[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— „Switlik” — stwierdził zadowolony.— Wygląda na nowiutką, prosto ze sklepu.Sprawia wrażenie, że nikt jej nie używał.— Może ich szybko uratowali.— Darling nie zauważył żadnych znaków pobytu ludzi na tratwie, żadnych zanieczyszczeń, zmarszczeń na gumie od butów, rybiej krwi, części ubrań.— Rekiny ich zeżarły? — zapytał Mike.Darling pokręcił głową.— Rekin przegryzłby gumę i zniszczył jedną z komór, może otarłby się o tratwę.Takich śladów trudno nie zauważyć.— No więc?— Może wieloryb? — Darling nie przestawał okrążać tratwy zastanawiając się nad taką możliwością.Orki, jak wiadomo, atakowały tratwy, jednomasztowce, a nawet większe łodzie.Nikt nie wiedział dlaczego, bo nigdy nie posunęły się do atakowania ludzi.Nie zdarzyło się jeszcze, by orka pożarła człowieka.Może po prostu bawiły się tratwami i nie były świadome swojej siły, podobnie jak zbyt szybko wyrośnięte dzieci.Humbaki zabijały ludzi, lecz zawsze przypadkowo.Podpływały do tratw z ciekawości, by sprawdzić, co to jest.Podchodziły pod spód i jednym ruchem płetwy ogonowej wyrzucały ludzi, powodując ich śmierć.— Nie — odrzucił tę myśl Darling — wszystko byłoby przewrócone i pogięte.— Mogli po prostu ześliznąć się z pokładu i wpaść do oceanu — odparł Mike.— Więc kto włączył sygnał ratunkowy? — Darling wskazał narzędzie nadawcze w styropianowej obudowie.— To nie działa automatycznie.Ktoś musiał to włączyć.— Może jakiś statek zabrał tych ludzi i zapomnieli wyłączyć?— I nikt nie zatroszczył się o złożenie raportu na Bermudach? — Darling przerwał.— Pomyślałem właśnie, że być może jacht zatonął, wyrzucili tratwę na morze i skoczyli, ale nie spadli na nią, tylko utonęli.Mike'owi przypadła do gustu taka odpowiedź, więc Darling nie zdradzał się z niejasnym wrażeniem, że może istnieć inna.Nie było sensu wzbudzać niepokoju w umyśle Mike'a.Poza tym przypuszczenia są na ogół mało warte.— Dobre wieści — oznajmił Darling.— To pierwszorzędnej klasy nowy „Switlik”, wart tyle, że przez chwilę da radę opędzić bieżące wydatki.Złapał tratwę na bosak, przymocował linę do talii na żurawiku, włączył kołowrót i wciągnął ją na pokład.Mike uklęknął i przeszukiwał tratwę; otworzył skrzynki z żywnością na dziobie, wsadził rękę pod komory gumowe.— Lepiej wyłącz ten sygnał — powiedział Darling wyciągając hak i zwijając linę.— Nie chcę, żeby skupiali się na nim, zamiast leczyć własnego kaca.Mike wyłączył urządzenie i złożył antenę.Wstał.— Niczego nie brakuje, wszystko w porządku.— Tak.Coś jednak martwiło Darlinga, gdy tak patrzył na rufę, porównując to, co ujrzał, z tym, co powinien zobaczyć.Wiosła.To było to.Brakowało wioseł.Każda tratwa ma przynajmniej jedno wiosło, a tę zaprojektowano na wiosła — miała dulki, ale ich nie było.Wtedy łódź lekko poruszyła się.Światło słoneczne odbijało się od czegoś leżącego na gumowej komorze i przyciągnęło wzrok Darlinga.Schylił się i zbliżył twarz do gumy.Widać tam było ślady zadrapań, jakby przejechał po niej nóż, lecz jej nie przeciął.Naokoło każdego śladu lśniła plama czegoś podobnego do śluzu.Dotknął tego i zbliżył palce do nosa.— I co? — zapytał Mike.Darling zawahał się i postanowił skłamać.— Olejek do opalania.Ci lalusie musieli dbać o opaleniznę.Nie miał pojęcia, co to mogło być.Śmierdziało amoniakiem.Darling przywołał przez radio Sharpa i powiedział mu, że mają tratwę oraz że będą poszukiwać trochę dalej na północ.Nikt przebywający w wodzie, żywy czy martwy, nie może zostać zepchnięty przez wiatr tak daleko jak tratwa, ponieważ nie ma on ożaglowania.Co więcej, mogła odsunąć się od tratwy w drugą stronę, w zależności od kierunku prądu morskiego.Płynęli więc przez godzinę na północ — mniej więcej dziesięć mil — a potem skręcili na południe i zygzakiem posuwali się z południowego zachodu na południowy wschód.Mike stał na dziobie z utkwionym w przestrzeń wzrokiem, a Darling penetrował ją z pomostu nawigacyjnego.Kiedy skręcili na wschód, odwracając się od słońca, Mike krzyknął — Tam! — i wskazał w stronę portu.W odległości dwudziestu bądź trzydziestu jardów w plątaninie „wodorostów sargassowych unosiło się coś dużego i lśniącego.Darling zwolnił i skręcił w tę stronę.Kiedy przybliżyli się, zauważyli, że nie wykonała tego ludzka ręka.Huśtało się leniwie, mokro połyskiwało i drżało niczym galareta.— Co to jest, do diabła? — zapytał Mike.— Wygląda na wielką meduzę zaplątaną w wodorosty.— Do licha! Nie chciałbym w to wdepnąć.Darling zatrzymał łódź i z pomostu patrzył na przesuwającą się przy burcie substancję.Była to ogromna, jasna galareta z otworem w środku.Nasuwało się na myśl, że przejawia jakiś rodzaj życia, ponieważ obracała się, jakby wystawiając co parę sekund nowe części do słońca.— Nigdy nie widziałem podobnej meduzy — odezwał się Mike.— Tak — zgodził się Darling.— Niesamowite, wydaje się, że to ikra.— Chcesz wziąć tego trochę?— Po co?— Do oceanarium.— Nie.Nigdy nie chcą ikry.Jeśli to ikra, pozwólmy jej żyć, niezależnie od tego, kogo jest.Darling wrócił na poprzedni, południowo-wschodni kurs.Zanim dopłynęli do rejonu, w którym natknęli się na tratwę, znaleźli jeszcze dwie poduszki z siedzeń i gumowy odbijacz.— Ciekawe, dlaczego Marcus ich nie zauważył — zastanawiał się Mike wyciągając rzeczy na pokład.— Niemożliwe, żeby były pod wodą.— Helikopter to wspaniała maszyna, ale trzeba naprawdę powoli lecieć nad otwartą wodą, by ludzkie oczy mogły coś zauważyć.— Darling spojrzał na wodę.Nie było tam już znaku życia, ani obecnego, ani minionego.— To by było wszystko — powiedział i wziął kurs na majaczące się w oddali wzniesienie zwane Bermudami.Popłynęli do domu.Do godziny szóstej minęli już głębię, fale zmalały, a kolor wody zmienił się ze stalowoniebieskiego na ciemnozielony.Z pomostu nawigacyjnego widzieli połacie piachu na dnie oraz ciemne plamy trawy morskiej i koralowców.— Kto to? — spytał Mike, wskazując kontur łodzi na tle zniżającego się słońca.Darling przysłonił oczy i spojrzał na łódź oceniając kąt nachylenia jej dziobu, kształt kabiny i rozmiar kokpitu.— Carl Frith — stwierdził.— Do diabła, co on tu robi? Łowi trolingiem?— Na płyciźnie? Niemożliwe.Patrzyli.Widzieli ruch na pokładzie: podnoszenie jakiegoś ciężaru i schylanie się, by go odłożyć.— Myślisz, że.? — zaczął Mike.— Nie, no chyba tak głupi to on nie jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •