[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Obiecał pan nie przerywać.— Ale wy, naukowcy, powinniście się kierować jakąś logiką.No dobrze, już milczę.— Około dwóch miesięcy niezmordowanie uganialiśmy się za ostatnią kobietą z plemienia czarnoskórych Sybiraków.Dowiedzieliśmy się, że jeszcze żyła i chyba była gdzieś szamanką.Wreszcie znaleźliśmy ją w koczowisku koło miasteczka o zdumiewająco dźwięcznej nazwie Taimba, obcej zarówno dla Rosjan jak i Ewenków.Przyprowadził nas tu Ewenk Ilja Potapowicz Luczetkan, który kiedyś, nie zważając na zakaz szamanów, towarzyszył jako przewodnik samemu Kulikowi.Był to sędziwy starzec o brązowej pomarszczonej twarzy i tak wąskich oczach, że wydawały się stale zamknięte.„Szamanka to dziwny człowiek — mówił Luczetkan gładząc goły podbródek.— Jakieś czterdzieści albo mniej lat temu przyszła do rodu Churchangyr.Była zepsuta”.Wiedzieliśmy, że „zepsutymi” Ewenkowie nazywają zarówno kontuzjowanych jak i nienormalnych.„Nie mogła mówić — kontynuował Ilja Potapowicz — krzyczała.Dużo krzyczała.Nic nie pamiętała.Umiała leczyć.Samymi oczami umiała leczyć.Została szamanką.Dużo lat z nikim nie mówiła.Dziwny człowiek.Czarny człowiek.Nie nasz człowiek, ale szaman, szaman… Tu jeszcze dużo starych Ewenków.Rosyjskiego cara dawno nie ma.Kupca, który od Ewenków skóry brał, dawno nie ma, a u nich ciągle jeszcze jest szaman.Inni Ewenkowie dawno już szamanów wygnali.Nauczyciela wzięli.Leśną gazetę pisać będziemy.A tu ciągle jest szamanką.Po co ją oglądać? Lepiej artel myśliwych pokażę.Tak wam powiem, baje”.Siergiej Antonowicz na wszelkie sposoby dopytywał się, z jakiego rodu pochodzi szamanką, mając nadzieję, że dowie się czegoś o jej pochodzeniu.Udało się nam jedynie ustalić, że nikt nic o niej nie wiedział zanim zjawiła się w rodzie Churchangyr.Być może mowy i pamięci została pozbawiona podczas katastrofy meteorytu, i jak widać, stan jej zdrowia po dzień dzisiejszy przedstawia wiele do życzenia.„Ewenkom za cara kazano się chrzcić — mówił Luczetkan — a oni szamanów zostawili, nie chcieli słuchać cara.Wszyscy kłaniali się czarnemu nurowi, tajmieniowi i niedźwiedziowi.A teraz szamanów przepędzili”.Powiedział nam również, że czarna szamanką miała jakieś własne dziwne obrzędy.Odprawiała je wczesnym rankiem, kiedy wschodzi gwiazda poranna.Luczetkan obudził mnie i Siergieja Antonowicza.Wstaliśmy cicho i wyszliśmy z czumu.Rozsypane na niebie gwiazdy zdawały mi się jakimiś odłamkami pozostałymi po atomowej katastrofie wszechświata.W tajdze nie ma skraju lasu ani polan.W tajdze jest tylko bagno.Stożkowaty czum szamanki stał przy samej topieli.Zbity mur modrzewi rozstąpił się i widać było niższe gwiazdy.Luczetkan zatrzymał nas.„Tu trzeba stać, baje”.Widzieliśmy, jak z czumu wyszła wysoka, zgrabna postać, a w ślad za nią trzy stare Ewenki, które wydawały się całkiem malutkie w porównaniu ż szamanką.Procesja ta gęsiego ruszyła po grząskim bagnie.„Bierzcie żerdzie, baje.Zapadniesz się — trzymać będzie.Bokiem pójdziemy, jeśli patrzeć chcesz i śmiać się chcesz”.Niczym linoskoczkowie, z żerdziami w rękach, szliśmy po żywym, wzdychającym pod nogami bagnie, a kępki z prawa i z lewa tak się ruszały, jakby chciały podskoczyć do góry.Nawet krzaki i młode drzewa kołysały się, czepiały się naszych żerdzi i wydawało się, że chcą nam zastąpić drogę.Skręciliśmy za młodniak i stanęliśmy.Nad czarną, zębatą linią lasu, otoczona małą aureolą świeciła gwiazda poranna.Szamanka i jej towarzyszki stały pośrodku bagna z uniesionymi rękami.Potem usłyszałem niski, długi dźwięk.Jakby w odpowiedzi odezwało się dalekie leśne echo, powtarzające tę nutę o wiele oktaw wyżej.A potem echo zabrzmiało głośniej jakąś dziwną, niejasną melodią.Zrozumiałem, że to śpiewała ona, szamanka.Tak zaczął się ten nie do opisania duet głosu szamanki i leśnego echa, przy czym często słychać je było równocześnie, zlewały się ze sobą w niepojętej, ale czarownej harmonii.Pieśń się skończyła, a ja nie chciałem, nie mogłem ruszyć się z miejsca.„To pieśń prehistoryczna Moja hipoteza o ludziach przedlodowcowych jest słuszna” — entuzjastycznie wyszeptał Siergiej Antonowicz.Potem w dzień siedzieliśmy w czumie szamanki.Przyprowadził nas tutaj Ilja Iwanowicz Churchangyr, pomarszczony starzec bez jednego wioska na twarzy.Nawet rzęs i brwi nie miał ten mieszkaniec lasu, nie znający kurzu.Szamanką miała na sobie mocno znoszoną ewenkijską parkę, przyozdobioną kolorowymi szmatkami i wstążeczkami.Oczy miała zasłonięte naciągniętą na czoło czapką futrzaną, a nos i usta okutane podartym szalem, jakby od mrozu.Siedzieliśmy w ciemnym czumie na podłodze, na śmierdzących skórach.„Po co przyszedł? Chory?” — spytała szamanka niskim, aksamitnym głosem.I od razu przypomniałem sobie poranną pieśń na błotach.Kierując się nieświadomym porywem, przysunąłem się ku czarnej szamance i powiedziałem jej:„Słuchaj, baje szamanko.Czy wiesz, co to jest Moskwa? Tam jest dużo kamiennych czumów.Zbudowaliśmy tam wielki szytik.Ten szytik może latać.Lepiej niż ptaki, do samych gwiazd może dolecieć — wskazałem ręką do góry — Jak wrócę do Moskwy, polecę tym szytikiem do nieba.Polecę na gwiazdę poranną, której pieśni śpiewasz”.Szamanką pochyliła się w moją stronę.Zdaje się rozumiała, o czym mówię.— „Polecę szytikiem do nieba — kontynuowałem gorąco — chcesz, żebym zabrał cię na gwiazdę poranną?”Szamanka patrzyła na mnie błękitnymi, przestraszonymi oczami.W czumie zapanowała martwa cisza.Ktoś z napiętą uwagą wpatrywał się we mnie z ciemności.Nagle zobaczyłem, że szamanka jakby się skurczyła i z wolna opadła na skórę.Wpiwszy się w nią zębami, zaczęła tarzać się po ziemi.Z gardła szamanki wydobywały się bełkotliwe dźwięki — ni to szloch, ni to jakieś niepojęte, nieznane słowa.„Aj, baje, baje — zawołał cienkim głosem stary Churchangyr — coś narobił, baje.… Niedobrześ zrobił, baje, bardzo niedobrze… Idź stąd, baje, idź szybko.Święta gwiazda, a ty źle mówisz…”„Czy można szargać ich w–w–wierzenia? Co pan narobił?” — ze złością szeptał Siergiej Antonowicz.Pośpiesznie wyszliśmy z czumu.Luczetkan rzucił się biegiem po nasze reny.Nie spotkałem nigdy spokojniejszych, łagodniejszych ludzi niż leśni myśliwi Ewenkowie, ale teraz nie poznawałem ich.Odjeżdżaliśmy z osady odprowadzani ponurymi, wrogimi spojrzeniami.„Udaremnił pan plany badawcze ekspedycji etnograficznej Akademii Nauk” — z trudem wydusił z siebie Siergiej Antonowicz, wstrzymując swego rena, żeby zrównać się ze mną.„Pańska hipoteza jest nic niewarta” — odburknąłem i uderzyłem obcasami swego rogatego rumaka.Pokłóciliśmy się z Siergiejem Antonowiczem i przez następne trzy dni, kiedy oczekiwaliśmy na hydroplan z Krasnojarska, nie zamieniliśmy ani słowa.Tylko Luczetkan był zadowolony.„Zuch, baje — śmiał się, a oczy jego wyglądały jak dwie zmarszczki na brązowej twarzy.— Dobrze pokazał, że szamanka to tylko zepsuty człowiek.Będę pisać do leśnej gazety.Niech wiedzą wszyscy leśni ludzie”.Dziwne myśli krążyły mi po głowie.Hydroplan znoszony silnym prądem szarpał już cumy, Już szytik dowiózł mnie do samolotu, ale ciągle nie mogłem oderwać wzroku od przeciwległego brzegu Podkamiennej Tunguzki.Za urwistą, jakby toporem zrąbaną skałą rzeka skręcała w prawo, w stronę miejsca, gdzie doszło do katastrofy atomowej.Ale na tamtym brzegu nic nie można było wypatrzyć, prócz kołyszących się wierzchołków pożółkłych już i pokrytych śniegiem modrzewi.Nagle dostrzegłem nad urwiskiem podskakującego człowieka.Rozległy się wystrzały.To jakiś Ewenk ze swym łosiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •