodziewanie szybko i tak rozrzedził krew, że lała się z rany bez przerwy, do ostatniej kropli.Serce zaczęło mu walić.Wnętrze dłoni pokryło się lepkim potem.Rozejrzał się po korytarzu i upewniwszy się, że nikt go nie podpatruje, zastukał do drzwi.Po latach służby w Agencji Pinkertona Crocker miał wyczulony słuch i zwinność górskiego kozła.Ciche stukanie powinno wywołać jakąś reakcję, jakiś odzew.Głucha cisza.Serce nieznajomego zaczęło łomotać jeszcze bardziej; krew rozszalała się w jego ciele; dygotał z podniecenia.W mózgu kłębiły się najróżniejsze podejrzenia.Wyobraźnia podsuwała mu rozkoszne obrazy: Crocker szalejący z bólu.Nieprzytomny.Zapomniany przez wszystkich zimny trup.Wyzbywszy się ze szczętem ostrożności, sięgnął do kieszeni i wyjął mosiężny klucz.Zdobył go kosztem niezbyt podniecającej randki z jedną z pokojówek.Zimny metal niemal go sparzył.Wsunął klucz do zamka i przekręcił.Potem ostrożnie uchylił drzwi.Gdy po raz pierwszy zerknął do wnętrza, jego nadzieje wzrosły: skotłowane łóżko, pokrwawiona pościel.Poczuł niekłamane zadowolenie.Otworzywszy drzwi szerzej, zobaczył stojący na komodzie talerz z rozgrzebanym jedzeniem, mokry ręcznik, butelkę whisky.Jednak następne spostrzeżenia sprawiły, że radość błyskawicznie przerodziła się w dziką furię.Trzasnął drzwiami o ścianę i wpadł do pokoju.Był pusty.Pusty!Miotał się w ciasnym pomieszczeniu, przeszukując gorączkowo wszystkie kąty, nie wierząc własnym oczom.Nim jeszcze skończył oględziny, pojął, że Daniel Crocker ulotnił się.Wściekłość aż go rozsadzała.Chwycił butelkę, uniósł nad głowę i chciał nią rąbnąć w przeciwległą ścianę, by choć w ten sposób wyładować bezsilny gniew.W ostatniej chwili pohamował się.Nikt nie może go tu zastać! Nie teraz.Jeszcze nie teraz! Dopiero po ostatecznej klęsce Crockera.Opuścił rękę; powoli się uspokajał.Crocker umrze i tak.Sądząc po ilości krwi na pościeli, był już jedną nogą w grobie.Trzeba go tylko odszukać i dokończyć dzieła.Mężczyzna wykręcił się na pięcie, opuścił pokój i zniknął równie niepostrzeżenie, jak się pojawił.Znajdą się tacy, co mu pomogą wytropić zwierzynę.A tymczasem.Wykrzywił wargi w okrutnym uśmiechu.Głosy w jego mózgu przekrzykiwały się nawzajem, powtarzając w kółko to samo, niczym ograny refren:Krwawisz, Crocker, co? Krwaw, krwaw i zdychaj!7Przyzwyczajona do wczesnego rozpoczynania pracowitych dni, Susan zbudziła się o świcie, mimo że wczoraj przyjechała bardzo późno.Podniecenie sprawiło, że spała niespokojnie i z przerwami.Budziła się raz po raz i zerkała na czarny prostokąt okna jak dziecko nie mogące się doczekać pierwszej gwiazdki - zwiastuna Bożego Narodzenia.Ponieważ Susan miała wkrótce złożyć śluby wieczyste, pozwolono jej opuścić na pewien czas Akademię Świętego Franciszka w celu uporządkowania wszelkich świeckich spraw i rozdania reszty swych doczesnych dóbr.W tym czasie zamierzała pomóc Essie w przygotowaniach do zjazdu byłych wychowanków Benton House.Spotkanie to miało się odbyć w pierwszym tygodniu lutego.Nie chcąc tracić ani minuty ze swego pobytu w sierocińcu, Susan pospiesznie zasznurowała gorset, wskoczyła w dwie halki, narzuciła czarną wełnianą suknię, a na koniec owinęła głowę grubym szalem.Przygotowano dla niej ten sam pokój, który niegdyś zajmowała.Essie starała się jak mogła umilić swym podopiecznym pobyt w Benton House.Na ko-módkach stały bukiety suszonych kwiatów, a leżąca na łóżku pościel ozdobiona była haftem.Zamknąwszy oczy, Susan gotowa była uwierzyć, że czas się cofnął, a ona sama jest znowu dzieckiem.Wystarczyło jednak zajrzeć do szuflad, by stwierdzić z całą pewnością, że sypialnia należy obecnie do dwóch całkiem obcych dziewcząt.Nie można - ot, tak! - wrócić do przeszłości.Susan wymknęła się z pokoju, cichutko zamknęła za sobą drzwi i ruszyła na paluszkach dobrze znanym korytarzem.Schodząc tylnymi schodami, zauważyła że automatycznie omija stopnie, które mogłyby ją zdradzić głośnym skrzypieniem.Weszła do kuchni, gdzie Donovan rozniecał właśnie ogień w piecu, przygotowując go do całodziennej służby - od posiłku do posiłku.- Ranny z ciebie ptaszek! Nawet kurczęta jeszcze śpią.Susan wzruszyła ramionami i pochyliwszy się, cmoknęła Donovana na dzień dobry.- Siła przyzwyczajenia! - Nie potrzebowała się zmuszać do pocałowania go w policzek, wypadło to całkiem naturalnie.Cóż za postęp! Jako dziecko wrzeszczała wniebogłosy, ilekroć Donovan wszedł do pokoju.- Pani Essie jeszcze nie wstała?- Karmi maluchy w pokoju dziecinnym.- Czy miałaby mi za złe, gdybym zaczęła szykować śniadanie?- Myślę, że byłaby zachwycona.Nie minęło pół godziny, a zapach kawy, boczku i owsianki zwabił większość dzieci na dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •