[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między nimi leżała na ławce anonimowa reklamówka.— No, patrz pan! — Typ ponaglił, obserwując gołębie kołujące nad placem.— Pasuje, to teraz dwie paczki, a później mieniamy resztę.Taka była umowa.Słusznie, tak się umawiali.Zbyszek otworzył worek i wyciągnął książkę przełożoną kartkami.Od razu rozpoznał pismo ojca.Tylko że w umowie nic nie było o gębie typa i jego uśmieszku.Nie wiedział, jak męcząca może być taka zabawa w ciuciubabkę.— Dostaniesz patyka, ale powiesz, kto cię przysłał — odezwał się cicho.— Że jak? — Typ sprężył się instynktownie.— Powiedz, kto cię przysłał — Zbyszek starał się nie unosić głosu — a dostaniesz tysiąc złotych.Na twarzy mężczyzny zagrało parę uczuć, lecz żadne nie powinno budzić nadziei w Zbyszku.Dłoń nieznajomego ścisnęła poręcz.— Facet, zwinąłem to gościowi na Głównym.Dajesz szmal albo buzi i do domu.Tego nie powinien mówić.— Co?! — ryknął Zbyszek, a nieznajomy podskoczył jak przypieczony w pośladek.Próbował uciec, lecz złapany za ręce, zaszurał tylko butami po żwirze.Nadchodzący mężczyzna z psem raptownie zmienił kierunek.— Pytam, kto ci kazał wciskać mi ten kit?Typ szarpnął głową, wyraźnie celując w nos Zbyszka, lecz zastygł w bolesnym skręcie.Wystraszone gołębie poderwały się, szukając spokojniejszego miejsca.— Mów, słyszysz!?Nie kontrolując swoich reakcji, z wściekłością, ale i pewną satysfakcją obserwował, jak przeciwnik wije się w jego uścisku.Siny na twarzy, gwałtownie trzepocząc językiem, mężczyzna unosił się w górę.Charczał.Dopiero wtedy Zbyszek pojął, iż dokonuje tego bez pomocy rąk, samą siłą woli.Tylko odosobnienie miejsca sprawiło, że ten pokaz lewitacji obywał się bez tłumu widzów.— Powiesz?Mężczyzna rozchylił usta, z których popłynęła strużka śliny.Zbyszek wielkodusznie uznał to za potwierdzenie.Odprężył się i mężczyzna opadł na trawę jak worek ziemniaków.Wkoło życie biegło swoim torem.Jedyny obserwator, malec z rowerkiem, próbował zwrócić uwagę swego zaczytanego ojca.Nic nie wskazywało na to, że może mu się udać.Poruszony wyrzutami sumienia, Zbyszek nachylił się nad podduszoną ofiarą.— No, mów.Nie bój się.Zapłacę.Nigdy by nie pomyślał, że właśnie w tej chwili dostanie z byka w brzuch.Niefachowo, ale wystarczyło, aby wylądował w rozłożystym krzewie.Cudownie ożywiony typ uciekał, jakby go tysiąc diabłów goniło.— Tato, tato! Teraz się ścigają! — Dobiegł zachwycony krzyk dzieciaka.Drapiąc ręce do krwi, stanął w końcu na równe nogi.Chwycił porzuconą reklamówkę i ruszył w pogoń.Przebiegli przez trawnik i wypadli na alejkę biegnącą wzdłuż jezdni.Ścigany oglądał się za siebie, krzywiąc twarz z przerażenia.Nieliczni przechodnie potulnie schodzili im z drogi.Zbyszek, nie mając żadnej zaprawy, biegł ciężko, lecz mężczyźnie szło jeszcze gorzej.Stawiał kroki nierówno, jakoś dziwnie zarzucając głową.Widać doskwierały mu jeszcze skutki zapasów ze Zbyszkiem.Stawało się jasne, że nie zdoła uciec.Wtedy do wysepki na środku skrzyżowania podjechał tramwaj.Normalnie wchodziło się na nią z podziemnego przejścia, ale mężczyźnie nie to było w głowie.W fatalnym stylu przetoczył się przez metalową siatkę odgradzającą jezdnię i pognał ku swemu wybawieniu.Gdyby dopadł otwartych drzwi tramwaju, uszedłby Zbyszkowi, który zawahał się przed przeszkodą.I słusznie.Nadjeżdżające od strony mostu samochody nawet nie miałyby jak hamować.Mężczyzna odtańczył kilka piruetów, lecz nie uszedł przeznaczeniu.Zielone volvo uderzyło go bokiem i posłało, niczym krótką piłkę, w siatkę okalającą wysepkę.Tramwaj zadzwonił, ale nie ruszył.Pewnie chęć obejrzenia igrzysk zwyciężyła.Tłum wylęgał, aby obejrzeć nieruchome ciało.Ktoś nadbiegał od strony stojącego autobusu, a kobieta z volvo głośno płakała.— Ten pan znowu latał.Widziałeś tato?Głos dzieciaka przywrócił Zbyszkowi zdolność myślenia.Spokojnie wysunął się z grupki gapiów i zszedł do podziemnego przejścia.Tam zdjął płaszcz, wepchnął go do reklamówki i innym wyjściem dostał się do pobliskiego parku.Starał się nie oglądać, lecz dopiero na Rynku nabrał przekonania, że nikt za nim nie idzie.* * *Do Warszawy przyjechał Odrą, ponoć jednym z najwolniejszych ekspresów w kraju.Cóż, Wrocław nie miał szczęścia z Magistralą Węglową jak Katowice.Na dworcu zdążył jeszcze kupić poranne gazety.Po dłuższej chwili natrafił na wzmiankę o mężczyźnie potrąconym w nieprzepisowym miejscu.Czytając w ostatnim zdaniu, iż z ogólnymi urazami odwieziono poszkodowanego do szpitala, poczuł, jak kamień spada mu z serca.Tym tropem nie udało się więc pójść, a pod numerem telefonu z wizytówki Rogackiego nadal nikt nie odpowiadał.Został mu tylko Traczyk.Ten człowiek musi wiedzieć, kto pociąga za sznurki.Jednak stanąwszy przed gmachem należącym do ministerstwa, Zbyszek stchórzył i skręcił do baru naprzeciwko.Sięgnął po książkę z reklamówki poszkodowanego.Wszechświat wielowymiarowy krzyczały jaskrawe litery.Na następnej stronie widniał ekslibris ojca.Książkę przeczytał w pociągu.Ciekawy, rzetelny wykład z fizyki, z nawiązaniami do filozofii.Nie miał pojęcia, że ojciec interesuje się czymś takim.Ujął w palce kartkę pełniącą rolę zakładki.Zwykła, prostokątna — miała dwa wymiary: długość i szerokość.Szybkimi ruchami zaczął ją zwijać w rulonik, coraz węższy, coraz ciaśniejszy.Wkrótce otrzymał coś na kształt cienkiego patyczka, prawie jednowymiarowego.Autor książki twierdził, że na samym początku Wszechświata mogło dojść do czegoś podobnego.Sześć z dziesięciu wymiarów zwinęło się do tak mikroskopijnych rozmiarów, że teraz nie poddają się obserwacji.Aby je zbadać, musielibyśmy dysponować energiami niedostępnymi nawet w przewidywalnej przyszłości.Rzecz jasna, hipoteza stoi w jawnej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem.Zgodnie z nim żyjemy w świecie trójwymiarowym, gdzie długość, szerokość i głębokość wystarczą do opisu każdego obiektu czy sytuacji, jeśli tylko dodać czwarty wymiar: czas.A jednak! Autor w przystępny sposób wyjaśnia, że już nieraz w historii zdrowy rozsądek się mylił.Szczególnie gdy wkracza na obszary niedostępne codziennemu doświadczeniu.Tak zaś jest w świecie atomów bądź — wprost przeciwnie — w kosmologii.Fizycy sumiennie badający te obszary dojrzeli oprócz liczb pewne zależności, symetrie, które pozwalają dostrzec wielowymiarowe podłoże naszej rzeczywistości.Do tego jeszcze wszechświaty równoległe, pętle w czasie, wszystko, co przemawia do wyobraźni.Schował książkę, zapłacił i wyszedł na ulicę.Mimo padającego deszczu ufnie uniósł twarz ku niebu.Czy zawsze musi być tchórzem? Jedni tworzą przyszłość, a inni powinni szukać w przeszłości.Nie można przed tym uciekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •