[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie szkoda ci?- Czego?- Nooo, jak to czego? Że zakończysz życie jak czips albo jak batonik.- Lubię batoniki w polewie czekoladowej - przyznał Darlan.- A ja w polewie zbrojowej, he, he - zarechotał smok, najwyraźniej zadowolony ze swojego dowcipu.- No chodź tu bliżej, capnę cię na raz, obiecuję, że nie będzie bolało.- Dobra, dobra, po co ten pośpiech? Nie możesz konsumować tak łapczywie.Zdążysz.Może najpierw porozmawiamy?- Gra wstępna, tak? - Smok nieco cofnął łeb, ale wciąż patrzył na Darlana uważnie swoimi różowymi oczami.W ich środku lśniły ledwie widoczne czarne kreseczki źrenic.- Może być.A po wszystkim to nawet chyba sobie zapalę, he, he.- Smok znów się uśmiał, zionąc z pyska pomarańczowym ognikiem.Darlan poczuł pieczenie na twarzy, mimo że stał kilka kroków od granicy ognia.- No to cudownie - powiedział głosem tak słodkim, jak kawałek tureckiego ciasta popijany mrożoną białą czekoladą z bitą śmietaną.- Powiedz mi, panie smoku, co ty tu właściwie robisz?- Jak to co? - Smok nie wahał się ani chwili.- Leżę na kupie złota.Zawodowo i profesjonalnie.Jestem w tym naprawdę dobry.Mara medale.- Za leżenie?- Nie, za łyżwiarstwo figurowe.Dwa złote i jeden srebrny, o tam są, koło twojej nogi.- Ale skąd ty to całe złoto wziąłeś? Od lat nikt cię widział na niebie.Nie rabowałeś, nie podpalałeś, nie ganiałeś niewiast za stóg.Wylegujesz się tu tylko, pojadasz prosiaki i słabszych studentów swojej szkoły, a robotę za ciebie musi odwalać ktoś inny.- I o to chodzi! O to właśnie chodzi! - wykrzyknął radośnie smok.Z jego nozdrzy buchnął kłąb różowego dymu, pewnie na znak, że poruszyli ulubione tematy Kotleta.- O co?- Żeby leżeć do góry brzuchem, ewentualnie do dołu.Taaak, to jest rzecz gustu właściwie, do góry czy do dołu.No taaak.można też leżeć brzuchem na boku.oraz tak trochę na boku, a trochę do góry, tylko wtedy mnie zawsze ogon swędzi, nie wiem właściwie dlaczego.- Reasumując? - ponaglił go Darlan.- Reasumując, jesteś luźny.Oni reketują, ty nimi zarządzasz i złoto płynie strumieniami.Co jest celem życia smoka? Żarcie i złoto, oczywiście.Nie wierz w te bajki o naszej wiekowej mądrości.Jesteśmy jak mężczyźni - chcemy jedzenia i gołych kobiet (które zresztą też od razu zjadamy).Dawniej i ja latałem po niebie wolny jako ten niebieski ptak.czyli zielony smok.Straszyłem ludzi, porywałem krowy, paliłem owce i dziewczęta.Przyjemne to było życie, ale i niebezpieczne.A to jakiś durny rycerz na mnie najeżdżał i kłuł kopią po zadku (bo od przodu żaden nie odważył się zaatakować).A to zmyślny sołtys napychał siarką i smołą brzuch wioskowego głupka i podtykał mi go na spróbowanie.A to znowu jakiś pisarzyna udowadniał naukowo, że mnie nie ma.Jak on się nazywał? Warańczyk? Marańczyk? Hm.Chyba Karańczyk i właśnie kara go spotkała, bo go zjadłem.Ale przyznaję, że do końca trzymał się scjentycznego paradygmatu i utrzymywał, że ja tak naprawdę nie istnieję.Smok zawiesił głos, uważnie spojrzał na Darlana.- Czy ty w ogóle rozumiesz te trudne wyrazy, którymi cię brifuję.- Tak jakby.- Rycerz kiwnął głową.- Pewnie bardziej „jakby” niż „tak” - mruknął smok, ale zaraz wrócił do opowieści.- Któregoś razu w moje łapy wpadła ta księga.Napisał ją pradawny mag zza morza, wielkiej ponoć mądrości człek.To on nazywał się Kotlet, a nie ja.Przeczytałem ją, a jakże, bo umiem i lubię czytać - smok zawiesił głos - w przeciwieństwie do większości przedstawicieli twojego fachu, droga przekąsko.I doznałem wglądu, czyli eureki.Po co się wysilać? Po co się narażać? Po co tracić energię? Zamiast polowania, latania i walki mogę całe życie przeleżeć na czubku wielkiej góry złota i czerpać dochody z inwestycji, a nie z podboju.I to stokroć większe.Zarządzanie i reketing to potęga!Smok się rozkręcał, a im dłużej mówił, tym wyraźniej zmieniał się kolor jego oczu.Różowe ślepia zieleniały, a pionowa źrenica grubiała i wyginała się, przyjmując kształt podobny do litery S.S jak smok zapewne, pomyślał Darlan.A więc i on jest zaczarowany! Ta księga to podręcznik reketingu i zarządzania.Opanowała umysł smoka, a następnie wszystkich ludzi, którzy przychodzą do szkoły.Żeby ich uwolnić, muszę ją zniszczyć.A że u wędrownego rycerza, co w głowie, to i w nogach, Darlan powoli zaczął się przesuwać w stronę księgi.- A jak ty tak naprawdę masz na imię? - spytał, próbując zagadać smoka.- Eufrozy, po stryjecznym dziadku.- A ten.tego.rodzinę masz? - Kroczek, następny kroczek.- Nie, rodzina przeszkadza w karierze zawodowej.- To może chociaż jakieś jajko? Znaczy.zniesione.przechowujesz? - Trzeba przejść obok wielkiej skrzyni ze złotem.Zauważy czy nie?- Nie popieram rozmnażania in vitro.Jak już osiągnę odpowiedni pułap, wtedy zastanowię się nad ab ovo.- Wiesz, wtedy może już być za późno.Zegar biologiczny tyka: tik-tak, tik-tak, itepe, itede, et cetera.Darlan też postanowił pochwalić się znajomością języków obcych.Obcych i martwych - to skojarzenie ponownie przypomniało mu, że się boi.Ale księga była tuż-tuż.Eufrozy nie reagował, najwyraźniej zamyślił się nieco nad swoją przyszłością, ewentualnym ojcostwem i zegarową metaforą.Nawet na moment zamgliły mu się oczy.Krótki, jak to z momentami bywa.Smok wzdrygnął się, splunął, warknął.- Co ty mi tu o jajkach.- Zawiesił głos.- Ejże, przekąseczko, a co ty chcesz zrobić?!Darlan nie miał zamiaru odpowiadać.Skoczył do przodu, kilkoma susami dopadł do księgi i mocnym pchnięciem wbił w nią miecz.A potem się zaczęło.Smok ryczał, zionął strugami ognia, walił łapami, próbując rozgnieść Darlana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •