[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To jedŸ sam! - wrzasnê³a rozwœcieczona nie na ¿arty.- W inn¹ stronê! Wy¿ejuszu mam ju¿ twoich humorów, wiedŸminie! Regisa przepêdzi³eœ, choæ ¿ycie cizratowa³, ale to twoja sprawa.Ale Cahir zratowa³ mnie, tedy mi druhem! Jeœlizaœ tobie jest wrogiem, to wracaj do Armerii, wolna droga! Tam twoi przyjacieleju¿ ze strykiem czekaj¹! - Nie krzycz.- To nie stój niby kó³.Pomó¿ mi wsadziæ Jaskra na wa³acha.- Ocali³aœ nasze konie? P³otkê te¿? - On ocali³ - ruchem g³owy wskaza³a naCahira.Jazda, w drogê.Przeprawili siê przez Inê.Jechali prawym brzegiem, wzd³u¿ rzeki, przez p³ytkie³achy, przez ³ozy i starorzecza, i przez ³êgi i mokrad³a rozbrzmiewaj¹cerechotem ¿ab, kwakaniem niewidocznych kaczek i cyranek.Dzieñ eksplodowa³czerwonym s³oñcem, oœlepiaj¹co zalœni³ na poroœniêtych gr¹¿elem taflachjeziorek, a oni skrêcili ku miejscu, gdzie jedna z licznych odnóg Iny wpada³ado Jarugi.Teraz jechali przez mroczne, ponure lasy, w których drzewa wyrasta³ywprost zzielonych od rzêsy bagien.Milva jecha³a na czele, obok wiedŸmina, ca³y czas zdaj¹c mu pó³g³osem relacjê zopowieœci Cahira.Geralt milcza³ jak g³az, ani razu nie obejrza³ siê, niespojrza³ na Nilfgaardczyka, który jecha³ z ty³u i pomaga³ poecie.Jaskiertrochê pojêkiwa³, kl¹³ i narzeka³ na ból g³owy, ale trzyma³ siê dzielnie, niehamowa³ pochodu.Odzyskanie Pegaza i przytroczonej do siod³a lutni znaczniepoprawi³o jego samopoczucie.Oko³o po³udnia wyjechali znowu na nas³onecznione ³êgi, za którymi rozci¹ga³asiê szeroka p³añ Wielkiej Jarugi.Przedarli siê przez starorzecza, przebrodzilimielizny i ³achy.I trafili na wyspê, suche miejsce wœród bagien i kêp pomiêdzylicznymi odnogami rzeki.Wyspa by³a zakrzaczona i zaroœniêta wiklin¹, ros³o naniej kilka drzew, go³ych, usch³ych, bia³ych od kormoranich odchodów.Milva pierwsza dostrzeg³a w trzcinach ³Ã³dŸ, któr¹ musia³ zagnaæ tu pr¹d.Pierwsza wypatrzy³a te¿ wœród wiklin polankê, œwietnie nadaj¹c¹ siê na popas.Zatrzymali siê, a wiedŸmin uzna³, ¿e czas na rozmowê z Nilfgaardczykiem.Wcztery oczy.- Darowa³em ci ¿ycie na Thanedd.¯al mi siê ciebie zrobi³o, ch³ystku.Najwiêkszy b³¹d, jaki pope³ni³em w ¿yciu.Nad ranem wypuœci³em spod ostrzawy¿szego wampira, który z pewnoœci¹ ma na sumieniu niejedno ludzkie ¿ycie.Powinienem by³ go zabiæ.Ale nie myœla³em o nim, bo myœl zaprz¹ta mi jedno:dobraæ siê do skóry tym, którzy skrzywdzili Ciri.Przysi¹g³em sobie, ¿e ci,którzy j¹ skrzywdzili, zap³ac¹ za to krwi¹.Cahir milcza³.- Twoje rewelacje, o których opowiedzia³a mi Milva, niczego nie zmieniaj¹.Wynika z nich tylko jedno: na Thanedd nie uda³o ci siê porwaæ Ciri, choæ bardzosiê stara³eœ.Teraz wiêc wleczesz siê za mn¹, bym ciê znowu do niejdoprowadzi³.Byœ móg³ znowu po³o¿yæ na niej ³apy, bo mo¿e wówczas twój cesarzdaruje ci ¿ycie, nie poœle na szafot.Cahir milcza³.Geralt czu³ siê Ÿle.Bardzo Ÿle.- Ona przez ciebie krzycza³a po nocach - warkn¹³.W jej dzieciêcych oczachuros³eœ do koszmaru.A przecie¿ by³eœ i jesteœ tylko narzêdziem, tylko marnyms³ugusem twego cesarza.Nie wiem, coœ ty jej uczyni³, by staæ siê dla niejkoszmarem.A najgorsze jest, ¿e nie rozumiem, dlaczego mimo tego wszystkiegonie mogê ciê zabiæ.Nie rozumiem, co mnie powstrzymuje.- Mo¿e to - powiedzia³ cicho Cahir - ¿e wbrew wszystkim przes³ankom i pozorommamy ze sob¹ coœ wspólnego, ty i ja? - Ciekawe, co.- Podobnie jak ty, ja chcê uratowaæ Ciri.Podobnie jak ty, nie przejmujê siê,gdy kogoœ to dziwi i zaskakuje.Podobnie jak ty, nie mam zamiaru nikomut³umaczyæ siê z pobudek.- To wszystko? - Nie.- S³ucham wiêc.- Ciri - zacz¹³ wolno Nilfgaardczyk - jedzie konno przez zakurzon¹ wieœ.Zszóstk¹ m³odych ludzi.Wœród tych ludzi jest krótko ostrzy¿ona dziewczyna.Ciritañczy w szopie na stole i jest szczêœliwa.- Milva opowiedzia³a ci moje sny.- Nie.Nie opowiedzia³a mi niczego.Nie wierzysz mi? - Nie.Cahir spuœci³ g³owê, powierci³ obcasem w piasku.- Zapomnia³em - powiedzia³ - ¿e nie mo¿esz mi wierzyæ, nie mo¿esz mieæ do mniezaufania.Rozumiem to.Ale œni³eœ przecie¿, tak jak i ja, jeszcze jeden sen.Sen, którego nikomu nieopowiedzia³eœ.Bo w¹tpiê, byœ chcia³ go komukolwiek opowiadaæ.Mo¿na powiedzieæ, ¿e Servadio mia³ po prostu szczêœcie.Do Loredo przyby³ bezzamiaru szpiegowania kogoœ konkretnego.Ale wieœ nie bez kozery zwana by³aZbójeck¹ Posad¹.Loredo le¿a³o przy Bandyckim Szlaku, bryganci i z³odzieje zewszystkich po³o¿onych nad Górn¹ Veld¹ okolic zagl¹dali tu, spotykali siê, bysprzedawaæ lub wymieniaæ ³upy, zaopatrywaæ siê, odpoczywaæ i bawiæ siê wdoborowym bandyckim towarzystwie.Wieœ by³a kilkakrotnie palona, ale nielicznistali i liczni nap³ywowi mieszkañcy wci¹¿ j¹ odbudowywali.¯yli z bandytów,¿yli wcale dostatnio.A szpicle i donosiciele, tacy jak Servadio, zawsze mieliszansê zdobyæ w Loredo jak¹œ informacjê, która dla prefekta warta by³a kilkuflorenów.Teraz Servadio liczy³ na wiêcej ni¿ kilka.Bo do wsi wje¿d¿a³y Szczury.Prowadzi³ Giselher, flankowany przez Iskrê i Kayleigha.Za nimi jecha³y Mistle i ta nowa, szarow³osa, nazywana Falk¹.Asse i Reefzamykali pochód, ci¹gn¹c luzaki, niechybnie zrabowane i przyprowadzone nasprzeda¿.Byli zmêczeni i pokryci kurzem, ale trzymali siê w siod³ach dziarsko,ochoczo odpowiadali na pozdrowienia goszcz¹cych w Loredo kamratów i znajomych.Zeskoczywszy z koni i poczêstowani piwem, natychmiast przyst¹pili doha³aœliwych negocjacji z handlarzami i paserami.Wszyscy oprócz Mistle i tejnowej, szarow³osej, nosz¹cej miecz przerzucony przez plecy.Te posz³y miêdzystragany, jak zwykle zape³niaj¹ce majdan.Loredo mia³o swoje dni targowe, wtedyobliczona na przyjezdnych bandytów oferta towarów by³a szczególnie bogata iró¿norodna.Dzisiaj w³aœnie by³ taki dzieñ.Servadio ostro¿nie pod¹¿y³ za dziewczynami.Aby zarobiæ, musia³ donieœæ, abydonieœæ, musia³ pods³uchaæ.Dziewczyny ogl¹da³y kolorowe chustki, koraliki, haftowane bluzki, czapraki,ozdobne naczó³ki dla koni.Przebiera³y w towarze, ale nie kupowa³y.Mistleprawie ca³y czas trzyma³a rêkê na ramieniu szarow³osej.Szpicel ostro¿nie przysun¹³ siê bli¿ej, uda³, ¿e ogl¹da rzemienie i pasy nastraganie rymarza.Dziewczyny rozmawia³y, ale cicho, nie móg³ wyrozumieæ,bli¿ej zaœ lêka³ siê podchodziæ.Mog³y zauwa¿yæ, nabraæ podejrzeñ.Na jednym z kramów sprzedawano cukrow¹ watê.Dziewczyny podesz³y, Mistle kupi³a dwa omotane œnie¿n¹ s³odkoœci¹ patyczki,jeden wrêczy³a szarow³osej.Ta delikatnie skubnê³a.Bia³y k³aczek przyklei³ siêjej do wargi.Mistle star³a go ostro¿nym, pieszczotliwym ruchem.Szarow³osaszeroko otworzy³a szmaragdowe oczy, wolniutko obliza³a usta, uœmiechnê³a siê,figlarnie przekrzywiaj¹c g³owê.Servadio poczu³ dreszcz, stru¿k¹ zimnasp³ywaj¹cy z karku pomiêdzy ³opatki.Przypomnia³ sobie plotki, kr¹¿¹ce o obubandytkach.Zamierza³ wycofaæ siê chy³kiem, by³o jasne, ¿e niczego nie pods³ucha ani niewyszpieguje [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •