[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Po drogach nie łażą pająki.- O to chodzi, panie komendancie, że czasami chyba łażą.- Instrukcja.- zaczął Briskle.- Panie komendancie! - przerwał nieregulaminowo Winsel.- Ten pająk wylazł tyłem na drogę.To był bardzo stary pająk.Cały omszały.Zepsuła mu się orientacja.Prawdopodobnie.- Przyślijcie go do laboratorium.Musimy zbadać przyczyny.- Ale, panie komendancie, on waży sześdziesiąt ton.- To przewieźcie laboratorium na drogę 615.Chyba lżejsze.Winsel mruknął coś, czego Briskle nie zrozumiał.Kazał sobie powtórzyć.- Melduję, że wykonamy.- Kto prowadził wóz?- Tego właśnie nie wiemy.Przyjechała sanitarka.Głowę zabrali, bo była cała, o dziwo.- A reszta? Znaki identyfikujące?- W tym właśnie rzecz.- To znaczy?! Mówcie, czy ja muszę każde słowo z was wyciągać na siłę?!- Identyfikacja wymieszała się z rejestracją wozu.I dokumenty też.Albo nie miał.- Co się wymieszało?- Właśnie wszystko.A rejestrację i większość szczątków ten diabeł zeżarł.- Co za terminologia?- Znaczy pająk.Znaczy.automat służby leśnej.Kiedy przyjechaliśmy kończył właśnie wchłaniać w siebie wszystko, co leżało luzem.A było tego do cholery i trochę.A najgorsze że ten facet też chyba leżał luzem.Automat musiał się przeprogramować.- Powiedzcie Winsel - rzekł Briskle z trudem powstrzymując obrzydzenie - skąd jechał ten wóz?- Z zachodu.Sprawdziliśmy rejestrator przy 615, bo tam oddał autopilota.- Sprawdźcie skąd wyjechał i zaraz meldujcie! - krzyknął i rozłączył linię.Zerwał się z krzesła i zaczął przechadzać wielkimi krokami po niewielkim pokoju komendy.Żuł nową zapałkę i zachodził w głowę jak to się mogło stać, że właśnie na jego terenie miał miejsce taki wypadek.Dziesięć lat, jak tu siedzi, a poza “buntem automatów”, który okazał się niewinną psotą małego Garricka (dzisiaj już konstruktora Garricka) nic się nie zdarzyło.Wypadek, i to teraz, kiedy ma przyjść awans nadposterunkowego.Gorzej być nie mogło.Przecież to jasne.Wszystko okaże się jego winą.To, że droga za wąska, chociaż przepisowa.Że pająk zwariował.To wreszcie, że jakiemuś gościowi przyszło do głowy rwać tą przecinką tak, że nie było co zbierać Tfu! Skrzywił się z obrzydzenia, gdy wyobraził sobie, że jacyś tam odziani w skafandry biologiczne faceci podnoszą głowę z ziemi, otrzepują z piasku i pakują do teczki.A wcześniej robią zastrzyk konserwujący.Im dłużej myślał, tym bardziej czuł się przygnębiony.Splunął zapałką, którą żuł w międzyczasie, na plastikową masę i sięgnął po nową.Zawahał się chwilę.Machnął ręką zrezygnowany i podszedł do kasy pancernej, w której trzymał ważne dokumenty.Otworzył zamek szyfrowy i drzwi z cichym szumem rozsunęły się przed nim.Wyciągnął jedyną w kasie teczkę zawierającą dokumentację sprawy opatrzonej kryptonimem “Bunt A”.Sięgnął głęboko w otchłań szafy.Wyjął stamtąd lekko wygniecionego papierosa.“Wszystko przez ten głupi wypadek.Już byłem na dobrej drodze”.Zapalił parząc się zapałką w palec.Oczywiście, wszystko będzie na niego.Jak idzie dobrze, to dlatego, że są te wszystkie cerebrotrony, centra, procesy indywidualne.A jak źle - zawsze znajdzie się taki głupi Briskle.Ktoś przecież musi odpowiadać.Sygnał meldunku.- Dwanaście!- To Winsel.Mam dane.- Dawaj szybko, bo mnie tu już diabli biorą.Nie dość, że upał, to jeszcze trzeba czekać, żeby ktoś zrobił tak prostą rzecz jak zidentyfikowanie ofiary.Wszystko trzeba samemu - pociągnął nosem, bo dym zasnuł mu twarz i gryzł w oczy.- On był z Instytutu.- Skąd wiecie?- Wóz wyjechał spod Instytutu.Tak mówi trasa.- Pytaliście portiera?- Nie.Tak.Nie wie, kto wychodził.- A może wie, czyj był wóz?- Wie.- No!- To był wóz.Czekajcie, mam zapisane.Giss.Arne Giss, to ten nowy.- Cały Instytut, cholera, jest nowy.Ale każdy gość z instytutu.- Słucham?- Wracajcie do komendy!- Tak jest.Według rozkazu.***Czas jest zupełnie niewymierny.Czas wewnętrzny mierzony jest rytmem przemian dobowych, miesięcznych, rocznych.Rytmem głodu, snu i jawy, rytmem serca.Nie czuję pulsu.Po wypadku zostałem przewieziony do szpitala.Udało się.Dobrze, że się skuliłem.Nie palą światła w pokoju.Czyli jeszcze nie minęła noc.Ale nie istnieje ciemność tak absolutna i tak pełna życia zarazem.Jeżeli myślę, to nie mam halucynacji.Nie, to nie ma związku.Schizofrenia? Pourazowa!? Bzdura.Straciłem wzrok.To wiem na pewno.Muszę przyznać, że ze spokojem przyjąłem tę myśl.Tylko jedna rzecz: ja już nie polecę.Nie mogę się ruszyć.Chyba jestem w skafandrze rewitalizacyjnym.Ale coś nie jest tak.Bo właściwie - mam pełną swobodę ruchów.Jestem wolny.Czuję, jak rozrastam się kosmicznie kamiennym ciałem.Między głową a stopami odległość wynosi obecnie chyba ze dwa parseki.Mogę krzyknąć do swoich stóp.Po ilu wiekach usłyszą? Nieważne.Kiedyś to nastąpi.Stopy poruszają się ruchem wolnoobrotowym.Oś przebiega koło szyi.Widzę w pewnym oddaleniu siebie samego, maleństwo ludzkie, pyłek do zdmuchnięcia.Trzeba go chronić, to ludzieństwo słodkie o kształcie wróbelka.Przerastam Galaktykę.Mój portrecik maleje w różowych koronkach.Nie wytrzymam.Pękłem! Kurczę się nagle do objętości mysikrólika.Króliczka.Króliczątka.Mam ciałko mróweczki i mordkę jak kwiatuszek.Dość!Jeżeli jestem w skafandrze, to jasne, skąd pochodzą te wrażenia.Brak bodźców powoduje takie bujanie wyobraźni.Brak bodźców w wyizolowanym z zewnętrznego świata mózgu powoduje niejako działalność zastępczą.Mózg produkuje wyobrażenia wypełniające przestrzeń niebytu.Horror vacui.Nie.Mózg zawsze produkuje, tylko tu nie ma rzeczywistości obiektywnej, aby móc go testować i trzymać w ryzach.Kreacja wolnego ducha.W wyizolowanym mózgu! Nie, to niemożliwe.***Swagam siedział na inforze, to tam teraz przeniosła się plama słonecznego blasku.Ita wróciła właśnie z ogrodu.Rzuciła okiem na rekord, ale nie było śladu zgłoszenia.W tym samym momencie usłyszała sygnał.- Tu dwanaście, Briskle.- Policja?- Tak.Czy zastałem pana Arne Gissa?- Nie.Nie ma go jeszcze.Coś się stało?- Skoro go nie ma, to się stało.On nie żyje.- Niemożliwe.Pan nie mówi.- Niestety.Rozbił się swoim wozem na drodze 615.Proszę przyjechać do nas, już wysłałem wóz po panią.- Po co?- Trzeba złożyć zeznania.Kto jeszcze znał pana Gissa? Kto z nim mówił ostatnio?- Isson Grave.Siedemnaście.Instytut.Swagam przyglądał się swojej pani z uwagą.***Wszedłem do baru.Al powinien już być.Już trzeci raz próbuję z nim odbyć tę rozmowę.Wciąż się wymyka.Jest, siedzi przy stoliku obok okna.Pozwolono mu otworzyć przewiew powietrza.Czuję zapach wieczornych kwiatów i ten nieokreślony aromat, jaki wydaje ziemia przed zmierzchem.Witamy się.Al jest jakiś chmurny.Od kiedy Fomalhaut ruszyła w drogę i mnie humor nie bardzo dopisuje.Zamówiliśmy po piwie.Zacząłem palić.Tutaj wolno, nie ma żadnych przeciwwskazań.To nawet przyjemne.Zapaliłem.- Cóż to jest przypadek; czy szansa, czy nieznaczący układ jakichś tam faktów? - zastanowił się głośno.- Sądzę - powiedziałem siadając - że o przypadku nie ma mowy.Jesteśmy od początku zdeterminowani.Od praatomu.Powiedzmy ta sala [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •