[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas zapłodnimy cię powtórnie.I tak ciągle, aż wymieni się z tobą cała pula genów naszej rasy.– Jesteście szalone!– Nie.To najrozsądniejsze wyjście.Dla nas jest już za późno, ale przyszłe pokolenia mogą być wolne.Mówiłyśmy ci, że nie myślimy w kategoriach chwilowych ani jednostkowych.– Wypuście mnie stąd! – Aylayath zaczęła się szarpać, ale przewody tkwiły w żyłach mocno, zaś cylinder inhibitował jej energię magiczną.Szarpała się jak mucha w sieci – na próżno, bo jedynie słabła.– Powinnaś nam podziękować.Zostaniesz Matką Nowej Ludzkości, Aylayath! – głos zaczął oddalać się i cichnąć.Matrony opuszczały pomieszczenie.– Ja wam nie wystarczę! Nie wymienicie całej waszej rasy! To się nie uda! Ja jedna to za mało, słyszycie!?– Oczywiście, że to za mało – dobiegł do niej gasnący głos.– Dlatego cię wielokrotnie sklonowałyśmy.Zaczęły szczękać stalowe rygle pomieszczenia, zamykając ją niby w wiecznym grobie.W dogasającym świetle dziewczyna zobaczyła, że nie jest w pomieszczeniu sama, że cylindrycznych słoi są dziesiątki, a w każdym formowała się w ludzkie ciało jakaś cielista maź, ożywały liczne nieukształtowane repliki jej samej: czerwonowłose kobiety patrzące na nią bezrozumnym jeszcze spojrzeniem.A potem z ostatnim szczęknięciem rygla nadeszła ostateczna ciemność.Cezary S.Frącurodzony w 1967 w Toruniu.Po zakończeniu nauki i odbyciu szczytnego obowiązku służby wojskowej wyjechał w Bieszczady, gdzie pasł owce, był pomocnikiem drwala i prowadził schronisko.Obecnie ma już za sobą czternastoletni staż małżeński i mniej więcej taki sam jako tłumacz literatury.Zainteresowania to żagle, brydż i praca na radiostacji krótkofalarskiej, gdzie można spotkać go pod znakiem SQ2CFL.Cezary S.FrącOdnaleźć AnnęJak co ranek Robert obudził się z krzykiem.Spocony, ściskając skłębione prześcieradło niczym drogocenny skarb, jeszcze przez kilka chwil wsłuchiwał się we własny krzyk rozbrzmiewający echem na jawie.Od dziesięciu lat budził go ten sam koszmar.Nie pomogła kozetka u psychoterapeuty, zalewanie się w trupa czy nawet ćpanie.Wspomnienia wciąż powracały: zgrzyt dartego metalu, ból nie do opisania i ciemność.Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, kiedy wracał z imprezy.Podwójnej imprezy – obrony pracy doktorskiej i zaręczyn z Anną.Dopóki nie zabrakło wódki i piwa, zabawa była przednia.Ale gdzieś około czwartej nad ranem, kiedy skończyło się i jedno, i drugie, towarzystwo zaczęło powoli się nudzić.Wtedy wraz z żoną postanowili się urwać.Uznali, że wszyscy mają w czubie na tyle, iż nikt nawet nie zauważy ich nieobecności.Po cichu wynieśli się z pokoju, pobiegli do samochodu i ruszyli w podróż.Trwała krótko.Tuż za parkingiem uderzył w nich inny samochód.Od strony Anny.Kierowca, podobnie jak Robert, był pijany.Na domiar złego, jak później ustaliła policja, pruł bez świateł ponad stówę na godzinę.Sprawca wypadku wyleciał przez przednią szybę, Robert pięć miesięcy spędził w szpitalu w gipsowym ubranku, a Anna.Zwlókł się z łóżka i ruszył do łazienki.Spojrzał w lustro.Po wyjściu ze szpitala przez trzy lata wypłakiwał się na przemian u psychiatry albo w klapę barmana w lokalu, gdzie noc w noc chlał do nieprzytomności.Trzy lata koszmaru.Koszmaru, podczas którego przepił wszystko, łącznie z pracą na uczelni.Przez jakiś czas żył z pisania prac magisterskich, ale i to się skończyło, bo po pijanemu potrafił tylko płakać, a na trzeźwo komputer nie rozpoznawał jego bełkotliwej mowy.Pisanie na klawiaturze nie wchodziło w rachubę.Za bardzo drżały mu ręce.Znalazł się na dnie, a nawet gorzej, bo i pisanie cudzych prac było dnem, a on nie potrafił już nawet tego.Robert uważnie przyjrzał się swojemu odbiciu i pokiwał głową.Gdzieś w oczach jeszcze było to wszystko widać, choć minęło siedem lat.Doskonale zapamiętał dzień, kiedy wszystko znów się zmieniło.Dokładnie siedem lat temu do drzwi jego mieszkania zapukał Andrzej, kumpel z uczelni, byłej uczelni.„Dobrze, że nie miałem wtedy ani grosza – pomyślał Robert – bo przynajmniej byłem trzeźwy”.Z początku miał zamiar wysłuchać propozycji Andrzeja, a potem wyłudzić trochę forsy na bełta.Kiedy jednak do jego skacowanego mózgu dotarło znaczenie propozycji, natychmiast przestał kombinować.Andrzej ni mniej, ni więcej, tylko zaproponował mu pracę w Ośrodku Rzeczywistości Alternatywnych, placówce zajmującej się zagadnieniem światów równoległych.Założenie było proste: w każdej sekundzie i przy każdej podjętej decyzji w rzeczywistości tworzą się rozwidlenia.Powstają nowe światy, w których historia toczy się nieco inaczej.Należało jedynie znaleźć sposób na dostanie się do tych odnóg.Najwyraźniej potrzebowali fizyka teoretyka, który zarazem miałby pojęcie o informatyce.Uśmiechnął się ironiczne.Musieli być cholernie zdesperowani, skoro postanowili zaproponować etat degeneratowi.Rzeczywiście tak było.– Ale pod jednym warunkiem – zastrzegł Andrzej.– Jakim? – zapytał Robert, choć znał już odpowiedź.– Musiałbyś.nie gniewaj się, stary, ale musisz iść na odwyk.– Dawny kumpel badawczo rozejrzał się po pokoju.Nie miał zbyt pewnej miny.Fakt, mogły ogarnąć go wątpliwości.Robert doskonale wiedział, co widzi Andrzej: faceta, który choć niedawno skończył zaledwie trzydzieści lat, to ze skołtunionymi włosami, parodniowym zarostem i pijackimi oczkami wyglądał prawie na dwa razy tyle.O samym pokoju lepiej było nie gadać – wszędzie walały się butelki po różnego rodzaju wynalazkach i resztki niewiadomego pochodzenia, a w powietrzu wisiał wszechobecny smród.To wszystko jednoznacznie świadczyło o stopniu degeneracji właściciela.– Dasz radę to rzucić? – zapytał Andrzej.– Musi wam cholernie zależeć, skoro przychodzicie do mnie.Dokonaliście jakiegoś przełomu?– I tak, i nie.Straciliśmy Toma, twojego dawnego promotora.A po wypadku z Anną.Nagły skurcz przemknął przez twarz Roberta.Jego kumpel to zauważył.– Wybacz, nie powinienem o tym wspominać.Ale tylko ty w pełni orientowałeś się w jego badaniach.Miałeś zostać jego następcą.Uwielbiał cię.Po wypadku.– przełknął ślinę – i po tym, jak wywalili cię z uczelni, mawiał, że nauka wiele straciła.Zresztą jako jedyny sprzeciwiał się twojemu zwolnieniu.Niedługo później sam złożył rezygnację i przeniósł się do ośrodka, zabierając nas ze sobą.Na krótko przed śmiercią chciał, żebyś przyszedł do ośrodka i został jego asystentem.Teraz.– Andrzej zawahał się –.teraz potrzebujemy kogoś na jego miejsce.A ty.– zamilkł.– Kiedy zmarł i kogo rozumiesz przez „nas”?– Zmarł dwa tygodnie temu, na raka.Było o tym głośno w holowizji, myślałem, że wiesz.A my [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •