[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jego trzej towarzysze mruknęli potakująco.– Nie, nie, już nigdy nie będziecie młodzi – szepnęła Lady Amaltea i wybiegła z twarzą ukrytą w olśniewającej zamieci włosów, z sykiem atłasowej sukni.– Jaka mądra! – stwierdził najstarszy.– Rozumie, że nawet jej uroda nie pokona czasu.Rzadka to rzecz, ta smutna mądrość u tak młodej osoby.Pysznie pachnie twoja zupka, Molly.– Aż zanadto smakowicie jak na te kazamaty – sarknął drugi, kiedy siadali do stołu – Nędzor nie cierpi smacznego jadła.Uważa, że szkoda na nie trudu i pieniędzy.„To jedno wielkie urojenie”, powiada, „i wydatek.Żyjcie tak jak ja, bez złudzeń”.Brrrrrrr! – Wzdrygnął się i skrzywił, a pozostali wybuchnęli śmiechem.– Żyć jak Nędzor – rzekł któryś, gdy Molly lała mu do miski parującą zupę.– Taka właśnie kara spotka mnie na tamtym świecie, jeżeli na tym źle się będę sprawował.– No to dlaczego mu służycie? – spytała Molly.Usiadła razem z nimi i podparła dłońmi podbródek.– Nie płaci wam żołdu, karmi tak skąpo, jak tylko śmie.W najgorszą niepogodę wysyła was do Bramjędza i każe kraść, bo z bogactw nagromadzonych w swojej komorze nie trwoni ani odrobiny.Wszystkiego zabrania: lutni i luster, światła i śpiewu, ognia, ogłady, grzebieni, grzechu; wierszy o wiośnie, ksiutów i książek, spania do późna i barwnych wstążek.Czemu go nie opuścicie? Co was tu trzyma?Starcy nerwowo spojrzeli po sobie, pokasłując i wzdychając.– Starość – odparł pierwszy.– Niby dokąd mielibyśmy pójść? Za starzy jesteśmy, żeby jeszcze włóczyć się po gościńcach, szukać pracy i dachu nad głową.– Tak, to starość nas tu trzyma – zgodził się drugi.– Na starość dobre jest wszystko, co nie zakłóca spokoju.Ziąb, mrok i nuda dawno już przestały nam doskwierać; a ciepło, śpiewy, wiosna.zawracanie głowy i tyle.Żyć jak Nędzor to jeszcze nie najgorszy los.– Nędzor jest od nas starszy – rzekł trzeci.– Kiedyś w końcu zapanuje nam Książę Lir, a ja nie wyniosę się na tamten świat, póki go nie zobaczę w koronie.Lubię tego chłopca od maleńkości.Molly poczuła, że właściwie nie jest głodna.Spoglądała po twarzach starców, słuchając, jak przez szpetne usta i skurczone gardła płynie im do żołądków zupa; nagle ucieszyła się, że Król Nędzor zawsze jada na osobności, samotnie, bo prędzej czy później zaczynała szczerze się troszczyć o każdego, kto był na jej wikcie.– A wiecie, że Książę Lir podobno wcale nie jest bratankiem Króla Nędzora? – spytała ostrożnie.Pytanie to wcale nie zaskoczyło knechtów.– Owszem – rzekł najstarszy.– Znamy tę wersję.Może nawet być prawdziwa, bo nie ma między nimi śladu rodzinnego podobieństwa.Ale co z tego? Lepiej niech krajem rządzi obcy przybysz, ukradziony z kolebki, niż rodzony syn Króla Nędzora.– Ale jeśli księcia wykradziono z Bramjędza – krzyknęła Molly – to właśnie on wypełni ciążącą na zamku klątwę!Powtórzyła wiersz, który Drinn wyrecytował w oberży:Lecz tylko ten, czyj z Bramjędza ród,Zamczysko strąci w odmęt wód.Ale starcy pokręcili głowami, szczerząc zęby koloru zardzewiałych hełmów i napierśników.– Książę Lir? – powiedział trzeci.– Wykluczone.Może zabić tysiąc smoków, ale nie zrówna z ziemią żadnego zamku, nie obali żadnego króla.To nie on.Jest posłusznym synem i pragnie tylko – niestety – zasłużyć się w oczach człowieka, którego nazywa ojcem.W klątwie musi chodzić o kogo innego.– A nawet gdyby chodziło o Księcia Lira – dodał drugi – nawet gdyby klątwa czyniła go swym narzędziem, i tak by mu się nie udało.Między Królem Nędzorem a wszelką zgubą stoi bowiem Czerwony Byk.Nagła cisza wdarła się do izby i stanęła, powlekając wszystkie twarze drapieżnym cieniem, studząc chłodnym tchnieniem smakowitą zupę.Jesienny kotek na kolanach Molly przestał mruczeć, a wątły ogieniek pod garnkiem jeszcze bardziej się skurczył.Zimne ściany kuchni zdawały się garnąć ku sobie.Czwarty knecht, który dotąd milczał, zawołał do Molly Grue poprzez mrok:– Teraz już wiesz, czemu jesteśmy w służbie u króla.On sobie nie życzy, żebyśmy ją porzucili, a jego chęci i niechęci to jedyne, co obchodzi Czerwonego Byka.My, przyboczni Nędzora, jesteśmy u Byka w niewoli.Molly głaskała kota.Nie drżała jej ręka, ale głos miała suchy i ściągnięty, kiedy zapytała:– Co właściwie jest między Czerwonym Bykiem a Królem Nędzorem?Odpowiedział jej najstarszy:– Tego nie wiemy.Byk zawsze tu był.Zastępuje Nędzorowi armię i warowny mur; jest jego siłą i źródłem siły, a pewnie i jedynym towarzyszem, bo nie wątpię, że król schodzi czasem sekretnymi schodami do jego jamy.Ale czy Byk słucha Nędzora pod przymusem, czy po dobrawoli? I który jest panem, który zaś sługą? Tegośmy nigdy nie wiedzieli.Czwarty – najmłodszy – pochylił się w stronę Molly Grue.Różowe wilgotne oczy zabłysły mu nagle.– Byk jest demonem – rzekł – i w nagrodę za usługi oddane Nędzorowi porwie pewnego dnia samego Nędzora.Inny przerwał mu: przecież widać gołym okiem, że zaklęcie trzyma Byka w jarzmie Króla Nędzora, a jarzmo to pęknie, kiedy potwór złamie czar i unicestwi swego dawnego pana.Zaczęli się przekrzykiwać, wylewając zupę.Molly o coś ich spytała, ledwie półgłosem, ale takim tonem, że natychmiast umilkli.– Wiecie, co to jest jednorożec? – spytała.– Widzieliście go kiedyś?Poczuła, że ze wszystkich żywych istot obecnych w kuchni jedynie kot i cisza patrzą na nią z jakim takim zrozumieniem.Czterej mężczyźni mrugali, bekali i przecierali oczy.Hen, w dole Byk znów poruszył się w niespokojnym śnie.Po kolacji knechci pożegnali Molly Grue i wyszli z kuchni – dwaj prosto do łóżek, a dwaj na nocną wartę w rzęsistym deszczu.Najstarszy poczekał, aż inni sobie pójdą, nim rzekł cicho do Molly:– Uważaj na Lady Amalteę.Kiedy się tu zjawiła, od jej urody nawet to przeklęte zamczysko wypiękniało – tak jak księżyc, który też przecież jest kamieniem, tyle że odbija światło.Ale zanadto się tu zasiedziała.Jest równie piękna jak dawniej, lecz te mury i dachy ostatnio jeszcze bardziej przy niej spodlały.Wyrwało mu się przeciągłe westchnienie, z którego wystrzępił się jęk.– Znam ten drugi rodzaj piękna – powiedział starzec.– A tego poprzedniego nie znałem.Uważaj na nią.Powinna stąd odejść.Kiedy Molly została sama, wtuliła twarz w abstrakcyjne wzory na grzbiecie kotka.Ogień pod trójnogiem trzepotał tuż przy ziemi, ale nie wstała, żeby go podsycić.Po izbie przemykały różne drobne stworzonka.Tupot ich łapek przypominał Molly zrzędzenie Króla Nędzora, a łomot deszczu o mury zamku – zew Czerwonego Byka.I nagle Byk rzeczywiście zaryczał, jakby podsłuchał jej myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •