[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To wa¿ne - cicho powtórzy³a wiedŸma.- Wa¿ne, ¿e­by ta noc dobieg³a koñcatak, jak nale¿y.Tak, jak wczoraj przykaza³a mi ZaraŸnica.Bo w czas ¯arów niegodzi siê siedzieæ pod kamiennym dachem.Bo to wielkie œwiêto, najwiêksze.Trzeba wiêc, ¿ebyœmy zesz³y do ksi¹¿êcych ogrodów.Zatañczy³y choæby jedentaniec wokó³ ogniska.- Dzisiejszej nocy ca³a Spichrza jest ogniskiem.A ¿mijowie odeszli dawno temu.- Ale tam, w wie¿y Œni¹cego, chcia³aœ, ¿eby wrócili? -wiedŸma popatrzy³a na ni¹badawczo.- Tak - powiedzia³a z wolna ksiê¿niczka i nagle zrozu­mia³a, ¿e mimo p³on¹cegomiasta i potrzaskanych zwier­ciade³ wci¹¿ trwa najœwiêtsza z nocy w KrainachWewnê­trznego Morza.Noc, podczas której, jak mówiono, spe³­niaj¹ siê ¿yczenia- te wypowiedziane po trzykroæ, ze szczerego serca.- Tak, chcia³abym, ¿ebywrócili - rzek³a, tym razem doskonale pamiêtaj¹c, ¿e powtarza w³asne s³o­wa.WiedŸma skinê³a g³ow¹, wci¹¿ nie odrywaj¹c od niej spojrzenia.- Chcia³abym,¿eby wszystko by³o, jak kiedyœ.Zwyczajnie.Jak nale¿y.- Ja te¿ - wiedŸma podnios³a z zydla ciemn¹ opoñczê Szarki, nasunê³a kapturg³êboko na g³owê.- Ja te¿.Rozdzia³ siódmyW przeciwieñstwie do wielobarwnej zgrai k³êbi¹cej siê w ksi¹¿êcych ogrodach,Suchywilk nie zamyœla³ siê prze­bieraæ ani te¿ kryæ po chaszczach przedzbuntowanym chamstwem.Jak na Zwajcê przysta³o, trwa³ poœrodku karnawa³u wsolidnym bechterze, z wilcz¹ skór¹ przerzu­con¹ przez ramiê i wielkimtoporzyskiem.By³ z³y.Wieœæ o upadku wie¿y rozesz³a siê szeroko wœród bie­siadników, wzbudzaj¹craczej niedowierzanie ni¿ prze­strach.Pewien rozochocony jegomoœæ podj¹³ nawetmê¿­n¹, acz nieudoln¹ próbê wspinaczki po zewnêtrznym mu­rze cytadeli, by znale¿ytej wysokoœci pog³oskê ow¹ spraw­dziæ.Jednakowo¿ dotar³ zaledwie doszczytu przypory, po­tem zaœ noga omsk³a mu siê na g³adko ciosanych kamie­niachi skrêci³ kark.Wiêcej œmia³ków nie by³o.Kilku co m³odszych i zrêczniejszychdworzan wdrapywa³o siê na drzewa, jednak ksiê¿na Egrenne lubowa³a siê wszlachet­nych, po³udniowych odmianach, których ga³êzie giê³y siê i trzaska³ypod ciê¿arem nieledwie dziecka.S³owem, nie by³o sposobu, by siê czegokolwiekwywiedzieæ.Ksi¹¿ê za­dba³ bardzo starannie, aby wszelk¹ drogê ucieczkiza­wczasu zagrodziæ, zaœ draby przy furtkach nie wdawa³y siê w pogawêdki i jakkto bli¿ej podszed³, bez ¿adnego uwa¿ania dla szlachetnych goœci wygra¿a³yszafelinami.Suchywilk podejrzewa³, ¿e ma to wiele wspólnego z masa­krami,które pobuntowana t³uszcza zgotowa³a w mieœcie ksi¹¿êcym stra¿om.Zbrojnis³yszeli ju¿ o losie kamratów.I te¿ siê bali.Pozostawieni w³asnym domys³om i strachom goœcie ksi¹¿êcy krêcili siê bezradnie.Suchywilk podejrzewa³, ¿e wielu pacho³kowie wywlekali z komnat ju¿ na wpó³pija­nych, bowiem w istocie biesiada trwa³a od wczesnego ranka.¯e zaœ i terazwino la³o siê hojnie z dachowych rzygaczy i fontann, bynajmniej go niemarnowano.Nie­opodal bezzêbny dziadyga w srebrzystej, przybranej kolorowymipiórami tunice objaœnia³ dwóm dworkom, ¿e jeœli istotnie nadchodzi kres œwiata,trza siê nañ odpowiednio zamroczyæ.Wnosz¹c z przyodziewy dworek - lub raczejjej braku - dziadyga zamyœla³ spo¿ytkowaæ ostatnie chwi­le przed koñcem œwiatanie tylko na opilstwie.Et, inszy tutaj naród, pomyœla³ Suchywilk, miêkki i pie­szczony, ni do uciechy,ni do wojaczki niezdatny.Niechby naszych kto tak spróbowa³ do jednego kojcaspêdziæ i za­ryglowaæ, jako ksi¹¿ê ze swoimi goœæmi uczyni³.Nie zd¹­¿y³by siêobejrzeæ, a wywalaliby taranami dŸwierza.Nie tkwi³yby ch³opy bzdurnie wechachmêci, tylko stra¿ników w try miga por¹bali.Bo gorza³ka jest dobra rzecz,a osob­liwiej spichrzañska siwucha, ale wszystko wedle porz¹d­ku k³aœæ nale¿y.Z namys³em.Pierwej bitkê dokoñczyæ, potem j¹ trunkiem œwiêciæ.A tutajwszystko przemiesza­ne jako w œwiñskim korycie karma: picie, mod³y iz³orze­czenia.Nawet po babach trudno rozpoznaæ, czy pani, czy gamratka.Choæprawdê powiedziawszy, ma³o która gamratka przywdzia³aby coœ podobnego,pomyœla³, przypatru­j¹c siê niewieœcie o w³osach splecionych w bardzowytwor­ne, drobniutkie warkoczyki.Na szyi mia³a bogat¹, wysa­dzan¹ czerwonymikamykami bramkê i podobny pasek podtrzymuj¹cy kilka strzêpów przezroczystejmaterii.I nic ponadto.Rzuci³a Suchywilkowi pow³Ã³czyste spojrzenie, niezwa¿aj¹c bynajmniej na obejmuj¹cego j¹ cz³eka w ma­sce œwi¹tecznego diaska.Trza siê zbieraæ, pomyœla³ Suchywilk, trza siê zbieraæ z tego przeklêtegomiasta co prêdzej.Odk¹d œci¹gnêliœmy, nic tylko zamêt, mordy i po¿oga.Dziwnynaród.Ledwo dzionek min¹³, jak im popod bokiem szczuracy dwa mia­steczkawybili, a ci zamiast na odsiecz iœæ, korowody i pi­jañstwa gotuj¹.Radz¹.Za³by siê bior¹.¯eby jeszcze co uradzili, ale na razie tyle po¿ytku, ¿e spiteta³atajstwo morduje po placach mieszczki.A ksi¹¿ê pan w cytadeli siedzi.Zwleka.Z nikim gadaæ nie chce.Gdzie by u nas siê mog³o zdarzyæ, ¿eby w³odarztak swoje w³adztwo samopas ostawi³, pokrêci³ g³ow¹ Suchywilk.Wnet by go w³aœniprzyboczni jako odyñca zak³uli.I racja.Bo po co komu w³odarz, jeœli zeszczêtem bezu¿yteczny?No, ale czego mo¿na oczekiwaæ po ludku, który na bo­ga obra³ sobie uwiêzione wzwierciad³ach truch³o, co go jako ¿ywo nikt nigdy na oczy nie ogl¹da³? Ot,Morski Koñ to by³ bóg co siê zowie! Potê¿ny, wojenny pan.Jak siê roz­sierdzi,to okrêty w Wielkich Be³tach jak korowe ³Ã³dki trzaskaj¹, ale gdy w dobry humorpopadnie, rybakom ta­ki po³Ã³w nagna, ¿e siê sieci rw¹.I napiæ siê umie, izaga­daæ, i na chrzcinach kniaziowego dziecka po deskach zatupaæ.Prawdziwypan.Swojski, zrozumia³y.Nie to co tu­tejsze b³aŸni¹tko.Nie, Mel Mianet niedozwoli³by, ¿eby siê jego œwi¹tynia zwyczajnie rozpad³a, jako ichniejsza wie¿a.Bo jak¿e tak znienacka, bez dania racji, bez po³ajanek ¿adnych zwaliæ siêludziom na ³eb? I po co?Tymczasem jego córka.Suchywilk potrz¹sn¹³ bezrad­nie g³ow¹.Jego córkawynurzy³a siê z gruzów niczym sorelka z fali.Oj, bêdzie z dziewk¹ k³opot,pomyœla³ z re­zygnacj¹, bêdzie niezawodnie.Wbrew rozs¹dkowi Suchy­wilkoczekiwa³, ¿e ich spotkanie oka¿e siê ca³kiem od­mienne.Nie, ¿eby mia³nadziejê, ¿e wybiegnie mu na­przeciw tamta dziewuszka, która drepta³a ku niemuna pulchnych, krzywych nó¿kach, przydeptuj¹c sobie koszulinê i gulgocz¹cradoœnie, kiedy podrzuca³ j¹ a¿ pod powa­³ê.Nie by³ g³upcem.Jednak spodziewa³siê.czegoœ inne­go.Nie oszczêdnej w gestach, milkliwej niewiasty o twar­dymspojrzeniu.Nie gniewnego ¿achniêcia, kiedy próbo­wa³ j¹ przygarn¹æ.Nie g³uchozatrzaœniêtych drzwi kom­naty.Nie jesteœ moim ojcem, tak mu powiedzia³a.Pozostawa³a jeszcze obrêcz dri deonema i jadzio³ek, który kr¹¿y³ nad ni¹ niczymsêp [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •