[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Lucjan, wezwany przez panią de Bargeton, zjawił się pierwszy raz w starym spłowiałym salonie, w którym grano przy czterech stolikach w wista, przyjęła go z wyszukaną uprzejmością i przedstawiła go tonem królowej, która życzy sobie, aby ją słuchano.Nazwała dyrektora podatków panem C h a t e l e t i zmiażdżyła go dając do zrozumienia,że nie jest dla niej tajemnicą improwizowane pochodzenie jego szlacheckiego przydomka.Od tego tedy wieczora Lucjan został przemocą wprowadzony w towarzystwo pani de Bargeton; przyjęto go jednakże jak jakąś jadowitą substancję, którą kiedy przyrzekał sobie uprzątnąć poddając odczynnikom impertynencji.Mimo tego triumfu panowanie Nais zachwiało się: znaleźli się odszczepieńcy, którzy próbowali się buntować idąc za radą pana du Chatelet.Amelia, inaczej pani de Chandour, postanowiła przeciwstawić ołtarzowi nowy ołtarz, otwierając u siebie przyjęcia we środy.Pani de Bargeton przyjmowała co dzień: ci.którzy bywali u niej, byli tak w to włożeni, tak nawykli spotykać się przy tych samych stolikach, tym samym triktraku, oglądać te same twarze, te same świeczniki, składać płaszcze, kalosze i kapelusze w tym samym korytarzu, że byli przywiązani do stopni na schodach w tej samej mierze, co do gospodyni domu.Wszyscy pogodzili się z narzuconym im „szczygłem ze świętego gaju”* [*Szczygieł - po francusku: le chardonneret: w oryginale gra słów, aluzja do nazwiska Lucjana Chardon.], wedle konceptu Aleksandra de Brebian.Wreszcie prezes Towarzystwa Rolniczego uśmierzył wzburzenie uwagą:- Przed wybuchem rewolucji - powiedział - najwięksi panowie przyjmowali u siebie Duclosa, Grimma, Crebillona, ludzi, którzy tak samo jak ten gryzipiórek z Houmeau byli niczym; żaden za to nie wpuściłby do domu poborcy, jakim jest, koniec końców, Chatelet.Du Chatelet zapłacił za Chardona, wszyscy poczęli go traktować z pewną oziębłością.Czując się zagrożony, dyrektor podatków, który od chwili gdy pani de Bargeton nazwała go tylko Chateletem, poprzysiągł sobie w duchu, że musi mieć tę kobietę, wszedł na pozór w intencje pani domu, stanął po stronie młodego poety głosząc się jego przyjacielem.Ten wielki dyplomata, którego cesarz tak lekkomyślnie postradał, zręcznie przyciągnął do siebie Lucjana okazując mu jawną życzliwość.Aby wprowadzić w świat poetę, wydał obiad, na którym znaleźli się prefekt, naczelnik skarbowości, pułkownik miejscowego garnizonu, dyrektor szkoły marynarskiej, prezydent trybunału, słowem wszyscy rządowi dygnitarze.Biednego poetę fetowano tak wspaniałe, że kto bądź inny niż dwudziestoletni chłopiec byłby silnie podejrzewał jakąś mistyfikację w pochwałach, którymi zasypywano mu oczy.Przy deserze du Chatelet nakłonił rywala do wygłoszenia „Ody umierającego Sardanapala”, jego ostatniego arcydzieła.Słysząc ten utwór, dyrektor kolegium, mimo iż z natury flegmatyk począł klaskać w ręce utrzymując, że Jan Baptysta Rousseau nigdy nie napisał nic lepszego.Baron Sykstus du Chatelet pomyślał, że młody wierszokleta zadławi się prędzej czy później w tej cieplarni pochwał i zachwytów lub w upojeniu przedwczesnej sławy pozwoli sobie na jakaś śmiałość, która go zepchnie z powrotem w dawną nicość.Oczekując na rychły zgon tego geniusza, dożył, na pozór z całym wyrzeczeniem się, dawne pretensje u stóp pani de Bargeton; jednakże z wytrawnością bywalca ukartował plan i ze strategiczną bacznością śledził postępy pary kochanków, upatrując chwili, w której będzie mógł zgubić Lucjana.Od tej pory począł się rozchodzić po Angouleme i okolicy głuchy szmer, zwiastujący pojawienie się w mieście wielkiego człowieka.Powszechnie chwalono panią de Bargeton za troskliwość, jaką otacza to młode orlę.Raz zdobywszy uznanie swego postępowania, pani de Bargeton zapragnęła uzyskać generalną sankcję.Obębniła w całym departamencie proszony wieczór z lodami, ciastkami i herbatą, wielką nowość w mieście, w którym herbatę sprzedawano jeszcze w aptekach jako kordiał przeciw niestrawności.Zaproszono kwiat arystokracji na wysłuchanie wielkiego dzieła, które miał odczytać Lucjan.Luiza zataiła przed młodym przyjacielem trudności, które zwyciężyła, lecz wspomniała mu w kilku słowach o sprzysiężeniu uknutym przeciw niemu przez „towarzystwo”.Nie chciała go zostawić nieświadomym ciernistej drogi otwierającej się przed geniuszami i najeżonej przeszkodami nie do zwalczenia dla ludzi pospolitych.Pragnęła wyciągnąć dlań naukę z odniesionego zwycięstwa.Białą ręką ukazała mu sławę okupywaną nieustannym cierpieniem, mówiła o stosie męczeńskim, przez który trzeba mu się przedrzeć, słowem przyrządziła swoje najpiękniejsze „tartynki” i ukwieciła je najpompatyczniejszymi wyrażeniami.Była to kopia owej frazeologii, która tak szpeci „Korynnę” pani de Stael.Luiza uczuła się tak wielka swą wymową, iż tym więcej pokochała beniaminka, który stał się źródłem jej natchnienia; poradziła mu odważnie zaprzeć się ojca przybierając szlachetne miano de Rubempre, bez względu na krzyki, jakie wywoła ta zmiana, którą zresztą król ulegalizuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •