[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatonął natychmiast, jak tylko wypuścił pasy z ręki.Sessine odpoczywał przez chwilę, po czym zacisnął zęby i ostatkiem sił skierował się ku ledwo widocznej plaży.Tak naprawdę podczas wędrówki niepokoiły go wyłącznie sny.Prześladowały go wyobrażeniami stopniowych zaćmień i nagłych agonii gwiazd, obrazom tym zaś nieodmiennie towarzyszyły bitewne sceny i odgłosy walki.W miarę jak zbliżał się do tego, co – jak miał nadzieję – było celem jego podróży, sny zaczęły się zmieniać; zamiast metahistorycznych wyobrażeń Zaćmienia, coraz częściej pojawiały się obrazy będące próbami przedstawienia jego następstw.Widywał nocne niebo, zupełnie czarne, z księżycem świecącym zaledwie połową blasku; widywał niebo bezchmurne ale mimo to prawie ciemne, na którym wisiało słońce ogromne, czerwone i dające tylko drobną cząstkę tego ciepła co obecnie, niepokojąco opuchnięte, raniące nie osłonięte oczy.Obserwował zmiany klimatyczne i wymieranie roślin, a potem ludzi.Dzięki swemu położeniu, Serehfa praktycznie nie była wystawiona na działanie typowych czterech pór roku.Na tych terenach niemal zawsze panowała upalna pogoda, na przemian wilgotna i sucha, ale niekorzystny wpływ czynników atmosferycznych był w znacznym stopniu łagodzony przez wysokość oraz starannie zmienione otoczenie.Mimo to hrabia doskonale pamiętał wiosnę i lato w Seattle i Kujbyszewie w tym roku, kiedy opuścił rzeczywistość podstawową, ze swoich snów zaś dowiedział się, że tamto lato trwało znacznie krócej niż poprzednie oraz że zima nadeszła wcześniej niż zwykle.Ten sam schemat powtórzył się na półkuli południowej, tyle że w znacznie gwałtowniejszy sposób.Kolejna zima przeciągnęła się do końca wiosny, lato natomiast, które przyszło po niej, niczym prawie nie różniło się od jesieni, której pospiesznie ustąpiło miejsca.Potem była już tylko zima: albo ze słońcem ledwo tlącym się wysoko na niebie, albo mroczna i jeszcze bardziej ponura, ze słońcem ukrytym głęboko za horyzontem.Warstwa lodu i śniegu rosła w szybkim tempie, pojawiła się wieczna zmarzlina, sięgając lodowymi językami do miejsc, które jeszcze niedawno cieszyły się umiarkowanie ciepłym klimatem, prądy morskie i powietrzne zmieniały kierunki, jeziora i rzeki zamarzały, serca kontynentów stygły, górne warstwy oceanów ulegały błyskawicznemu schłodzeniu.Niemal jednocześnie wymierały rośliny, co prowadziło do błyskawicznego powiększania się pustyń, które z kolei padały łatwym łupem wydłużających się szybko lodowców.Niemal wszystkie gatunki zwierząt skupiły się w coraz węższym pasie po obu stronach równika; po to, żeby przeżyć, musiały wspiąć się na wyżyny bezwzględności i przebiegłości.W relatywnie wciąż jeszcze ciepłych głębinach oceanów życie wymierało w zastraszającym tempie, w miarę jak coraz grubsze lodowe tafle pokrywały kolejne obszary, odcinając dostęp powietrza i życiodajnych promieni słońca, bez których musiał ulec zerwaniu łańcuch pokarmowy.Nocą, jakby w charakterze szyderczej rekompensaty za utracony blask dziennej gwiazdy, na niebie od horyzontu po horyzont rozkwitały zorze polarne, zimne, piękne i nieludzko obojętne.W swoich snach hrabia widywał także ludzi skupionych wokół ognisk, brnących przez śnieżne zamiecie z resztkami dobytku na saniach lub grzbietach, kryjących się w opuszczonych kopalniach przed nadciągającymi lodowcami, które codziennie zdobywały nowe tereny, zmierzając niestrudzenie od obu biegunów w kierunku równika.Ani jedno smukłe cygaro nie wzniosło się na kolumnie ognia, unosząc ku gwiazdom choćby garstkę uciekinierów, żaden pojazd wyposażony w bardziej wydajne źródło napędu nie zabrał na pokład nawet kilku przedstawicieli niegdyś dominującej a teraz wymierającej rasy.Jednak, chociaż na drogach piętrzyły się stosy trupów, chociaż mężczyźni, kobiety i dzieci zamarzali w samochodach, przyczepach, wagonach kolejowych, wsiach, miastach i osadach, ludzie wciąż walczyli o przetrwanie – uciekali, szukali schronienia, gromadzili zapasy, ratowali bliskich.Forteca zwana niegdyś Serehfą do ostatka stawiała zaciekły opór, ale w końcu ona także musiała ulec miażdżącemu naciskowi megaton lodu.Przez jakiś czas nad białą pustynią sterczał samotnie kikut głównej wieży, niczym symboliczny grobowiec wzniesiony ludzkiej arogancji, wkrótce jednak i on poległ w nierównym boju, starty na proch przed spływające z gór lodowce.Krótkotrwała wulkaniczna erupcja, wywołana eksplozją zgromadzonych w podziemiach twierdzy materiałów rozszczepialnych, była jak ostatnie tchnienie przywalonego lawiną kolosa.Tak więc ludzkość znikła z powierzchni Ziemi, ustępując miejsca lodowi, wiatrowi i wiecznym śniegom, sama zaś – a raczej to co z niej zostało – skryła się pod skalistą skórą planety, upodabniając się do pasożytów żerujących na ciele gigantycznego, konającego powoli zwierzęcia.Wraz z nią znikła cała wiedza o wszechświecie, wspomnienia o wspaniałych dokonaniach oraz zakodowane informacje o zwierzętach i roślinach, które przetrwały zawirowania ewolucji i zdołały uniknąć zagłady z ręki człowieka.Zagrzebane głęboko pod powierzchnią ziemi kolonie niedobitków szybko przekształciły się w odosobnione światy, a w miarę jak ocalone maszyny wytwarzały kolejne generacje coraz doskonalszych następców, niemal całkowicie ustały wszelkie fizyczne przejawy działania człowieka, ten bowiem żył już nie w wywierconych w skale sztolniach i korytarzach, lecz w sztucznej rzeczywistości wygenerowanej przez komputery.A potem słońce zaczęło puchnąć.Ziemia zrzuciła lodowy kokon, przeżyła krótką ale nadzwyczaj burzliwą wiosnę obfitującą w powodzie i błyskawice, by wreszcie otulić się gęstym szalem chmur, z których niemal bez przerwy padały ulewne tropikalne deszcze.Atomosfera zgęstniała, temperatura i ciśnienie szybko rosły, kłębiące się chmury były co chwila rozrywane potężnymi wyładowaniami elektrycznymi.Nabrzmiały bąbel słońca pompował nieprawdopodobne ilości energii w otaczającą planetę gazową poduszkę.Coraz gwałtowniejsze reakcje chemiczne zachodziły w oszałamiającym tempie a na odkrytą skorupę Ziemi – ochronna warstwa gleby już dawno spłynęła z deszczem do oceanów – lały się żrące, kipiące i bulgoczące ciecze.Ziemia przypominała dawną Wenus, Wenus upodobniła się do Merkurego, Merkury natomiast przeistoczył się w pierścień stopionego żużla wirujący coraz bliżej powierzchni wciąż rosnącego słońca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •