[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ksi¹¿ê by³ tak rozdra¿niony, ¿e na przemian œmia³ siê, p³aka³ i mówi³ do swegoorszaku:- Bogowie zlitowali siê.Myœla³em, ¿e ju¿ przegramy.Nêdzny jest los wodza,który nie wydobywaj¹c miecza, a nawet nic nie widz¹c musi odpowiadaæ zawszystko.- ¯yj wiecznie, zwyciêski wodzu!.- wo³ano.- Dobre mi zwyciêstwo!.- zaœmia³ siê ksi¹¿ê.- Nawet nie wiem, w jaki sposóbzosta³o odniesione.- Wygrywa bitwy, a potem dziwi siê!.- krzykn¹³ ktoœ z orszaku.- Mówiê, ¿e nawet nie wiem, jak wygl¹da bitwa.- t³omaczy³ siê ksi¹¿ê.- Uspokój siê, wodzu - odpar³ Pentuer.- Tak m¹drze rozstawi³eœ wojska, ¿enieprzyjaciele musieli byæ rozbici.A w jaki sposób?.to ju¿ nie nale¿y dociebie, tylko do twoich pu³ków.- Nawet miecza nie wydoby³em!.Jednego Libijczyka nie widzia³em!.- biada³ksi¹¿ê.Na po³udniowych wzgórzach jeszcze k³êbi³o siê i wrza³o, lecz w dolinie py³zacz¹³ opadaæ; tu i owdzie jak przez mg³ê widaæ by³o gromadki ¿o³nierzyegipskich z w³Ã³czniami ju¿ podniesionymi w górê.Nastêpca zwróci³ konia w tamt¹ stronê i wjecha³ na opuszczone pole bitwy, gdziedopiero co stoczy³a siê walka œrodkowych kolumn.By³ to plac szeroki nakilkaset kroków, skopany g³êbokimi jamami, zarzucony cia³ami rannych ipoleg³ych.Od strony, z której zbli¿a³ siê ksi¹¿ê, le¿eli w d³ugim szeregu, cokilka kroków, Egipcjanie, potem nieco gêœciej Libijczycy, dalej Egipcjanie iLibijczycy pomiêszani ze sob¹, a jeszcze dalej prawie sami Libijczycy.W niektórych miejscach zw³oki le¿a³y przy zw³okach: niekiedy w jednym punkciezgromadzi³o siê trzy i cztery trupy.Piasek by³ popstrzony brunatnymi plamamikrwi; rany by³y okropne: jeden wojownik mia³ odciête obie rêce, drugi rozwalon¹g³owê do tu³owia, z trzeciego wychodzi³y wnêtrznoœci.Niektórzy wili siê wkonwulsjach, a z ich ust, pe³nych piasku, wybiega³y przekleñstwa albo b³agania,a¿eby ich dobito.Nastêpca szybko min¹³ ich nie ogl¹daj¹c siê, choæ niektórzy ranni na jego czeœæwydawali s³abe okrzyki.Niedaleko od tego miejsca spotka³ pierwsz¹ gromadê jeñców.Ludzie ci upadliprzed nim na twarze b³agaj¹c o litoœæ.- Zapowiedzcie ³askê dla zwyciê¿onych i pokornych - rzek³ ksi¹¿ê do swegoorszaku.Kilku jeŸdŸców rozbieg³o siê w rozmaitych kierunkach.Niebawem odezwa³a siêtr¹bka, a po niej donoœny g³os:- Z rozkazu jego dostojnoœci ksiêcia naczelnego wodza ranni i niewolnicy niemaj¹ byæ zabijani!.W odpowiedzi na to odezwa³y siê pomiêszane krzyki, zapewne jeñców.- Z rozkazu naczelnego wodza - wo³a³ œpiewaj¹cym tonem inny g³os, w innejstronie - ranni i niewolnicy nie maj¹ byæ zabijani!.A tymczasem na po³udniowych wzgórzach walka usta³a i dwie najwiêksze gromadyLibijczyków z³o¿y³y broñ przed greckimi pu³kami.Mê¿ny Patrokles, skutkiem gor¹ca, jak sam mówi³, czy te¿ rozpalaj¹cych trunków,jak mniemali inni, ledwie trzyma³ siê na koniu.Przetar³ za³zawione oczy izwróci³ siê do jeñców:- Psy parszywe! - zawo³a³ - którzy podnieœliœcie grzeszne rêce na wojsko jegoœwi¹tobliwoœci (oby was robaki zjad³y!), wyginiecie jak wszy pod paznogciempobo¿nego Egipcjanina, je¿eli natychmiast nie odpowiecie: gdzie podzia³ siêwasz dowódca, bodaj mu tr¹d stoczy³ nozdrza i wypi³ kaprawe oczy!.W tej chwili nadjecha³ nastêpca.Jenera³ powita³ go z szacunkiem, ale nieprzerywa³ œledztwa:- Pasy ka¿ê z was drzeæ!.powbijam na pale, je¿eli natychmiast nie dowiemsiê, gdzie jest ta jadowita gadzina, ten pomiot dzikiej œwini rzucony wmierzwê.- A, o gdzie nasz wódz!.- zawo³a³ jeden z Libijczyków wskazuj¹c na gromadkêkonnych, którzy z wolna posuwali siê w g³¹b pustyni.- Co to jest? - zapyta³ ksi¹¿ê.- Nêdzny Musawasa ucieka!.- odpar³ Patrokles i o ma³o nie spad³ na ziemiê.Ramzesowi krew uderzy³a do g³owy.- Wiêc Musawasa jest tam i uciek³?.- Hej! kto ma lepsze konie, za mn¹!.- No - rzek³ œmiej¹c siê Patrokles - teraz sam beknie ten z³odziej baranów!.Pentuer zast¹pi³ drogê ksiêciu.- Wasza dostojnoœæ nie mo¿esz œcigaæ zbiegów!.- Co?.- wykrzykn¹³ nastêpca.- Przez ca³¹ bitwê nie podnios³em na nikogorêki i jeszcze teraz mam wyrzec siê wodza libijskiego?.Có¿ by powiedzieli¿o³nierze, których wysy³a³em pod w³Ã³cznie i topory?.- Armia nie mo¿e zostaæ bez wodza.- A czyli¿ tu nie ma Patroklesa, Tutmozisa, wreszcie Mentezufisa? Od czego¿jestem wodzem, gdy mi nie wolno zapolowaæ na nieprzyjaciela?.S¹ od nas okilkaset kroków i maj¹ zmêczone konie.- Za godzinê wrócimy z nimi.Tylko rêkê wyci¹gn¹æ.- szemrali jezdniAzjaci.- Patrokles.Tutmozis.zostawiam wam wojsko.- zawo³a³ nastêpca.-Odpocznijcie, a ja tu zaraz wrócê.Spi¹³ konia i pojecha³ truchtem, grzêzn¹c w piasku, a za nim ze dwudziestujezdnych i Pentuer.- Ty tu po co, proroku? - zapyta³ go ksi¹¿ê.- Przeœpij siê lepiej.Odda³eœnam dzisiaj wa¿ne us³ugi.- Mo¿e jeszcze siê przydam - odpar³ Pentuer.- Ale zostañ.rozkazujê ci.- Najwy¿sza rada poleci³a mi na krok nie odstêpowaæ waszej dostojnoœci.Nastêpca gniewnie otrz¹sn¹³ siê.- A je¿eli wpadniemy w zasadzkê? - spyta³.- I tam nie opuszczê ciê, panie - rzek³ kap³an [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •