[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ameryka odzwyczaiła się od dziwienia.Oto po mieście spaceruje czarny mag Billy Mbabete, wymachując Wszystkowidzącym Kamieniem, a publika go tylko oklaskuje, żeby ją pogięło! I czeka, nie może się doczekać, kiedy pokażę jej swój kamyczek! Wszystko jest okejowo, Wanja! Kumasz?- Billy, dlaczego jesteś taki upierdliwy, co?Gadam, gadam, i od tego gadania czuję się lepiej.Sama myśl o etatowej armacie, we władaniu którą zostałem nieźle wyćwiczony, dodaje mi odwagi.Zazwyczaj mój instynkt samozachowawczy jest silny jak cholera.Mocniejszy od siły woli.Dlatego dowódcami załóg byli tacy jak ja, a nie tacy jak mój kumpel.Zresztą co do pilotażu, to też Billy’ego zakasuję.Z wysiłkiem, ale zakasuję.Pojawia się szeryf.Spocony i rozczochrany.Stuka w szybę okna.- Idziemy - mówi.- Missis Sayer jest gotowa porozmawiać.- Mam nadzieję, że przynajmniej ona nie jest znanym fizykiem? - pyta mój kumpel, wyłażąc z klimatyzowanego chłodu na palące słońce.- Nieznanym - prycha glina.- Zwyczajnym fizykiem, takie mężowskie przynieś-wynieś-pozamiataj.I też nie jest zachwycona pomysłem wciągnięcia was do poszukiwań.Ale przede wszystkim jest matką i udało mi się ją zagadać.- Co za życie.Ciągnij diesla.- mruczy Billy.Jak wielu mocnych mężczyzn sfiksowanych na punkcie romantyzmu kosmicznych dali mój partner nie znosi ludzi, którzy nie wierzą w cuda.Wtorek przed południemPoza przedpokój nie zostaliśmy wpuszczeni.- Tak? - zapytała missis Sayer.Wyglądała na czterdzieści lat i nie sprawiała wrażenia kobiety, której zaginęła córka.Raczej kobiety, która od dziesięciu dób trwa w nieprzerwanej histerii.Była rozczochrana, bosa i odziana w jakieś bezkształtne wory.Od razu nie przypadliśmy jej do gustu.- Proszę pokazać mi Sarę - poprosił Billy.- Co?Nie wiem, jak szeryf ją ugadywał, ale na nasz widok missis Sayer najwyraźniej straciła chęć współpracy.Sądzę, że w tej chwili skręcałoby ją na widok każdego człowieka zadowolonego z życia.Mój partner pod spojrzeniem kobiety przygarbił się i schował ręce do kieszeni.Nawet nie przyszło mu do głowy zdjąć z szyi kamień.Tutaj ten numer pod publiczkę mógłby tylko przynieść szkodę.Dosłownie słyszałem, jak Billy przebiera w umyśle słowa.Jeden nietrafiony zwrot, nawet intonacja mogła sprowokować wybuch missis Sayer.Nieszczęsna tylko czekała, aby wylać na kogoś swoją złość.Miasto pochowało jej córkę i zapomniało, szeryf poszedł szukać w najlepszym przypadku ciała, a tu zaraz potem pojawiliśmy się my, nie miejscowi - możemy oberwać po łbie za wszystkich.- Missis Sayer, wyjaśniłem pani.- zaczął policjant.Trzeba było jakoś wleźć klinem w tę sytuację.I to szybko.Kiwnąłem się, burknąłem: „Och, diabli.”, przewróciłem oczami, po czym ciężko oparłem się o ścianę.Kobieta popatrzyła na mnie zdziwiona.Na mgnienie oka otworzyła się i na tym ją złapałem.Wziąłem na litość.- Dawaj, Billy - szepnąłem.Kumpel zrobił krok w kierunku znieruchomiałej missis Sayer, chwycił ją za ręce, położył obie jej dłonie na swoich skroniach.Za moimi plecami szeryf wycofywał się do wyjścia.Czas był jak z dobrze przeżutej gumy.Gdzieś w salonie tiknął jeden raz antyczny zegar.Dziadek obecnej pani domu kupił go kiedyś na garażowej wyprzedaży.A missis Sayer była nieszczęśliwa.Nie podobała jej się rola cienia fartownego męża.I rola posłusznej żony.I rola matki dziwnej dziewczynki.Te trzy postacie utwierdzały ją w przekonaniu, że jest niepełnowartościową osobą.Inne kobiety potrafiły zrealizować się w zawodzie, znaleźć sobie miłych, kochających dom mężów i rosły im normalne dzieci.A Vera Sayer nie miała takiego szczęścia.I nic nie potrafiła zmienić.Potem odkryła dla siebie furtkę - uwierzyła, że jej córka nie ma odchylenia od normy, a rzadki dar.Na nowo zaprzyjaźniła się z małą.I odtąd było już jej lżej.Marzyła o wyjeździe do wielkiego miasta.Tam wszystko by się udało.Dziewczynkę oczywiście zabrałaby ze sobą.A teraz zabrakło jej nawet dziecka.- U-u - wymamrotał Billy.- U-uciekamy.Już stał obok, trzymając mnie pod rękę.- Źle się pan czuje.Wania? - zapytała Vera Sayer.W końcu jakaś Amerykanka wymówiła moje imię prawidłowo.- Dziękuję, ale proszę się nie niepokoić, missis Sayer.Aklimatyzacja.Cały ubiegły tydzień sterczałem w Anchorage.A tu taki upał.Do widzenia, missis Sayer.Wypadliśmy z domu, zataczając się i sapiąc.Przy wozie cierpiał szeryf.Z marszu rzygnąłem mu pod nogi - taki przyjacielski gest.Glina od razu się pozbierał, wskoczył do środka i przyniósł z lodówki butelkę zimnej wody.- Mamy kontakt? - zapytałem Billy’ego.- Pij - powiedział mój partner.- Niezły kawał duszy ci wyżarła, żeby ją pogięło.Mamy kontakt, mamy.Szeryfie, mapę!Przepłukałem usta, napiłem się i cisnąłem pustą butelkę w kwietnik.Tak naprawdę, to z przyjemnością walnąłbym nią w okna domu Sayerów.I mam w nosie, że ludziom przytrafiło się nieszczęście.Kiedy cię, człowieku, ktoś wyżre aż do podziałki zero, odczuwasz zwierzęcą wręcz złość.Teraz miałem ochotę przynajmniej zgwałcić tę kobietę za to, co sam narobiłem.Taka jakaś dziwna działa logika.Nikt mnie nie prosił, bym się otworzył przed Verą Sayer i sycił jej postrzępioną duszę swoją energią.Ale w chwili przebicia świadomości zobaczyłem, do jakiego stopnia ta biedna kobieta jest stłamszona i nieszczęśliwa.Zrobiło mi się jej żal aż do bólu i pozwoliłem jej wziąć tyle moich sił, ile potrzebuje.No to sobie capnęła!Nie będę zdziwiony, jeśli dziś Verze przyśni się, że jej reaktor marszowy ma przeciek, i w środku nocy ryknie mężowi do ucha: „Dyspozytor, szlag by cię trafił, daj mi pas! Jestem na wymuszonym, niebezpieczeństwo skażenia, kto się nie ukrył, sam sobie winien!!!”.Ale będzie śmiesznie.Nad maską wozu pojawiła się mapa.- Tu.- Billy tknął palcem niemal w sam środek bagna.- W promieniu stu, może stu pięćdziesięciu jardów.- Żyje? - zapytałem.- Nie sądzę, ponieważ nie mogłem wziąć namiaru.Wychwyciłem tylko ostatnią zmianę kursu i oszacowałem fizyczne możliwości dziewczynki.Najważniejsze, że gdzie indziej być nie może.Albo jest tu, albo ja nic nie rozumiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •