[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pamiętam, że zrobiła na mnie spore wrażenie - ciągnął Havelmann.- Jakiego rodzaju wrażenie?- Spodziewałem się po profesorze czegoś innego.Był zdeklarowanym liberałem.Oczekiwałem jakiejś ckliwej bajdy.A to było coś zupełnie innego.- Poczuł się pan niezręcznie?- Nie.Nie znalazłem w niej nic, czego bym już nie wiedział.Tylko wykazała, co złego jest w kolektywizmie.Wie pani, komunizm prześladuje jednostkę, niszczy inicjatywę.Twierdzi, że chodzi mu o interesy większości.I zaprzecza wszelkim wartościom humanistycznym.Tyle zrozumiałem z „1984”, choć kiedy profesor o tym mówił, to wychodziło na to, że wszystko jest o Nixonie i Wietnamie.Evans nadal milczała.Havelmann mówił dalej.- Taką samą mentalność spotykamy w pracy.Wielkie firmy są jak rząd.Wielkie, powolne; pokaż im, jak zaoszczędzić miliard, a one cię rozgniotą jak robaka, bo zmiana jest zbyt kłopotliwa.- Zdaje się, że ktoś panu zalazł za skórę?Stary człowiek uśmiechnął się.- Faktycznie.Przyznaję się bez bicia.Dużo o tym myślałem.Ale nie tracę wiary w człowieka.Pewnego dnia może zajmę się polityką i sprawdzę, czy zdołam zdziałać coś dobrego.Czubek jej ołówka pękł z trzaskiem.Spojrzała na Havelmanna, który patrzył na nią.Po chwili skupiła uwagę na notesie.Złamany grafit zostawił czarną bliznę biegnącą przez jej precyzyjne pismo.- Dobry pomysł - powiedziała cicho, nadal ze spuszczonymi oczami.- Wciąż nie pamięta pan naszej porannej kłótni?- Do chwili kiedy wszedłem w te drzwi, nigdy pani nie widziałem.O co mielibyśmy się kłócić?Był szalony.Evans niemal roześmiała się głośno na tę myśl.Oczywiście, że to wariat, w przeciwnym razie co by tu robił? Wątpliwości - zmusiła się do racjonalnego myślenia - dotyczą natury tego szaleństwa.Wzięła przycisk do papieru i przesunęła go w stronę Havelmanna.- Kłóciliśmy się o ten przycisk - powiedziała.- Pokazałam go panu, a pan powiedział, że nigdy wcześniej go nie widział.Havelmann przyjrzał się przyciskowi.- Moim zdaniem, wygląda zwyczajnie.O czymś takim mógłbym spokojnie zapomnieć.O co tyle krzyku?- Zauważył pan, że to model pomnika Lincolna.- Pewnie kupiła go pani w sklepie z pamiątkami.W Waszyngtonie jest pełno tego śmiecia.- Od dawna nie byłam w Waszyngtonie.- Ja tam mieszkam.Właściwie w Alexandrii, codziennie dojeżdżam.Evans zamknęła notes.- Mam prawdopodobną diagnozę pańskiego stanu - odezwała się nagle.- Jakiego stanu?Tym razem trudniej było jej opanować śmiech.Z wysiłku w oczach niemal stanęły jej łzy.Wstrzymała oddech i ciągnęła:- Ma pan objawy syndromu Korsakowa.Słyszał pan o tym?Havelmann miał oczy puste jak kosmiczna próżnia.- Nie.- Syndrom Korsakowa jest niezwykłą postacią utraty pamięci.Pierwsze udokumentowane przypadki pojawiły się u schyłku dziewiętnastego wieku.W latach siedemdziesiątych dwudziestego stulecia trafił się słynny przypadek - słynny dla lekarzy, ma się rozumieć.Pewien sierżant komandosów, niejaki Arthur Briggs.Miał pięćdziesiąt parę lat, był zdrowy, jeśli nie liczyć przewlekłych skutków alkoholizmu, i był cenionym podoficerem.Aż do przejścia do cywila w połowie lat sześćdziesiątych, po dwudziestu latach służby.Funkcjonował normalnie do początku lat siedemdziesiątych, kiedy stracił świadomość wszystkiego, co nastąpiło po wrześniu 1944 roku.Wszystko aż do tej daty pamiętał z najdrobniejszymi szczegółami, jednak reszty swego życia - nie.Mało tego, jego pamięć krótkotrwała została upośledzona tak, że zapamiętywał bieżące wydarzenia tylko na parę minut, po czym wszystko kompletnie zapominał.- Pamiętam, co mi się przydarzyło aż do chwili, kiedy wszedłem do tego pokoju.- Tak mówił sierżant Briggs swoim lekarzom.Aby im to udowodnić, powiedział, że druga wojna światowa toczy się w najlepsze, że on stacjonuje w San Francisco, przygotowując się do misji na Filipinach, że wygląda na to, iż drużyna z St Louis w końcu zdobędzie proporzec, jeśli tylko wytrwa przez cały wrzesień, i że on ma dwadzieścia lat.Miał umysłowość i świadomość dwudziestolatka.Wszystko zapamiętywał najwyżej na czterdzieści minut.Życie toczyło się dalej, ale on na wieczność utknął w roku 1944.- To straszne.- Tak też myślał lekarz prowadzący.początkowo.Później uznał, że może nie jest to takie złe.Pacjent nadal miał życie emocjonalne.Potrafił się cieszyć teraźniejszością; po prostu nie zatrzymywał jej na dłużej.Pamiętał swoją młodość, dla niego nigdy się nie skończyła.Nie starzał się, nie widział starości i śmierci swoich przyjaciół, nie pamiętał, że sam stał się samotnym alkoholikiem.W Kolumbii w stanie Missouri nadal czekała na niego dziewczyna.Na wieczność został dwudziestolatkiem.Znalazł sobie chytre wyjście.Evans otworzyła szufladę biurka i wyjęła małe lusterko.- Ile ma pan lat?Havelmann przestraszył się.- Zaraz, dlaczego rozmawiamy.- Ile ma pan lat? - Evans mówiła cicho, ale z determinacją.Od spazmu radości omal nie pękło jej serce.- Trzydzieści pięć.Co do diabła.Wciśnięcie mu lusterka sprawiło jej taką samą satysfakcję jak strzał z pistoletu.Havelmann ujął je, spojrzał na nią, potem nieśmiało, niczym najbardziej nerwowy student sprawdzający wyniki egzaminów końcowych, zerknął na swoje odbicie.- Jezu Chryste - powiedział.Zaczął dygotać.- Co się stało? Co wyście mi zrobili? - Wstał z krzesła, twarz mu się wykrzywiła.- Coście ze mną zrobili? Ja mam trzydzieści pięć lat! Co się stało?Doktor Evans stała przed lustrem w swoim gabinecie.Miała na sobie mundur.Był równie wymięty jak garnitur Havelmanna.Rozpięła marynarkę i zbadała lewą pierś.Położyła się na podłodze i kontynuowała badanie.Nie ma wątpliwości - guz.Jeszcze nie bolał.Usiadła, sięgnęła po paczkę papierosów na biurku, wyjęła ostatniego i zapaliła.Zgniotła paczkę i rzuciła nią w kosz.Dwa punkty.W liceum, dwadzieścia lat temu, nieźle grała w kosza.Znowu się położyła i zaciągnęła się głęboko, mocny wdech, mocny wydech, zmęczone westchnienie.Prawdopodobnie już ani razu nie zdoła przez to przejść.Odwróciła głowę w stronę okna.Żaluzje były otwarte, ukazywały ten sam pusty krajobraz.Ktoś zapukał do drzwi.- Proszę - powiedziała.Wszedł Havelmann.Spojrzał na nią, leżącą na podłodze, uniósł brew, uśmiechnął się.- Pani jest doktor Evans?- To ja.- Mogę usiąść czy też mam się położyć?- Rób, co ci się, kurwa, podoba.Usiadł.Nie obraził się.- Więc w jakiej sprawie chciała się pani ze mną spotkać?Evans wstała, zapięła marynarkę, usiadła w obrotowym krześle.Wbiła w niego spojrzenie.Twarz miała kamienną, bladą, wąskie usta nieruchome.Była to twarz kobiety śmiertelnie chorej, tak przywykłej do swojej choroby i konieczności ignorowania jej, że wszystkie objawy bólu trochę ją drażniły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •