[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sangster wyszedł kilka chwil przede mną.Słyszałem odgłos jego kroków w korytarzu.Mijałem puste sale lekcyjne.W jednej z nich zobaczyłem siedzącą przy tablicy nauczycielkę, pochyloną nad zeszytami.Odruchowo skinąłem głową.W końcu ujrzałem mężczyznę w czarnym płaszczu, kierującego się szybkim krokiem w stronę sali gimnastycznej.Przemierzaliśmy razem sprężynującą drewnianą podłogę.Dzieliło nas piętnaście jardów wypolerowanej powierzchni.Szliśmy równym krokiem, niczym tancerze w tańcu synchronicznym.Sangster poruszał się szybko, ale wreszcie, kiedy znaleźliśmy się w części budynku, w której zajęcia miały najstarsze roczniki, udało mi się go dogonić.Poddał się ze zrezygnowanym teatralnym gestem i zaczeka! na mnie, strącając łupież z płaszcza.Był to ogromny mężczyzna, z potężnymi rękami i ramionami oraz pulchną, dziecinną twarzą, o wiele młodszy, niż się spodziewałem.Uniknął mojej wyciągniętej ręki i przez chwilę zastanawiałem się, czy nie jest oszustem, trzydziestopięcioletnim aktorem, który przypadkiem objął kierownictwo tej beznadziejnej szkoły i teraz już tylko szukał drogi ucieczki.Zauważył, że ominąłem trzy opakowania po prezerwatywach leżące na podłodze.– Przy.– zająknął się, pokazując na opakowania i uśmiechnął się ponuro.– Przynajmniej ich czegoś nauczyli śmy, panie.?– Pearson.Byliśmy umówieni.Richard Pearson.Wpatrzył się w moją uniesioną rękę, zupełnie jakbym próbował sprzedać mu jakiś artykuł erotyczny, i wyją! palec wskazujący ze swoich dziecinnych ust.– A, prawda.Pański ojciec.–.umarł w wyniku strzelaniny w Metro-Centre.Był pan tam wtedy.– Pamiętam.– Popatrzył na opakowania prezerwatyw.– Straszna tragedia.Proszę przyjąć moje najszczersze wyrazy współczucia.Zaciągnął mnie do pustej sali lekcyjnej i po dłuższym zastanowieniu posadził w ławce w pierwszym rzędzie.Kiedy usiadłem, zaczął chodzić wzdłuż tablicy, zatrzymując się, by zetrzeć cyfry w równaniu matematycznym.Najwyraźniej był jednym z tych dużych ludzi, którzy nigdy nie wiedzą, co począć ze swoim ciałem.Spojrzał na lewą rękę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, nie będąc pewien, jak dopasować tę kończynę do obrazu siebie, który miał w umyśle.Nie mogąc doczekać się puenty, zmęczony humorami tego dosyć dziwnego człowieka, powiedziałem:– Panie Sangster, jest pan najwyraźniej zajęty.Czy mogli byśmy.– Oczywiście.– Usiadł na krześle przy biurku, uśmiecha jąc się przyjaźnie.– W tej strzelaninie zostało rannych dwoje rodziców naszych uczniów.Za wszelką cenę chce pan dowie dzieć się, kto zabił pańskiego ojca.Ale nie jestem pewien, czy mogę coś dla pana zrobić.– Cóż.w pewnym sensie już pan zrobił.– Naprawdę? Niby jak?– Pomógł pan oczyścić z podejrzeń Duncana Christiego.Sangster odchylił się do tyłu i oparł głowę o tablicę, prze chodząc do porządku dziennego nad moją obcesowością.– Zeznałem, że widziałem Christiego w wejściu do cen trum, kiedy rozległy się strzały.Nie pomogłem go oczyścić.To nie pozostaje w mojej gestii.To było zeznanie naocznego świadka.– Był pan w ogóle w Metro-Centre?– Oczywiście.Tak jak i dwóch pozostałych świadków.– Wiem.Z jakiegoś powodu to mi nie daje spokoju.Starając się nie niepokoić tego i tak podenerwowanego człowieka, przywołałem na twarz swój najbardziej przyjacielski uśmiech, który w pracy rezerwowałem dla najlepszych klientów, i który, miałem nadzieję, porzuciłem na zawsze.Wszyscy go znaliście.Czy to nie dziwne?– Niby czemu? – Krzesło odchyliło się do tyłu.Sangster popatrzył na mnie znad biurka, wydymając pulchne policzki niczym ryba z rodziny rozdymkowatych, szacująca rozmiary swojej ofiary.– W innym wypadku nie moglibyśmy go rozpo znać.Dlaczego mielibyśmy kłamać? – W tym właśnie problem.Trudno wymyślić jakiś wspólny motyw.– Panie Pearson, czy pan sugeruje, że spiskowaliśmy, aby uwolnić Christiego? – Dotknął tablicy za swoją głową, uda jąc, że nie zależy mu na odpowiedzi.– Tacy szanowani oby watele jak my? – To prawda, jesteście szanowanymi obywatelami.Prawie za bardzo.Możliwe, że widzieliście kogoś podobnego do Christiego.Możecie myśleć, że to był właśnie on i dlatego wydaje się wam niewinny.– On jest niewinny, panie Pearson.Uczyłem go.Przez trzy lata uczyłem go matematyki, właśnie w tej klasie.Sie dział dokładnie w tej ławce, w której siedzi teraz pan.Ktoś oddał te strzały, ale nie Duncan Christie, fest zbyt niepewny, zbyt nieobliczalny.Wykonywał dla mnie drobne prace, takie jak naprawa ogrodzenia albo koszenie trawy.Pracuje ciężko przez pięć minut, a potem nagle jego myśli odpływają nie wiadomo dokąd, rzuca wszystko i znika na tydzień.Jego mózg jest czymś w rodzaju teatru, w którym gra w gierki ze swoim rozsądkiem.On nie zabił pańskiego ojca.– Dobrze.– Wstałem z mozołem zza poplamionej atra mentem ławki.– Właściwie zgadzam się z panem.– Zgadza się pan? Świetnie.– Sangster również wstał i strzepnął biały pył z płaszcza, odwrócone kredowe równania spadły na podłogę przy jego wielkich stopach.Wskazał mi drzwi.– Ale właściwie, dlaczego? – Widziałem, jak wychodził z sądu.Zgrywał się na mor dercę, żeby wyprowadzić wszystkich z równowagi.Przestał udawać dopiero wtedy, gdy mnie rozpoznał.Wiedział, że to nie gra.Prawdziwy zabójca nie zrobiłby tego.– Co racja, to racja.– Sangster pokiwał głową w zadu mie.– Wiele przeszedłeś, Richard, a zachowałeś przenikli wość.To może wyglądać na spisek, ale wielu z nas znało Duncana Christiego i nie pozwolimy, żeby został wrobio ny.Szliśmy korytarzem.Ogromna sylwetka Sangstera wypełniała prawie całą wąską przestrzeń.Wyraźnie mu ulżyło, klepał mnie po ramieniu, jakbym był jego uczniem, który nagle pojął zawiłości rachunku różniczkowego.Zamknął drzwi swojego gabinetu, odcinając nas od zaintrygowanej sekretarki, wyjął dwa kieliszki i butelkę sherry, po czym usiadł za biurkiem.Wciąż mając na sobie płaszcz, patrzył, jak piję słodki trunek.Jego dziecinne usta naśladowały moje.– Rodzicielskie sherry – powiedział mi.– Czyni dni krót szymi i pomaga znosić tę pracę.– No cóż, doskonale cię rozumiem.Niełatwo wbić coś do głów sześciuset nastolatkom pośrodku tego cyrku.– Pokazałem na kopułę widoczną za oknem.– Zbyt dużo sezamów i baśniowych pałaców pełnych skarbów.– Jedynymi realnymi rzeczami są miraże.Możemy sobie z nimi poradzić.Wiem, jak się czujesz, Richard.Staruszek został zabity bez powodu.Jedynym wspólnym elementem jest Metro-Centre.To tłumaczy wszystko.– Mojego ojca i cały ten konsumencki koszmar? Myślę, że jest jakiś związek.Większość ludzi staje się szalonymi, nie uświadamiając sobie tego.– Wszystkie te galerie handlowe, lotnisko i cywilizacja au tostrady.To nowy rodzaj piekła.– Sangster wstał i przyci snął swoje wielkie ręce do policzków, jakby starał się wypu ścić z siebie powietrze.– To Hampstead widziana z perspek tywy Tavistock Clinic.Cień pomnika Freuda pada na te tereny, w duszę sączy się trucizna.Uwierz mi, tutaj wszystko jest inne.Musimy przygotować nasze dzieci do nowego typu społeczeństwa.Nie ma potrzeby mówić im o demokracji par lamentarnej, kościele czy monarchii.Stare idee, którymi ty i ja byliśmy karmieni, opierają się na egoizmie.Całe to gada nie o prawach jednostki, habeas corpus, przewadze jednostki nad ogółem.– A wolność wypowiedzi, prawo do prywatności? – Na co ci wolność wypowiedzi, jeśli nie masz nic do po wiedzenia? Spójrzmy prawdzie w oczy, większość ludzi nie ma nic do powiedzenia i doskonale o tym wie.Na co komu prawo do prywatności, skoro staje się ono prywatnym więzie niem? Konsumpcjonizm jest wspólnym doświadczeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •