[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed akcją Krystian wbijał do łbów sitwesom, żeby zostawili w domu arsenał.Nie pomogło.– Straciliśmy Wczorajszego.Wszyscy mają natychmiast wyrzucić kopyta! Ale już!Schodzę przez właz przy Brzeskiej.Zabrzmiało to jak z kiepskiego filmu.Spojrzałam w kamienną twarz Krystiana i dotarło do mnie wreszcie, że nieco ironiczna ksywa była prawdą.Facet wychowany na Szmulkach, żołnierz szóstej powietrzno-desantowej, nie kłamał mówiąc, że w wojsku nie tylko w ćwiczeniach brał udział.„Po poległych w akcji płaczesz później” mawiał, brałam to za knajacką buńczuczność.– Dobra.Idę.Trzymaj łączność.I ruszył.Błyskawicznie.Zostałam sama w Barze Rybackim.Ledwie jednak z nerwów sięgnęłam po zostawione przez Krystiana papierosy, gdy głośnik zachrypiał jego głosem:– Kurwa mać.Zwichnąłem nogę.Zyta! Idź za nim!Osłupiałam.Zanim zdołał we mnie wezbrać protest, radiotelefon ponownie skrzeknął:– Profesora! On ucieknie!Było coś w głosie Desanta takiego, że szczęknęłam tylko na potwierdzenie przełącznikiem, a zaraz potem wpakowałam aparat do torebki.Wielki sukinkot, ponoć w Ameryce mają malutkie przenośne telefony – pomyślałam bez sensu i wybiegłam na ulicę.Właz ciągle był odsunięty, ale drogę zagradzał spasły lump.– Paniusia samotna?– Spierdalaj! – wrzasnęłam, szykując kopa pomiędzy nogi.Ale menel odszedł, usłyszawszy głos z bramy:– Zostaw.Brzana Desanta.Metalowe klamry były wilgotne i lepkie, a na dole wpadłam po łydki w.no w.Gówno, nie bójmy się tego słowa.Pomna losu Desanta nie biegłam, szłam jednak najszybciej, jak potrafiłam.W świetle latarki dostrzegłam kuśtykającą postać.– Profesora? Goń za nim, sukinsyn przebiegł po mnie! W parku dołączy Kosa.Minęłam go bez słowa.Niby nie jego wina, ale.Brnęłam w śmierdzącym błocku, zatykając nos.Starałam się nie myśleć o tym, że w ciemności ścigam nawiedzonego faceta.Po czasie, który zdawał mi się wiecznością, dotarłam do większego kanału.Było szerzej i prawie sucho, mogłam iść szybciej.Ale zgubiłam ślad.Dotarłam gdzieś pod Grochowską – w kierunku parku prowadziły ze trzy trasy.Bezradna stanęłam, próbując podjąć decyzję.I wtedy z bocznego kanału wyszła znana mi już Śliczna Panna.Z wrażenia upuściłam latarkę, nie przestałam jednak widzieć dziewczyny.Jej postać fosforyzowała mocno, mieniła się błękitem.Z uśmiechem skinęła dłonią.Przekaz był prosty.Poszłam za.za kimś, czy za czymś? Za halucynacją? Zwidem? Duchem? W stanie umysłu, w jakim się znajdowałam, ruszyłabym nawet za Kaczorem Donaldem.W pewnej chwili świecąca postać przystanęła i wskazała otwór prowadzący na dół.Zrozumiałam – czas zejść do starych kanałów.W okolicy był tylko jeden.Już po chwili maszerowałam korytarzem pod Jeziorkiem Kamionkowskim usmarowana od stóp do głów śmierdzącym mułem.Wzrok na tyle przyzwyczaiłam do ciemności, że widziałam cegły wystające z sufitu.Głowę i ramiona zalewały mi strugi wody.Wszystko to trzymało się na słowo honoru.Ale Śliczna Panna z uśmiechem kiwała dłonią – chodź za mną! Szłam więc pełna dziwnej nadnaturalnej energii i siły, aż wreszcie przewodniczka przystanęła.Podeszłam blisko, bliziutko.A wtedy ujęła mnie za rękę.Nie poczułam dotknięcia, tylko umysł wypełniła mi melancholia wymieszana z radością istnienia, jakiegokolwiek istnienia.Naraz wyjątkowo duży strumień spłynął mi po plecach, spojrzałam ku górze, zobaczyłam ciąg klamer.Gdy opuściłam wzrok, Panny już nie było.Ale ciemności przestałam się bać.Ruszyłam w górę po oślizłych metalowych stopniach.Skończyły się nagle, a ja nie od razu zrozumiałam, że jestem na powierzchni.Wyszłam niemal w centrum parku, w sztucznej grocie, skąd po kamieniach ciurkał strumyk, wpadając do stawiku.Wyprostowałam się, oddychając pełną piersią.Gdzieś tam błyskały światła miasta z oddali dobiegał szum metropolii.Nad głową lśniły gwiazdy, ale wokół panował mrok.Latarnia nie ocalała ani jedna.Zaskrzeczał radiotelefon.„Pewnie Kosa” – pomyślałam i nadstawiłam ucha.–.a dokąd to obywatel tak pędzi z tą torbą?–.panie władzo kochany, na spacerek wyszłem.– Spacerek? To zdrowo, a teraz proszę pokazać zawartość torby.– Już, zara, po co te giwery.Trzask i chrzęst przerwały transmisję.Kosa wyłączony z akcji.Zostałam sama.Zacisnęłam nerwowo powieki.Co robić? I wtedy usłyszałam, jak ktoś niedaleko przedziera się przez krzaki.Nie wiem, skąd ani dlaczego, ale poczułam nagły przypływ energii.Ruszyłam z kopyta, a oczy przyzwyczajone do kompletnej ciemności kanałów zupełnie dobrze radziły sobie w przyjaznym mroku parku.Nie rozważałam, co zrobię, gdy dopadnę Złego.Byle tylko go przechwycić.Sforsowałam krzaki jak czołg, nie bacząc na chlastające mnie gałęzie.Osłaniałam tylko twarz.Wreszcie stanęłam na skraju polanki, nie mogąc zrobić dalej ani kroku.Na środku w lekkim zagłębieniu klęczał chłopak w szarawym trenczu wsparty na mauzerze.Trawa wokół fosforyzowała, niebieskie płomyki obrysowywały nieruchomą sylwetkę Złego.Nagle klęcząca postać rozdwoiła mi się w oczach.Przetarłam je nerwowo.Fosforyczne światło spotężniało.Obok Remka dostrzegłam ciemną figurę mężczyzny.Sepiową, jakby wyciętą ze starych zdjęć.Łódkowaty hełm, opaska na ramieniu, buty z długimi cholewami.I gęsty ścieg przestrzelin wiodący od lewego biodra aż po prawy obojczyk.Tego było już za dużo, ze stęknięciem przysiadłam na trawie.Poczułam dotknięcie na ramieniu i zanim zdążyłam zareagować, dobiegł mnie cichy głos:– Dobrze się spisałaś, zapracowałaś na swoje pieniądze.W krąg widmowego światła wkroczył Lucjan Anioł, jak zawsze nienagannie ubrany.I wyciągnął rękę ku głowie Remka.Jest mój.Widmowy powstaniec wstał, odtrącił dłoń Anioła.Nie, póki ja tu jestem.Wokół Lucjana Anioła zadymiła i umarła trawa.Dość tego, dość niszczenia moich narzędzi.Powstaniec pokręcił głową.On jest mieczem ognistym niszczącym zło.Twarz Lucjana Anioła poczerwieniała, oczy zwęziły się w szparki, a wargi obkurczone na zębach upodobniły jego nieludzko przystojną twarz do wilczego pyska.Jest nikim, nie ma w nikim oparcia.Partyzant podniósł rękę ku niebu.Nie zwyciężysz, sprawiedliwi wygrają.Śmiech wstrząsnął ponownie pięknym Aniołem.Sprawiedliwi? Jedna z nich sprzedała twój miecz za parę groszy.– W sumie niepotrzebnie.– uśmiech Lucjana był oślepiający, miałam wrażenie, że spojrzałam prosto w słońce.Przez sekundę nie widziałam nic poza wirującymi ciemnymi kręgami.– Przecież ty jesteś już mój, przeszedłeś na naszą stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •