[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wszystkich, których się nie spodziewacie, witacie strzałami? – Irga przycumował czółno i podszedł do wartownika.– To ta noc, panie.Sahani przychodzą także nocą.– Czy ja przypominam sahana?– Nie, ale.o tej porze nikt żywy tu nie bywa.– A gdyby przybył poseł od któregoś z palatynów? Trzymaj mocno nerwy, bracie, inaczej pozabijamy się nawzajem.Minął skruszonego żołnierza i wszedł za wał.Strażnicy przy bramie przyglądali mu się z ciekawością, wymieniali ciche uwagi.Irga skierował się ku centralnemu szałasowi.Przez szpary w ścianie dojrzał płomień paleniska.– Oto jestem – stanął w wejściu.Na dźwięk tych słów trzej drzemiący przy ognisku eneikowie podnieśli głowy.Poznawszy przybysza zerwali się na nogi.– Rahe-das! – wykrzyknął jeden z nich głosem Dedhi-vera i po chwili Irga znalazł się w objęciach towarzysza.– Myśmy tu już zaczęli was opłakiwać! Udało się?Rahe-das wyswobodził się z uścisku i przywitał z pozostałymi.Byli to Irgowie Mom-udi i Diq-as.– Mam – odpowiedział, siadając.– A gdzie Ziz-tta-Diie? – zapytał Mom-udi.– Został w Garanja.Nie musiał mówić nic więcej.Eneikowie w milczeniu przykucnęli obok.– Chwała Tym, Którzy Otwierają Drogę do Oll-hirr – rzekł wreszcie cicho mistrz irgaskich Zabójców.– Chwała.– odpowiedzieli chórem.– Mistrzu Mom-udi, postaw kreskę przy moim imieniu – Rahe-das sięgnął do torby i wydobył rulon pokrytej łuską skóry.– Smocze ucho? Zabiłeś xinxa! – Dedhi-ver z namaszczeniem rozprostował sztywne zawiniątko.Mom-udi ujął ucho w dłonie.– Witaj w klanie Diie – powiedział.– Powitał mnie już Ziz-tta, czcigodny.To było podczas pierwszego przejścia.– Dedhi-ver, podaj mi moją sakwę – mistrz skinął na Zabójcę.– Noś ten symbol z szacunkiem, większy zaszczyt w szeregach zakonu już cię nie spotka – wyciągnął z torby złocisty łańcuszek z zawieszoną na nim igłą.Jej ostrze było rozwidlone, oba końce rozchodziły się w wygięte łuki.Rahe-das zdjął z szyi tiris Geue i położył na ziemi.Poczuł delikatne ukłucie, gdy nowy znak opadł na jego pierś.– Oto zyskałeś dostęp do wszystkich Tajemnic Pierwszych.Nie wiem tylko, czy będzie ci dane z nich skorzystać – ciągnął Mom-udi.– Nie wrócimy już chyba do klasztornych murów.– Obyś był dobrym prorokiem – uśmiechnął się Rahe-das.– To proroctwo nie musi być dobre.Jeżeli poniesiemy klęskę, istnienie zakonu także straci sens.Nie będzie już Drogi do Oll-hirr.– To przyszłość, czcigodny.Tylko Trorr-ud wie, jakie przyniesie rozstrzygnięcia.– Diq-as, opuść nas na chwilę – Mom-udi zwrócił się do tysięcznika.– Chciałbym teraz omówić sprawę, która stanowi sekret zakonu.Wódz wstał, ukłonił się i bez słowa wyszedł na zewnątrz.Mistrz popatrzył za nim, po czym uznawszy, że słowa nie dojdą do niepowołanych uszu, rzekł półgłosem:– Co z Llagollem?– Użyję Etauora jeszcze dziś.Nie chcę czekać.– Można ci towarzyszyć?– Nie wiem, w Garanja byłem sam, Ziz-tta pilnował, by nikt mi nie przeszkodził.– Chciałbym to zobaczyć.W piśmie kapłanów nie ma zastrzeżenia?– Nie znalazłem.– Wobec tego razem zajrzyjmy w przeszłość.To trudne zadanie i lepiej, żeby patrzyły dwie pary oczu.Nie wszystko wiesz o Ibbomi.– Pójdźmy już – Rahe-das ruszył do wyjścia.– Trzeba zacząć tam, gdzie zakończył żywot Ayantiall.Ruiny klasztoru znajdowały się na poboczu wielkiej warowni, którą wznieśli eneikowie mistrza Bave-tio.Palisada łączyła się tu z zewnętrznym murem dawnych umocnień, podwyższonym tylko i obudowanym pniami.Od wewnątrz, od strony obozu, ściany leżały w gruzach, jedynie zarys fundamentów przedstawiał układ legendarnej budowli.Wkroczyli na wybrukowany plac, będący niegdyś klasztornym dziedzińcem.Na wprost nich widniało rozległe zwałowisko kamieni, w którym z trudem można było dopatrzyć się zarysu potężnego gmachu.– To tutaj – Mom-udi wskazał rozwalisko.Mimowolnie ściszył głos.– Tu trzydzieści ellarów temu umarła rasa eneików.– Przecież żyjemy – mruknął Rahe-das.Zabolała go posępna uwaga mistrza.Zwłaszcza, że od nich zależało, czy miała okazać się prawdziwa.Weszli między zwietrzałe resztki ścian.Wiatr cicho pogwizdywał wśród smętnych kikutów, jakby zawodził głosami poległych tu przed setkami kari eneików.Gdzieś pod gruzami spoczywały ich szczątki; ostatnie zaklęcie głównego kapłana usypało nad nimi i armią xinxów gigantyczny grobowiec.– Strasznie tu – wzdrygnął się Rahe-das.– Musimy znaleźć zejście do podziemi.Tam rozegrała się tragedia.– Myślisz, że będą dostępne? Wybuch zmiótł cały budynek.– Nie muszą być.Wystarczy, że znajdziemy wylot [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •