[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobry Boże, zachowuję się jak Belmore.Rygiel zaskrzypiał przeraźliwie.Richard cofnął się.Ktoś powoli uchylił drzwi.Woda z zalanej ładowni wlała się do przejścia z głośnym chlupotem.Rozległo się mocne przekleństwo i któryś z trojaczków wetknął głowę do środka.W chwilę później wszedł do ładowni, za nim pojawił się marynarz z osmaloną brodą i pozbawiony brwi.Obydwaj trzymali w rękach pistolety.Gus usiadł ospale, rozbudzony, i zaszczekał na powitanie.Richard zrobił krok i zajrzał prosto w lufę broni trzymanej przez Phelima.Phergusa? Phineasa? Phelixa? Philberta? Phlebraina? Wszystko jedno.- Nie możemy tu zostać - powiedział Richard kategorycznym tonem, tak jak zaplanował.Parę godzin przed świtem spędził na odrywaniu brezentu od ścian ładowni, tak że teraz woda lała się do środka strumieniami, nie zaś małymi strużkami.Stwierdził, że to i dla nich jedyna szansa ucieczki.Musieli za wszelką cenę dostać się na pokład.Przemytnicy przyglądali się wodzie, marszcząc brwi.- Od godziny woda podnosi się coraz szybciej.Od pół godziny walę w te cholerne drzwi.Można by pomyśleć, że wszyscy na statku ogłuchli.- Żaden z nas nie słyszy dobrze po tym wybuchu - powiedział marynarz nieco zbyt donośnym głosem starego kanoniera.Jego pistolet wycelowany był w Półdiablę.Broń drżała lekko.- Znowu krzyczysz, Harry - odezwał się drugi przemytnik.- Trzymaj.- Wręczył mu drugi pistolet.- Miej na nich oko, bo twoje uszy są do niczego.Przeszedł przez ładownię, oglądając uszkodzenia.Dotarłszy do jednego z miejsc, w których Richard wyrwał gwoździe, spojrzał na podłogę, schylił się i pomacał ręką pod wodą, znajdując jeden z nich.Skierował się do wyjścia.Ten cholerny głupiec zamierzał zostawić ich tutaj.- Gdzie, u diabła, idziecie?- Na pokład.Potrzebujemy ochotników.- Rzucił ukradkowe spojrzenie na Letty.- Kogoś, kto chciałby zejść na dół i naprawić to.- Nie możecie nas tu zostawić.- Richard ruszył w kierunku mężczyzny, ale Harry Bezbrwiowy zatrzymał go, opierając lufę pistoletu o jego pierś.- Posłuchaj - Richard zmarszczył brwi - który ty jesteś?- Bo co?- To Phineas - zaryzykowało Półdiablę.Richard spojrzał na nią wzrokiem, który miał ją uciszyć.- Mam rację, nieprawdaż? - zapytała mężczyznę, ignorując jego spojrzenie jak wszystko, co mówił, kazał jej czy o co ją prosił.Dlatego właśnie nie miała pojęcia o jego planie.Sprawdził dokładnie, czy śpi, gdy wyciągał gwoździe z brezentu.- No.- Phineas odwrócił się do Richarda i spojrzał na jego ranę.- Myślę, że nie narobisz już kłopotów, co?- Och, Richard nie jest w ogóle niebezpieczny.- Letty.- ostrzegł.- No, przecież nie jesteś.To oczywiste, że nie możemy tu zostać.Pan Phineas nie jest przecież okrutny, prawda? Oczywiście, że nie.To widać po jego dobrych oczach.Takie brązowe jak czekolada.Nikt o czekoladowych oczach nie może być okrutny ani nikczemny, czyż nie? Pan ma naprawdę łagodne oczy.Takie jak mój wuj Phineas.- Obdarzyła go uśmiechem tak promiennym, że nawet w Richardzie coś zmiękło.Otrząsnął się i spojrzał na Phineasa, w którego podejrzliwych i ostrych rysach w żaden sposób nie mógł dopatrzyć się dobroci.Aż do tej chwili.Przemytnik wyglądał tak, jakby przed chwilą ktoś mu podarował wór towaru zwolnionego od cła.- Myślę, że nie będzie wielkiej szkody, jak wyjdziecie na górę.- Ona też? - krzyknął Harry tonem, który wskazywał, iż Letty, ważąca niecałe pięćdziesiąt kilogramów, stanowi większe niebezpieczeństwo niż stu Richardów.- Nie możemy jej zamknąć gdzie indziej?- Daj mi pistolety - powiedział Phineas, odbierając mu broń.- Powiedz ludziom, żeby schowali proch w magazynie na rufie.- Spojrzał na Letty.- Będziesz się trzymać z dala od rufy, panienko?Przytaknęła.Harry wypadł w popłochu z ładowni, a jego krzyki rozległy się po całym statku.Richard wyłowił słowa „kobieta” i „pokład”.Ze wszystkich stron posypały się przekleństwa i nagle belki nad ładownią zadudniły krokami, jakby mężczyźni nad nimi uciekali w popłochu, ratując życie.Po chwili usłyszeli łoskot przetaczanych na rufę beczek z prochem.Richard podszedł do skrzyń, by pomóc Półdiablęciu zejść.Zanim jednak wyciągnął rękę, zeskoczyła na dół z pluskiem, trzymając spódnicę w jednej ręce, a pantofle z pończochami w drugiej.Chlapiąc wodą, przeszła koło niego.Jej promienna twarz wyrażała zadowolenie zmieszane z podnieceniem.Richard potrząsnął głową i ruszył za nią.Nagle zatrzymał go głośny skowyt.- Chodź, Gus! - zawołała Letty stojąc już w przejściu.Zanim Richard zdążył pomyśleć, a co dopiero poruszyć się, Gus zeskoczył ze skrzyń na równe łapy, trzepiąc energicznie uszami.Wpadł w słoną wodę, rozpryskując ją i chlapiąc na wszystkie strony.Richard otarł piekącą sól z oczu i twarzy w samą porę, by zobaczyć mokry ogon potwora znikający za drzwiami.Powoli brnął przez wodę w stronę wyjścia.Jego plan się powiódł.Co prawda jakoś nie mógł przekonać sam siebie, że jest strategiem na miarę Machiavellego.Czuł lufę pistoletu na mokrych plecach i krople wody kapiące z jego długiego arystokratycznego nosa.Przeklęty pies.Letty wyszła na pokład, czując błogi powiew chłodnego wiatru.Wciągnęła do płuc rześki zapach morza, wyganiając zatęchłą woń mokrego drewna i spalonych krokwi.Nad ich głowami krzyczały mewy, a żagle trzepotały i wydymały się na powitanie.Tuląc do siebie pończochy i pantofle, stała przez chwilę nieruchomo, rozkoszując się wolnością - wiatrem rozwiewającym ciężką plątaninę jej włosów i przylepiającym do bosych nóg mokrą suknię, mroźnym pyłem wodnym padającym na twarz i sprawiającym, że poczuła przypływ ożywienia pierwszy raz, odkąd Richard ją pocałował.Nawet słońce wyjrzało zza skłębionej białej chmury i ozłociło ją promieniami.Wokół rozciągało się aż po horyzont srebrnozielone morze; czysty błękit nieba zakłócały tylko dwie chmurki.Nie widać było ani skrawka lądu, jedynie jasny słoneczny blask odbity w lustrzanej tafli morza.Uśmiechnęła się i podeszła do najbliższej pokrywy luku, usiadła na gładkim drewnie i zaczęła wkładać pończochy.Z dołu wyskoczył Gus, zatrzymując się gwałtownie, gdy stanął na pokładzie.Usiadł obok otwartego luku z dziwnie złośliwym wyrazem pyska.Po chwili z otworu wyłoniła się mokra głowa Richarda.Gus podskoczył i otrząsnął chude ciało z każdej kropelki wody, rozpryskując ją z taką energią, jakby pozbywał się pcheł, a nie wilgoci.Letty obserwowała, jak Gus ignorując przekleństwa Richarda, podbiega do niej, by z mokrym plaśnięciem położyć się u jej stóp.Richard zdawał się budzić w nim najgorsze instynkty.A może było na odwrót?Wzruszyła ramionami i podciągnęła swą białą pończoszkę, przytrzymując ją i wiążąc błękitną podwiązkę na idealną kokardkę.Dokonawszy dzieła, poklepała je z zadowoleniem i odwróciła się.Nucąc romantyczną sonatę, sięgnęła po drugą pończochę i pochyliła się, by ją założyć na bosą nogę, poruszając palcami stopy w ostatnim geście wolności, zanim skrępuje je znowu.Podciągnęła pończochę i przypadkiem zerknęła na Richarda.Zamarła.Richard nie patrzył już na Gusa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •