[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopcy nie bali się zbierać ich do kosza, ale dziewczynki piszczały i uciekały, gdy straszono je szczypcami.Matka nie pozwalała Marcelce mówić uraczyć się, bo miało być to słowo nieprzyzwoite.Choć na przykład spiekła raka już nie.Matka nigdy tego dzieciom nie wytłumaczyła, nieprzyzwoite i już, dopiero ciotka, znacznie młodsza od matki, świeżo po ślubie, dała się ubłagać i powiedziała, że to dlatego, bo pan rak z panią rakową mogą ze sobą kochać się całą dobę.Matka czasem gotowała raki, które przynosił kuzyn Marcelki, wrzucała do wrzątku żywcem, wyrwawszy przedtem kolec z odwłoku, całkiem czarne, a wyciągała ugotowane, już czerwone.Marcelka, gdy była młodsza, płakała, że raki musi okropnie boleć, gdy z okaleczonym odwłokiem wrzuca się je do wrzątku, i nie chciała ich jeść, a ojciec się z tego naśmiewał.Kiedyś dziewczynka się przemogła i zjadła odrobinę mięsa ze szczypiec, było bardzo smaczne, ale Marcelka miała długo po tym wyrzuty sumienia.Jakby straszna śmierć raków powodowała, że grzechem jest ich jedzenie, choć nie było grzechem jedzenie mięsa kur czy świń.Jakie to wszystko wtedy wydawało się straszne! Ten szkielet, te raki odczepiane od kości zdechłego konia, to gotowanie żywych jeszcze zwierząt! Jakby nie chowała się na wsi! Jakby nie wiedziała, w jakim świecie przyjdzie jej żyć.A teraz Łabanucha płonęła.Swąd zapierał dech.W napadzie brały udział kobiety.Podpalały wiechciami słomy każdy narożnik domu i stodoły, gdzie wraz z bydłem ukrywali się gospodarze, a mężczyźni strzelali do wyskakujących ludzi.Wpadali do domów, plądrowali je, poszukując kryjówek, ziemianek wykopanych pod podłogą, piwnic, skrzyń przysypanych stertą ziemniaków.Jakaś kobieta, wrzeszcząc, biegała całkiem naga, oszalała, a mężczyźni, śmiejąc się, zaprzestali strzelania, z wystawionymi widłami usiłując ją zapędzić pod ścianę płonącej stodoły.Gdy się to im wreszcie udało w kilku, po kolei gwałcili ją, aż wreszcie nabili na widły i wrzucili do środka.Otwierając zablokowane kołkiem wrota, nie zauważyli, że wypuścili małego chłopca, który umknął w kępę krzaków i tam przycupnął.Marcelka myślała o swojej lalce, pierwszej i jedynej, Petroneli, której spaliły się nogi.Była okropna zima i lalka pozostawiona pod drzwiami wygódki, zapomniana w śniegu, zmarzła okrutnie i trzeba było ją szybko rozgrzać, żeby nie zachorowała.Marcelka przysunęła lalkę blisko pieca i przystawiła stołkiem, a potem wyszła, gdy zawołała ją matka.W piecu buzował ogień i lalce spaliły się nogi.Już nigdy nie chciała mieć innej lalki – drugą szmaciankę, Murzynkę, którą przywiózł jej ojciec z miasta, podarowała młodszej kuzynce, twierdząc, że jest już za duża na lalki.Czarna lalka zanadto przypominała tamtą spaloną i nic tu nie pomogły wesołe czerwone koraliki na jej szyi i spódniczka z trawy, która przecież pierwsza by się spaliła, gdyby lalka rzeczywiście miała być czarna od ognia.Teraz Marcelka miała już szesnaście lat, a mimo to płakała nad losem zabawki, o której przypomniała sobie, gdy oglądała pogrom wsi.Niepokój o los rodziców, dziadków i brata targnął Marcelką, usuwając z myśli los lalki.Tak bardzo pragnęła dowiedzieć się, co się dzieje we wsi i czy jej rodzinie nic nie grozi.Czołgając się przez chaszcze, natknęła się na stertę łozy, ściętej i naszykowanej do wyplatania.Część gałązek już rozczepiono na łyko, po jego wyglądzie widać było, że ktoś miał wyplatać z niego kosze lub postoły*.Zagrzebała się w stercie, wysunęła tam najpierw ręce, a potem nogi.I nagle zrozumiała, że pędzi w stronę wioski, chociaż jej ciało nadal leży nad brzegiem rzeki, niczym porzucona otulina.We wsi ludzie chronili się, gdzie mogli: w zabudowaniach gospodarczych, stodołach, na wyszkach*, w piwnicach i we wcześniej przygotowanych kryjówkach w obejściu.Jednak ogień wszystkich wypłaszał.Z rizunami były kobiety, a wśród nich i Orysia i Nastka z Łabanuchy, kuzynki Marcelki, z ojca Polaka i matki Ukrainki.Biegały z pochodniami, krzycząc i tańcząc w świetle pożarów, podpalając słomiane dachy chałup i stodół.Cały ten widok i smród podniecały je aż do obłędu.Pewnie chciały się przypodobać mężczyznom, którzy czatowali ze strzelbami, siekierami i widłami na wybiegających z płonących pomieszczeń.Właśnie ustawili kołyskę z dzieckiem i strzelali do niej, kto celniejszy, zabiwszy najpierw wrzeszczącą matkę, żeby nie psuła zabawy.W końcu znudziło im się i wrzucili dziecko w płomienie, a za nim kołyskę.Z Orysią i Nastką Marcelka chodziła wiosną na nadrzeczne łęgi zbierać młody szczaw.Koleżanki były starsze, trochę więcej wiedziały o życiu.Pewnego popołudnia odpoczywały w jarze z koszami pełnymi szczawiu, Nastka uczyła Orysię i Marcelkę całowania się z chłopcami.Zbliżała się wieczornica i dziewczyny doszły do wniosku, że potrzebna im ta wiedza na wypadek, gdyby któryś z chłopców się nimi zainteresował.Marcelce przypomniał się pocałunek Orysi, smakujący kwaśnym szczawiem i pachnący rumiankiem, którym przegryzła nadmiar szczawiu.Odrywając wzrok od koleżanek, Marcelka zobaczyła brata, jak wydostawszy się z domu, chyłkiem przebiega do zagrody sąsiada, Ukraińca, odchyla zagatę* w oknie i wsuwa się do izby, gdzie spały dzieci, a wśród nich jego najlepszy przyjaciel, Semko.Chwilę później zajrzała do izby matka dzieci, ale bez światła, bo w migocących chybotliwych płomieniach wystarczająco widać było, czy dzieci śpią.Albo nie zauważyła Tośka, albo nie miała zamiaru go wydać, bo gdy przyszli pytać, czy nie ma u nich Lachów, rodzice Semka odpowiedzieli ze zdziwieniem i oburzeniem w głosie, jakby pomysł, który pytającym w powszechnym zamęcie przyszedł do głowy, osobiście ich obrażał.Marcelka znalazła się w chacie rodziców.Babcia i dziadek leżeli zakłuci, dziadek na łóżku w pierzynie czarnej od krwi, babcia na podłodze.Może stara kobieta zaciągnęła dziadka na łóżko, aby opatrzyć jego rany i tu dopadła ją śmierć, a może po prostu dziadek, nieco głuchawy, nie obudził się i zmarł w swoim łóżku.Babcia miała zadartą spódnicę i ściągnięte do kolan barchanowe majty.Marcelka marzyła, żeby już nie żyła, kiedy ją męczyli.Na co była jej wiedza o pocałunkach, kiedy wszystko tak miało wyglądać, jak z jej babcią!Rodziców w chałupie nie było.Ojciec leżał na podwórzu z głową rozrąbaną siekierą.Matki na szczęście nie było nigdzie w pobliżu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •