[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może w ten sposób zdoła rozpalić w sobie ogień nienawiści, a zarazem wytłumi to coś, co lęgło się w zakamarkach serca.W oddali zawył wilk, huknęła sowa.Grace ogarnęła opończę.McNab dołożył drew i ogień buchnął wesoło.- Pewnie jesteś bardzo głodna?- Wcale nie - odparła, przeklinając własny brzuch, bo burczał tak, że echo niosło.Colin spojrzał na nią wymownie i znów zajął się ogniskiem, Ptaki skwierczały na rożnie, które wystrugał.- Łżesz, McNish, albo się mylisz, słyszę, jak ci w brzuchu burczy.- Nigdy się nie mylę i zawsze mam rację - odparła pośpiesznie, niepomna, że przyrzekała sobie, że nie odezwie się słowem.- A to burczenie?- Burczy, i co z tego? Nie jestem głodna - powtórzyła z uporem, Nigdy w życiu nie odda pola, bo byłoby to wbrew pierwszej zasadzie Grace McNish: nigdy nikomu nie przyznawać racji.- A w ogóle to nie przejmuj się mną, McNab.W naszym klanie nawykliśmy do głodu.- Mówiąc to, patrzyła łakomie na skwierczące ptaki.Nie mogła już wytrzymać.Tak ją skręcało w żołądku, że zjadłaby je natychmiast, nawet na surowo.- Jeszcze się nie upiekły? - jęknęła pokornie.Poczuła się strasznie nieszczęśliwa.Nawet własny brzuch nie chciał jej słuchać.- Jeszcze chwila.- Największy jest mój, pamiętaj.Zaległa cisza.- Największy? Mówiłaś o ptakach? - spytał z niewinną miną.Wiedział, jak ją zbić z pantałyku.- Ty chyba jesteś chory albo masz obsesję, McNab.- Chcesz największego? Dostaniesz, ale poproś.Nie wytrzymała.Wzięła się pod boki i wygłosiła całe przemówienie:- Jak to? To ja trafiłam największego i ten mi się należy.- Znowu chcesz się kłócić?- Nie mam zamiaru.Największy jest mój, i tyle.Cały problem z wami, McNabami, polega na tym, że zawsze wyciągacie łapy po cudze.Colin odczekał dobrą chwilę, po czym zapytał rzeczowo:- A kto zabił pierwszą kuropatwę? Nie musiał czekać na odpowiedź.- Ależ oczywiście ty - odparła Grace głosem słodkim jak miód.- Jeśli idzie o zabijanie, McNabowie są zawsze pierwsi.Spojrzał na nią tak, jakby chciał czynem potwierdzić, że tym razem ma absolutną rację.Grace uznała, że lepiej nie brnąć dalej - czasami potrafiła myśleć rozsądnie - więc zmieniła temat.- Uważaj, palą się! Colin spojrzał na ogień i zaklął.Dwa mniejsze ptaki płonęły żywym ogniem.Rzucił się jak błyskawica i poderwał rożen.- Poproszę mojego ptaszka - odezwała się Grace najsłodziej, jak tylko potrafiła.Spojrzał na nią ukosem.- Ten w środku, tłusty i nieprzypalony jest mój - wyjaśniła.Patrząc jak McNab jej własnym sztyletem zsuwa ptaki z patyka.Dwa mniejsze, zwęglone, spadły na ziemię z trzaskiem.Na moment zrobiło jej przykro, ale tylko trochę.Przyda mu się lekcja.Niech pozna, co to głód.- Czekam.Wbił nóż w tłustą sztukę i podał jej.Krople tłuszczu zaskwierczały na ogniu.Dziewczyna chwyciła kuropatwę tak łapczywie, jakby się bała, że ktoś jej odbierze.Odłamała udko, przymknęła oczy i ugryzła pierwszy kęs.Co za wspaniałość! Żuła powoli, delektując się smakiem.Przełknęła.Oblizała wargi.Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że McNab patrzy wygłodniałym wzrokiem.Odruchowo przycisnęła ptaka do piersi.- To moje, McNab.- Co twoje?- Ano to.- Podsunęła mu pachnącego ptaka pod nos.Zaklął i ze złością wbił zęby w swój zwęglony posiłek.Mina mu zrzedła.Wyglądał tak, jakby rzeczywiście miał w ustach kawałek najprawdziwszego węgla.Przestał jeść, a Grace, gdyby ktoś ją zapytał, gotowa byłaby przysiąc, że zobaczyła łzy w jego oczach.- Mniam, mniam - mruknęła, z zachwytem biorąc do ust kolejny kęs swojej kuropatwy.McNab spojrzał na swoje jedzenie z najwyższą niechęcią, ale też odgryzł kawałek.- Ach, tylko trochę przypalone - oznajmił.- A moje w sam raz, doskonałe.- Pochyliła się nad jego kuropatwą, przyjrzała się jej uważnie.- Ooo! - zawołała, pokazując palcem.- Tu jest kawałek mięsa jakby mniej przypalony, widzisz?- Widzę, bardzo dobry.- Odgryzł kawałek, splunął i wyrzucił zwęglonego ptaka w krzaki.- A moja jest wspaniała, mniam, mniam.Colin obejrzał drugiego ptaka, skrzywił się i nawet nie spróbował ugryźć, od razu wyrzucił, a zaraz potem obdarzył Grace takim spojrzeniem, że bez słów zrozumiała, że ma dość jej i jej gadania.Ale nie byłaby sobą, gdyby nie brnęła dalej.- Bardzo smaczne - oznajmiła, żując kolejny kęs z ledwie skrywanym uśmiechem.Jej towarzysz zerwał się z miejsca.Słyszała jego kroki za plecami, ale nie raczyła spojrzeć.Skończyła posiłek, resztki wrzuciła do ognia i dopiero wtedy odwróciła się, podnosząc wzrok, i to był jej trzeci błąd.Drugi polegał na tym, że nie zwróciła uwagi na jego kroki, a pierwszy - że dokuczyła mu ponad wszelką miarę.- Lubisz się drażnić, McNish? - rzucił, patrząc na nią z góry.- Ano lubię.- Wytrzymała jego wzrok [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •