[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Zostałem zwiedziony — wyjaśnił Jason gorzko.— Widząc jak swobodne są tam niezamężne kobiety…— W rzeczy samej.Lubieżna z nich banda, ci Danskarzy.Omal tak bezwstydni jak Tyrkerzy.Arpad zdjął z półki fajkę i kapciuch z tytoniem.— Zapalisz?— Nie, dziękuje.W Eutopii nie trujemy się narkotykami.Psy zbliżyły się.Odgłosy sfory zmieniły się w zakłopotane poszczekiwanie.Rogi zapiszczały.Arpad nabijał fajkę tak spokojnie, jakby była to teatralna sztuka.— Ależ się muszą pocić! — uśmiechnął się.— Przyznaję, że Danskarzy są poetami, nawet w przekleństwach.I bez wątpienia są odważni.Byłem tam u nich, dziesięć lat temu, kiedy Wojewoda Bela posłał im ludzi do pomocy, po powodzi.Widziałem, jak śmiejąc się walczyli z szalejącą wodą.A poza tym, w dawnych wojnach dobrze nam stawali.— Jak sądzisz, czy wojny jeszcze będą? — zapytał Jason.Przede wszystkim chciał uniknąć dalszego wypytywania o swoje kłopoty.Wcale nie był pewien reakcji swojego gospodarza.— Nie w Westfalii.Za dużo roboty.Jeśli młoda krew nic wyszumi się dość w pojedynkach, cóż, można nająć się na wojnę u barbarzyńców, za morzami.Albo na planetach.Mojego najstarszego tam ciągnie.Jason przypomniał sobie, że kilkanaście dziedzin, leżących dalej na południu, wspólnym wysiłkiem prowadziło program astronautyczny.Technologia znajdowała się tu na podobnym poziomie jak w historii Ameryki, a utrzymywanie wielkich programów socjalnych czy militarnych było niepotrzebne, toteż zdołano założyć bazę na księżycu i wysłać wyprawę na Aresa.Z czasem, przypuszczał, dojdą tu do tego, co Hellenowie osiągnęli tysiąc lat temu i zmienią Afrodytę w nową Ziemię.Lecz czy wtedy zbudują prawdziwą cywilizację — racjonalnie myślących ludzi w racjonalnie zaplanowanym społeczeństwie? Wątpił w to, znużony.Ryk na zewnątrz poderwał Arpada na nogi.— To twój samolot — powiedział.— Idź lepiej.Czerwony Koń zawiezie cię do Varady.— Danskarzy na pewno się tu pojawią wkrótce — Jason wyraził swój niepokój.— A niech tam — Arpad wzruszył ramionami.— Powiadomię sąsiadów, a myśliwi nie są głupi, będą wiedzieć, że to zrobiłem.Poprzerzucamy się trochę obelgami, a potem każę im się wynieść z mojej ziemi.Dobrej drogi, gościu.— Ja… ja chciałbym móc odpłacić ci za twą dobroć.— Bah! To była zabawa.I okazja, żeby się swoim synom pokazać jak mężczyzna.Jason wyszedł.Samolot okazał się helikopterem — nie odkryli tu grawitoniki — pilotowanym przez małomównego, młodego autochtona.Wyjaśnił, że jest hodowcą i podwozi obcego nie tyle robiąc przysługę Arpadowi, ile w odpowiedzi na zuchwałość Norlandczyków, którzy nie zaproszeni wdarli się na teren Dakoty.Jason był zadowolony, że na tym rozmowa się zakończyła.Maszyna wystartowała.W czasie lotu na południe Jason widział tu i ówdzie skupione blisko siebie wioski, od czasu do czasu magnacką siedzibę, resztę stanowiły żyzne, pofałdowane równiny.W Westfalii kontrolowano przyrost naturalny tak samo jak w Eutopii.Lecz wcale nie dlatego, że zdawano sobie sprawę, iż człowiek potrzebuje przestrzeni i świeżego powietrza, pomyślał Jason.Nie, ich działania wynikały z chciwości, z dbałości o rodzinę.Ojciec nie chciał dzielić swego majątku pomiędzy zbyt wiele dzieci.Słońce zaszło, pomarańczowy księżyc tuż przed pełnią pojawił się nad wschodnią krawędzią świata.Jason opadł na oparcie, czując drgania silnika przenikające kości, niemal napawając się zmęczeniem, i obserwował.Nie widać było najmniejszego śladu bazy księżycowej.Musi wrócić do domu zanim zobaczy księżyc lśniący światłami miast.A odległość od domu była większa od nieskończoności.Mógłby zawędrować do najdalszej z gwiazd, które zaczęły właśnie migotać na tle fioletowego zmierzchu — gdyby przekroczenie prędkości światła okazało się możliwe — i nie znaleźć Eutopii.Dzieliły go od niej wymiary i przeznaczenie.Nic, prócz gnących rzeczywistość pól parachronionu, nie mogło przenieść go do jego własnych linii czasu, przecinając wiele innych.Zastanawiał się dlaczego.Była to tylko pusta spekulacja, jednak zmęczony umysł znajdował ulgę w dziecinnych roztrząsaniach.Dlaczego Bóg nakazał czasowi, potężnemu, pełnemu cieni, rozgałęziać się i łączyć, nieść w sobie wszechświaty takie jak Yggdrasil z danskarskich legend? Czy po to, żeby człowiek miał szansę zdać sobie sprawę ze wszystkich potencjałów, jakie w nim tkwią?Na pewno nie.Tak wiele z nich budziło tylko grozę.Przypuśćmy, że Aleksander Wielki nie wy dobrzał z gorączki, która złożyła go w Babilonie.Załóżmy, że zamiast doświadczyć tam upokorzenia, dzięki któremu spędził resztę długiego życia na umacnianiu podstaw swojego imperium — załóżmy, że tam umarł?No cóż, tak się wydarzyło, i to prawdopodobnie w większości historii.Wówczas imperium padało w szaleńczych wojnach o sukcesję.Hellada i Orient rozdzielały się.Rodząca się nauka zmienia—ia się najpierw w metafizykę, potem w czysty mistycyzm.Wstrząsany konwulsjami świat śródziemnomorski podbijali Rzymianie: okrutni, pozbawieni zdolności twórczych, twierdzący, że są spadkobiercami Hellady nawet po zniszczeniu Koryntu.Żydowski, heretycki prorok zakładał mistyczny kult zakorzeniający się wszędzie, ponieważ ziemska egzystencja doprowadzała ludzi do rozpaczy.Zaś kult ten nie znał tolerancji.Jego kapłani nie uznawali żadnego z rozlicznych sposobów postrzegania Boga prócz własnego.Wycinali święte gaje, zabierali z domów pokorne świątki i zamęczali ostatnich ludzi, którzy mieli wolne dusze.O tak, myślał Jason, po długim czasie świat wyśliznął się z ich uścisku.Nauka mogła się narodzić, niemal dwa tysiące lat później niż u nas.Lecz trucizna pozostała: myśl, że człowiek musi dostosować się nie tylko zachowaniem ale i wiarą.Teraz, w Ameryce, nazywają to totalitaryzmem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •