[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy nim już nie ma dla fantazji tworówOdpowiedniego miejsca wśród tych wyżyn -Wielka symfonia turni, hal i borówNie znosi ludzkich trefień i postrzyżyn,Nie znosi skrzydeł przyprawnych z tektury,Gdy sama cała wzlatuje do góry.Ty czułeś dobrze, że wielkość przyrodyNie potrzebuje bielidła i różu,Że miło patrzeć na schodzące trzody,Gdy z gór pędzone w szarym skaczą kurzu,I że tatrzańskiej polany nie szpeciWkoło szałasu chwast na stosach śmieci.Tyś czuł, że prawda piękna - chociaż naga,Gdy jest odczutą silnie a głęboko;Że tracić musi dzika gór powaga,Gdy fantastyczną okryć ją powłoką,I że nie trzeba robić z skał posągówAni wytwarzać różnych dziwolągów.Tyś czuł, że każda z okolic mieć musiSwój wdzięk właściwy i wyraz odrębny -Że Tatrom trzeba bydła, a nie strusi,Że zapatrzone w niebo wiejskie bębnyPiękne są - tworząc harmonię pastuszą,Do której trzeba dostroić się duszą.Twa estetyka prosta, domorosła,Znała jednakże widnokręgi szersze,I choć nie byłeś poetą z rzemiosła,Co mierzy swoje uczucia na wiersze,Choć nie goniłeś w laur zmienionej Dafne,Poczucie piękna zawsze miałeś trafne.I realizmu powszedniego mistrzeNie mogą ciebie w swej zamieścić szkole.Boś kochał wszystko jaśniejsze i czystszeI nie lubiłeś pozostawać w dole,Lecz rozumiałeś, że ludziom potrzebaPiąć się - by wyjrzeć oczami do nieba.Dobrze więc było mnie pod twoją wodząW królestwie głazów dni pogodne przeżyć,Chwytać wrażenia, jak same przychodzą,Piersi nieznanym uczuciem odświeżyćI w samym źródle piękności i czarówOżywczą rosę z śnieżnych pić wiszarów.Dobrze mi było, idąc za twym śladem,Zdobywać z trudem mało znane szczytyI z rączych kozic spotykać się stadem,Przeskakującym granitowe płyty,I na najwyższym ostrej turni zębieOgarniać wzrokiem nieprzejrzane głębie.A chociaż czasem deszcz lał jakby z cebraI trzeba było zmoczonym do nitkiUmykać na dół z skalistego żebra,By gdzie w szczelinie czas przeczekać brzydki,Tyś miał w zapasie zawsze myśl wesołą,Co rozchmurzała zasępione czoło.I słodko było gwarzyć z tobą potem,Po całodziennym spoczywając znojuPod rozpostartym błękitów namiotem,Ponad brzegami jeziorka lub zdroju,Gdzieśmy budzili krzykiem echa dolinI chleb chwytali - głodni jak Ugolin.A gdy ostatnie gasły zórz kolory,Wtedy i nasze przycichły gawędki.Bośmy słuchali, co szumiały bory,Co na kamieniach szemrał potok prędki,Myśmy milczeli.a gwarzyły skały.I tak wśród marzeń dzień nadchodził biały.To wszystko jeszcze w mych myślach się kręci,I wszystkie twoje starania i praceWe wdzięcznej u mnie zostały pamięci -Więc dług wdzięczności wspomnieniami płacę,Które, jakkolwiek spełzły na papierze,Jednak gór tchnienie przechowują świeże.29 sierpień 1879GiewontStary Giewont na Tatr przedniej strażyGłową trąca o lecące chmury -Czasem uśmiech przemknie mu po twarzy,Czasem brwi swe namarszczy ponuryI jak olbrzym w poszczerbionej zbroiNad kołyską ludzkich dzieci stoi.Przez ciąg wieków wznosi dumne czołoI wysuwa pierś swą prostopadłą,Patrząc z góry na wieśniacze sioło,Co pokornie u nóg jego siadło.Przez ciąg wieków straż swą nad nim trzymaZ troskliwością dobrego olbrzyma.Wypiastował już pokoleń wiele,Które wieczny związek z nim zawarły,Z nim złączyły swe losy i cele,Przy nim żyły i przy nim pomarły,Nawet myślą spod jego opiekiNie wybiegłszy nigdy w świat daleki.Wypiastował cały ród górali -On ich widział, gdy dziećmi radośnieU stóp jego bawiąc się pełzali,Widział młodzież, jak mu w oczach rośnie,Jak się krząta koło swego plonu,Widział potem starców w chwili zgonu.Zna więc dobrze bieg ich trwania krótki,W ciasnym kółku zamknięte nadzieje,Ich radości, pragnienia i smutki,Co ich boli, co im piersi grzeje;Zna zabiegi i spory gorąceO kęs ziemi na polach lub łące.On się przyjrzał kolejom powszednimI był sędzią już niejednej sprawy.Nieraz w nocy rozegrał się przed nimJaki dramat posępny i krwawy -Widział różne skryte ludzi czyny,Widział cnoty, widział także winy.Lecz choć czoło chmurami powleka,Zbyt surowo nikogo nie sądzi,Bo zna dolę biednego człowieka,Który idąc na oślep zabłądziI o głodzie wzrok obraca chciwyNa żyźniejsze swych sąsiadów niwy.Raczej czuje dla tej biednej rzeszyWielką litość w piersi swej kamiennej;Od kolebki bawi ją i cieszy,Z każdą chwilą biorąc strój odmienny,Przed jej okiem stroi się i wdzięczy,Pożyczając wszystkie barwy tęczy.Dla niej wstaje w gęstej mgły zasłonie,Którą z wolna zrzuca z ramion we dnie,Dla niej w wieczór cały ogniem płonieI szarzeje, mroczy się i blednie,Zawieszając księżyc w swojej szczerbie,Jakby srebrną Leliwę miał w herbie.Dobry olbrzym! Troszczy się o ludzi,Co się jego powierzyli straży -Śpiące dusze z odrętwienia budziI piękności poczuciem je darzy,I rozrzuca nad dzieciństwa nocąPierwsze blaski, które życie złocą.Tak jak w baśni: kocha się w pasterceDobry olbrzym i dobiera kluczy,By otworzyć na wpół dzikie serce;Tak jak w baśni: swych tajemnic uczy,Uczy znosić ciężkie losu brzemięI miłować swą rodzinną ziemię.1880Na zgon poezjiNie! nie umarła, jak to próżno głoszą,Ta jasnych krain pani i królowa,Co serca ludzkie napawa rozkoszą;Żaden ją grabarz pod ziemię nie schowa,Nie stłumi natchnień, które pierś jej wznoszą,Nie skazi wdzięku cudownego słowa,Bo nim ją w piasku mogilnym pogrzebie,Już z nową jutrznią zabłyśnie na niebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •